top of page

KRYSTJAN: W Stanach. Teraz dwa czy dni przed biegiem spotkałem Gunhild Swanson taką słynną biegaczkę, która rok wcześniej dwa rekordy pobiła i mówię: Słuchaj to ja Ci życzę powodzenia i ona wtedy powiedziała właśnie coś ciekawego co uświadomiło mi czym się różni podejście amerykańskie do europejskiego czy też polskiego. Ona mówi: Nie życz mi powodzenia. To jest bez sensu. My tutaj sobie w Stamach nie życzymy powodzenia, bo powodzenia to możesz życzyć komuś kto idzie na egzamin albo nie wiem idzie na loterię i ma szczęście albo nie. To nie chodzi o to, że ja mam mieć szczęście. Ty mi życz, żebym ja się dobrze bawiła. Nie good luck tylko enjoy i to mi uświadomiło, że to jest właśnie to moje podejście.

 

BHU: To był Krystian Ogły. Ja się nazywam Kamil Dąbkowski i witam Was w podcaście BlackHatUltra. Jest to podcast, w którym będę się spotykał z ludźmi związanymi z aktywnościami sportowymi typu ultra. Najbliższe mojemu sercu są długodystansowe biegi górskie oraz rajdy przygodowe i na tych dyscyplinach chciałbym się skupić. To co chciałbym przekazać w tym podcaście to jakimi ludźmi są Ci sportowcy, jak trenują, jaką mają dietę, jak się regenerują, ale chyba najważniejsze jest dla mnie to, żeby dotrzeć do tego co ich motywuje i jak radzą sobie mentalnie z treningami, kryzysami, sukcesami, porażkami. Krystian jest biegaczem, który nie boi się spełniać swoich marzeń. Pewnego dnia postanowił, że pobiegnie dwanaście biegów z cyklu Ultra Trail World Tour, zawodów rozsypanych po całym świecie. Takie trialowe perełki, które każdy ultras chciałby pobiec. Krystian chciał i pobiegł. Biegi te są niezwykle zróżnicowane. Mają różne długości i odbywają się w różnych strefach klimatycznych. Usłyszymy w tym podcaście jakie doświadczenia spotkały go na wyspie Reunion, Maderze i na maratonie Piasków. Często również padnie słowo UTMB. Chyba ulubionego biegu Krystiana, który podczas ostatniej edycji przebiegł ten dystans stu siedemdziesięciu kilometrów docierając na metę dwudziesty siódmy. Do rozmowy dołączyła również jego żona Anita, wierna suporterka i dietetyczka, która wypiekami na twarzy opowiada o dokonaniach męża. Przed Wami Krystian i Anita Ogły.

 

Witajcie. Przed mikrofonem jest Krystian i Anita Ogły i bardzo się cieszę, że udało nam się spotkać. Jesteśmy we Wrocławiu i w takim specjalnym momencie, kiedy to Krystian wspaniałe pobiegł ostatnie UTMB i tak jak przed chwilą powiedział myślałem, że to już będzie emerytura, ale za dobrze pobiegł i zamierza biegać dalej. Zobaczymy jakie będą jego plany na przyszłość najbliższą. Natomiast oczyścicie najfajniejsze historie dzieją się zanim wcisnę przycisk nagrywaj, więc bardzo bym poprosił abyście opowiedzieli o biegu trzy razy Śnieżka tak na początek, taką małą anegdotkę. Jak to było?

 

KRYSTIAN: Witajcie Krystian z tej strony.

 

ANITA: Cześć Anita

 

KRYSTIAN: Więc ja do dzisiaj mam takie przekonanie, że bieg trzy razy śnieżka jest najtrudniejszym biegiem w moim życiu, bo to jest jedyny bieg, którego nie udało mi jeszcze ukończyć pomimo tego, że dwukrotnie próbowałem. Natomiast najtrudniejsza była ta druga próba, w dwa tysiące piętnastym roku jak dobrze pamiętam, w trzydziestosiedmio stopniowym u pale gdzie biegłem tradycyjnie swoje, czyli spokojnie nie spiesząc się zbytnio, ale też nie przesadzając ze spowalnianiem i po wbiegnięciu trzeci raz na Śnieżkę kiedy już czułem się wyśmienicie coś we mnie jakiś szatan podpowiedział finiszuj na maksa i zacząłem finisz z samego szczytu Śnieżki, czyli tam około dziesięć kilometrów do mety było co było niestety.

 

BHU: A na której pozycji wtedy byłeś?

 

KRYSTIAN: Na samym szczycie byłem na trzeciej i to już na zbiegu minąłem drugiego zawodnika, który akurat przed punktem kontrolnym tam, gdzie był też punkt odżywczy korzystał z pomocy swojego suportu. Natomiast istotniejsze było to, że on wyglądał już na mocno sfatygowanego, a ja względem niego wydawało mi się, że jestem tak świeży, że mogę sobie pozwolić na finisz prosto do mety i wszystko było dobrze. Bardzo dobrze mi się biegało i dosyć szybko, bo później wskazania nawet mojego GPS-a pokazywały, że to gdzieś około dwadzieścia kilometrów na godzinę ciąłem nawet już przez Karpacz. Natomiast im bliżej mety tym moje samopoczucie było gorsze. W ciągu ostatnich trzech kilometrów to się drastycznie zmieniło, gdyż ostatnich dwóch kilometrów przed metą nie pamiętam w ogóle. Ostatnie co pamiętam to taki budynek po prawej stronie hali. Tam jest chyba jakaś szkoła sportowa i później już tylko resztę znam z opowieści. To, że strażacy, którzy pilnowali ruchu na tej drodze głównej, która przecina trasę próbowali mnie złapać, bo już zataczałem się, a na deptaku w Karpaczu jakieś dwieście metrów może nie całe dwieście metrów przed metą padłem całkowicie, pogotowie zabrało mnie do szpitala w Jeleniej Górze i po trzech godzinach odzyskałem przytomność. Totalnie nie wiedziałem co się stało. Byłem przekonany, że.

 

BHU: Padłeś z wysiłku rozumiem?

 

KRYSTJAN: Tak. Odcięło mnie. Po prostu to była reakcja obronna organizmu, mózg odciął zasilanie mięśniom.

 

BHU: Za duże tempo narzuciłeś.

 

KRYSTIAN: I to była dla mnie bardzo dobra lekcja, którą wykorzystuję aż do dzisiaj. Później dwa miesiące później biegłem maraton karkonoski i sobie tylko powtarzałem w głowie finiszuj jak już będziesz widział metę. Te dwieście metrów przed metrów można mocniej, a nie wcześniej, bo to się rzeczywiście może różnie skończyć i tak było i dlatego mówię to jest najtrudniejszy bieg. Po pierwsze w tym roku już było się tam bardzo trudno dostać, trudniej niż na Western States, a po drugie to jest jeden z biegów, którego nie ukończyłem, a Western States ukończyłem.

 

BHU: Ukończyłeś. I to ze świetnym wynikiem. Dobrze. Dzięki za to wspomnienie. Który to był rok? Dwa tysiące piętnasty.

 

KRYSTIAN: Piętnasty, tak.

 

BHU: Fajnie, oprócz UTMB ukończyłem dwanaście biegów UTWT.

 

KRYSTIAN: Tak jest.

 

BHU: I to jest chyba Twoje największe osiągnięcie i chyba niewiele osób w ogóle porwało się na wszystkie te biegi, prawda?

 

KRYSTIAN: Ja powiem tak. W Polsce to zdaję sobie sprawę, że jestem pierwszym Polakiem, który przebiegł wszystkie dwanaście tych pierwszych biegów tworzących cały cykl. Natomiast zastanawiam się czy ktoś na świecie czy jest jakiś zawodnik, który tego dokonał. Pytałem ludzi związanych z World Tourem. Oni nie potrafili udzielić mi takiej odpowiedzi.

 

BHU: OK, czyli nie prowadzą, że takich.

 

KRYSTIAN: Byłem przekonany do tego roku, że Sea Shepherd To jest taki zawodnik, który uczestniczy w kilkunastu biegach rocznie World Tourowych. Natomiast na starcie w Japonii rozmawialiśmy razem i okazało się, że on jeszcze nie biegł na Saharze, więc podejrzewam, że też niewielu jest, poza tym o ile jest ktoś w ogóle, ale to taka wiedza też nie jest dla mnie.

 

BHU:  Jasne.

 

KRYSTIAN: Jakoś bardzo ważna, żebym nie krążył po stronach i spisywał te statystyki.

 

BHU:  Oczywiście

 

KRYSTIAN: że dla mnie bardziej satysfakcjonujące jest to, że udało mi się bez wpadki.

 

BHU: A powiedz mi, bo na stronie UTWT tych biegów tam jest znacznie więcej niż dwanaście. Opowiedz, dlaczego te dwanaście akurat Twoich są kluczowe.

 

KRYSTIAN:  Dlatego, że ja zdecydowałem o tym, że ukończę cały cykl w momencie, kiedy dwanaście biegów tworzyło ten cykl. Tak naprawdę pierwszy, w pierwszym roku, czyli w pierwszym kalendarzu na dwa tysiące czternasty rok było dziesięć biegów. Historia jest taka, że po UTMB w dwa tysiące trzynastym roku była konferencja, na której z inicjatywy dyrektorów UTMB i Maratonu Piasków powstał taki pomysł,

żeby zrzeszyć najbardziej emblatyczne biegi w ciekawych miejscach, rozlokowane na całym świecie w jeden kalendarz, w taki cykl, który określa to jak w innych sportach, w innych dziedzinach Ultra Trail World Tour i znalazło się pierwotnie to. Nie wiem czy wiele osób sobie zdaje z tego sprawę, że zgłosiło się osiem biegów. Natomiast pod koniec konferencji jeszcze doszły dwa i dziesięć biegów tworzyło pierwotny cykl i później w następnym roku doszedł jeszcze jeden bieg i w dwa tysiące szesnastym, kiedy ja ostatecznie podjąłem decyzję, że chcę ukończyć cały cykl pomimo tego, że doszły dwa biegi. Stwierdziłem: Te dwanaście biegów to jest mój cel, który chcę zrealizować. Ten kalendarz on się rozrasta, zmienia. Też mam informację co już też ma potwierdzenie w kalendarzu tegorocznym, że w przyszłości niektóre biegi mogą znikać z kalendarza. To to miało miejsce w diagonal tofu. Ja mam nadzieję, że to jest tylko jednoroczna absencja do tego biegu, bo to jest bieg, który naprawdę wyjątkowo trudny, ale też godny polecenia.

 

BHU: Właśnie opowiedz trochę o nim, bo szczerze powiem to ja też o nim myślałem, ale przeczytałem gdzieś Twoją relację, która właśnie mówi o tym, że to jest piekielnie trudny bieg. To jest bieg na wsypie Reunion, stu siedemdziesięcio kilometrowy tak? Ile przewyższeń ma teraz?

 

KRYSTIAN: Tam trasa się zmienia.

 

BHU: Dziesięć tysięcy metrów.

 

KRYSTIAN: Tak, ale tak mniej więcej teraz krystalizowała się ta stu siedemdziesiąt kilometrowa trasa i dziesięć tysięcy, czyli podobne parametry jak UTMB. Mówię o tym dlatego, że łatwo porównywać skalę trudności,  kiedy mamy dwa biegi w tym przypadku UTMB i Diagonal tofu Ci sami zawodnicy biorą udział w jednym i w drugim biegu i na wyspie Reunion oni osiągają czasy cztery - pięć godzin dłuższe na trasie o tych samych parametrach co potwierdza skalę trudności.

 

BHU:  Ale chyba tam jest na niższej wysokości nad poziomem morza tak ten bieg się toczy i chyba jest ciepłej.

 

KRYSTIAN: Znaczy wyjściowo wybiegamy z poziomu oceanu. Natomiast wbiega się na ponad dwa tysiące. Pierwszy szczyt Pico Posets to jest w okolice tam trochę ponad dwa tysiące czterysta metrów, ale paradoksalnie pierwszy odcinek czterdziestu kilometrów tam, gdzie jest właśnie ten pierwszy Uphill blisko dwu i półtysięczny. To jest najłatwiejsza część całej trasy, bo ona jest taka właściwie w całości da się biec. Nie ma jeszcze trudności dużych technicznych. Cała zabawa zaczyna się po wbiegnięciu do centralnej części wyspy, a tworzą go trzy cykli, czyli po naszemu byśmy powiedzieli kotliny. Tam jest najpierw Silaus, później sala Zi i ostatni jest mafate ten mafate to jest takie fatum wielu biegaczy dlatego, że nawet organizatorzy mówią zawodnikom, że jeżeli będziesz miał wbiegać do mafate to się dobrze zastanów, czy się czujesz odpowiednio mocno dlatego, że to też jest atrakcją wyspy. W tym cyrku nie ma dróg. Tam dojazd jest możliwy tylko helikopterem, zaopatrzenie tych wiosek, które się tam znajdują swoją drogą wyjątkowo piękne te wioski są. Odbywa się wszystko z helikopterów, listonosz na piechotę dostarcza pocztę i z punktu organizatora biegu niezwykle trudno tam jest udzielić pomocy. Jeżeli ktoś

nie wiem poczuje się źle to wiadomo, że organizator nie zapewnia każdemu, który schodzi z trasy helikoptera, bo to by było zbyt kosztowne z stąd te ostrzeżenia, ale, bo moje doświadczenia są takie ale też relacje innych zawodników w tym polskich, że właśnie to jest najtrudniejsza część trasy, bo już organizm jest zmęczony i po iluś godzinach tych wahań wysokości temperatur najczęściej

to przydałoby się powiedzmy odpocząć, ale tak ja raczej unikam spania gdzieś na trasie, zależy mi na tym, żeby w miarę szybko.

 

BHU: Nie zdarzyło Ci się jeszcze gdzieś przekimać?

 

KRYSTIAN: Nie zdarzyło. To gdzieś na samych początkach, gdzie zaczynałem i szybko doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Być może jak będę biegał dłuższe trasy to będę korzystał, ale wracając do tego mafate.

 

BHU: Tak

 

KRYSTIAN: To nie wiem, czy można poczytać gdzieś w internecie. Ja natrafiłem na relację Zbigniewa Malinowskiego i on z kolegą też kiedyś w krótkim czasie biegł maraton Piasków i diagonal tofu. Jego znacznie nawet jego czas i wysiłek pokazuje, że coś jest w tym biegu diabelsko trudnego i końcówka z kolei, czyli wejście na szczyt Maïdo to jest w ogóle ściana taka, ściana marzeń można powiedzieć dla biegacza górskiego, bo to się bardzo, bardzo forsowne wejście jest i patrząc na profil trasy wydawałoby się, że ostatnie pięćdziesiąt kilometrów od tego szczytu to jest po prostu już tylko Downhill. Tam są dwa czy trzy szczyty po drodze i właściwie szybko można się przedostać do mety, a to było najtrudniejsze pięćdziesiąt kilometrów, które w życiu biegłem dlatego, że zbiegając w dół po pierwsze miałem rozorane już stopy po kilku godzinnej tam sześć godzin padł deszcz i nie byłem jedyny. Wielu zawodników miało problemy z odparzeniami stóp i na tym zbiegu to się wszystko jeszcze wzmocniło i zbiegając czułem jak szybko rośnie temperatura pomimo tego, że była noc. To już było dla organizmu takie naprawdę wariackie, a do tego stopnia, że jednocześnie było gorąco, a ja miałem dreszcze i później był ten odcinek, kilka odcinków takich, gdzie trzeba było po takich półtora metrowych głazach zeskakiwać. Ja to robiłem w ten sposób, że korzystając z gałęzi gdzieś tam drzew trochę jak małpa zbiegałem i pytałem się później na mecie Francois Dena jak on to robił czy zbiegał, czy korzystał z tych gałęzi. Twierdził, że zbiegał. Chociaż nie wyobrażam sobie jak i te szczyciki takie małe, które się na profilu tam są widoczne jako małe to to dla mnie były trudniejsze niż ostatnio trzy góry UTMB i jeszcze dodatkowo pamiętam, że od właściwie pierwszych kilometrów wolontariusze i kibice powtarzali, żeby wesprzeć zawodników: Leć w tym kierunku. Masz jeszcze na przykład sto pięćdziesiąt kilometrów, a na końcu zbiegasz Downhill masz prosto na Stade Redu, czyli na ten stadion, gdzie jest meta. Im dalej w las w tym cały czas powtarzali: Tu już masz jeszcze sto kilometrów. Tu masz jeszcze pięćdziesiąt kilometrów i na końcu ten słynny Downhill to sobie zbiegniesz Stade Redut. Jak już dobiegłem na wzgórze Kolorado, czyli to właśnie z którego ten słynny Downhill prowadzi na Stade Redu to się ucieszyłem, bo zobaczyłem na początku taką piękną łąkę. Nie wiem, czy to było pole golfowe czy jakieś do innych sportów boisko i nastawiłem się, że tak będzie wyglądała trasa w dół. Niestety po pięciuset metrach okazało się, że ten Downhill to jest w ogóle po jakiś ślizgich korzeniach, kamieniach. Oj co ja się tam naprzeklinałem organizatorów, że wymyślili taką przyjemność na koniec, ale już byłem w takim stanie, że w pewnym momencie widziałem, że są dwa stadiony, a nie było oznaczeń trasy i mówię tak: Który to jest ten stadion, na którym jest meta i tak w pewnym momencie stanąłem i patrzę  Zamurowało mnie. Myślę: Nie, nie znajdę nie? Już jestem w takim stanie. Widzę miasto pode mną, ale zobaczyłem jakiś ludzi, którzy mnie wołają w kamizelkach, czyli wolontariuszy i później po wbiegnięciu na metę mówię, dlaczego nie oznaczyliście tego odcinka tak, żeby było jasne tutaj na koniec właśnie chwilę się wahałem, tam stałem z dziesięć minut i nie wiedziałem w którą stronę biec, a ono mówią, dlaczego? Ja mówię, bo wiem, że meta jest na stadionie. Widzę dwa stadiony przed sobą. Dlaczego? Dlatego nie mogłem się zdecydować. Co Ty gadasz? Przecież tu jest tylko jeden stadion, ale to ja już miałem takie halucynacje tam już grube takie naprawdę jakieś widziałem smoki. Wydawało mi się już, że jak zbiegłem na dół z tej skarpy to wydawało mi się, że właśnie z jakimś smokiem skończyłem walkę i on mnie wypluł, bo tak się czułem, że po prostu mięśnie mnie tak bolały, że wydawało mi się, że się odklejałem od kości, dreszcze, potężny ból. Ja pamiętam jak zaraz za metą to chwila gratulacji. Padłem na ten trawnik tam na tym stadionie i nie mogłem się podnieść. Coś ciężko nawet słowami opisać jaki to jest wysiłek. Ja tylko pamiętam, że chyba rok wcześniej biegł Kaylan z Emilii i Emilii miała kryzys. Kaylan postanowił, że nie będzie walczył o zwycięstwo tylko będzie ją eksportował do mety i ona jakaś tam gdzieś relacja jest dostępna na YouTube, chyba jak ona powiedziała, że chyba nie nadaje się do tak długich biegów, bo to ją po prostu zmasakrowało.

 

BHU: Też dobiegłeś na bardzo dobrej pozycji tak, bo byłeś dwudziesty pierwszy, czyli nie oszczędzałeś się tam za bardzo, jeśli chodzi o tempo.

 

KRYSTIAN: Znaczy to jest trochę paradoks długiego dystansu takich biegów sto milowych, że wcale nie

trzeba jakoś nie wiadomo jak szybko biec.

 

BHU: Tak tylko konsekwentnie. 

 

KRYSTIAN: Ja też nie grzałem. Oczyścicie to nie było jakieś wolne tempo i już na.

 

BHU: Pamiętasz jaki miałeś średni pejs ?

 

KRYSTIAN: Nie. Nie.Zupełnie nie. Pamiętam, że biegłem tylko to było trzydzieści dwie godziny. Zawodnik, z którym mieliśmy podobne problemy ze stopami, więc w na paru punktach spotykaliśmy się u Podologo i to było najczęściej tak, że albo ja leżałem pierwszy na łóżku i mi opatrywano nogi, stopy. Za chwilę on czekał w kolejce, ale później razem biegliśmy. Swoją drogą bardzo mocny zawodnik z Teamu Vibran Roman Malik Jego żona pożyczyła mi czołówkę, bo mi się tam też czołówka po drodze zepsuła i tak żeśmy razem do mety biegli. On oszacował, że powinniśmy złamać trzydzieści godzin. Finalnie okazało się, że jednak dłużej biegliśmy. Tam po drodze przynajmniej ja miałem jakiś głośny bardzo wymioty i to był pierwszy w ogóle bieg z cyklu, a wiedziałem, że w regulaminie jest zapis, że ktoś źle wygląda to mogą go sędziowie zdjąć z trasy i pamiętam gdzieś ostatnie chyba piętnaście kilometrów przed metą tak mi wywracało żołądek na drugą stronę że jak jeleń na rękawisku byłem.

 

BHU: Aha.

 

KRYSTIAN: I dwóch wolontariuszy od razu. Nie wiem z skąd oni się znaleźli. Do mnie podbiegli czy ja się dobrze czuję? A ja świetnie się czuję. Nic mi nie jest.

 

 BHU: Anita byłaś na tym biegu z Krystianem?

 

ANITA: Tak, byłam.

 

BHU: I jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

 

ANITA: Niestety na pierwszy punkt suportu spóźniłam się i nie dowiozłam Krystianowi butów.

 

BHU: Za szybko biegł.

 

ANITA: Nie do końca.

 

BHU: Czy nie? Miałaś problem z transportem?

 

ANITA: Problem był z systemem. On się po prostu zawiesił. My nie byliśmy jeszcze wtedy tak dobrze dograni i ja nie do końca wiedziałam, jak szacować te czasy. Wiedziałam, że powinnam być tam o którejś godzinie. Dojazd był bardzo długi, krętymi drogami i tam się też stało w takim korku, ponieważ była taka

przełączka, że tam tylko ruch jednostronny, więc trzeba było sobie dużo, dużo więcej czasu zarezerwować na dojazd i ponieważ ten system, który monitoruje bieg biegaczy pokazywał, że Krystian stoi w miejscu i wszyscy stoją w miejscu. Ja w pewnym momencie podjęłam decyzję trudną po prostu tam jadę i będę tam czekać do skutku i okazało się, że spóźniłam się o dwadzieścia minut. My się minęliśmy o nieszczęśliwe dwadzieścia minut, więc Krystian nie dostał wtedy butów i to było też przyczyną tego, że te stopy się dalej odparzały. Czekałam na tym nieszczęsnym Maïdo jak Krystian opowiadał o tym podejściu do Maïdo to ja to też bardzo dobrze pamiętam, ponieważ patrząc jak Ci biegacze idą tak strasznie z takiej doliny i to podejście z punktu widzenia suportera było niesamowite, po prostu i nic tego jakby nie odzwierciedli, bo zdjęcia nie pokazują tego, tej przestrzeni i tej wielkości góry, pod którą oni muszą podejść. Faktycznie widzieliśmy, bo tam byłam z taką grupą Polaków, którzy nam pomagali bardzo, bardzo zresztą fajni ludzie, którzy na przykład tłumaczyli z języka francuskiego na polski, bo na takich wyspach trudno się porozumieć w języku angielskim, więc.

 

BHU: To jest w ogóle wyspa francuska, prawda?

 

ANITA: Wyspa francuska, tak.

 

BHU: Wyspa przy Mauritiusie ale tam.

 

ANITA: Zgadza się i przyznaję, że tam była taka sytuacja, że widzieliśmy biegaczy, którzy wchodzą z tego Maïdo wchodzą na Maïdo i oni byli faktycznie widać było, że to był niesamowity wysiłek. Niesamowity wysiłek dla tych pierwszych z czołówki. My tam czekaliśmy chyba pięć godzin aż do nocy. Zrobiło się bardzo zimno i też odczuwaliśmy jak te zmiany temperatur mają kolosalne znaczenie tam i najgorszy chyba był moment. Najgorszy i najpiękniejszy był moment, kiedy Krystian wbiegł na metę, bo po pierwsze ja już wiedziałam, że on już jest bezpieczny i jest, a po drugie widziałam jak jego organizm został strasznie sforsowany. Krystian wyglądał o pięć może dziesięć lat starzej. Jego twarz była taka zniszczona, zmęczona. Zmarszczki pogłębiły się. To wyglądało naprawdę tak.

 

BHU: Odwodnione były mocno, tak?

 

ANITA: Znaczy czy odwodnione? Nie to po prostu chyba takie zmęczenie, które widać bardzo, bardzo mocno na twarzy. W międzyczasie widzieliśmy się na kilku innych punktach i ja już też widziałam, że Krystian idzie i będzie szedł i wszystko jest z nim w porządku oprócz tych stóp, ale wiedziałam, że jest wojownikiem i że da radę. Natomiast zawsze ten moment, kiedy wbiega na metę to jest ten moment, kiedy ja dopiero mogę odetchnąć tak naprawdę.

 

BHU: Jasne. Niesamowita ta historia, a powiedz Krystian właśnie jak to jest z tą Twoją walką z dystansem. Ty rozumiem nie dopuszczasz w ogóle myśli o odpadnięciu z trasy. W sensie dla Ciebie

wynik nie jest jakiś super kluczowy. Ważniejsze jest ukończenie biegu, tak?

 

KRYSTIAN: Ja myślę, że to właśnie dlatego, że wynik nie jest dla mnie kluczowy to łatwiej mi koncentrować się na utrzymywaniu tego nastawienia na cel jakim jest meta i nie koncentrowaniu się na cyfrach, na liczbach tylko na tym, żeby oddalać te negatywne myśli. Oczyścicie nie da się tego w stu procentach zaplanować i zrealizować, bo kryzysy w zależności od tego jak się biegnie i gdzie raz przychodzą, raz nie przychodzą. Jeżeli przychodzą to też raz są większe, a raz mniejsze. Natomiast nauczyłem się takiego sposobu zmieniania myślenia jak przychodzą jakieś złe myśli typu właśnie Ty się dobrze zastanów, czy chcesz biec dalej, żeby nagle troszeczkę to wyśmiać i zacząć myśleć o czymś innym, a nie muszę sobie sam powtarzać: Dasz radę. Nie sam się motywać, tylko właśnie myślami i ukierunkowaniem tych myśli sprawiam, że mimowolnie zmieniam tempo, dostosowuję do tego zmęczenia, które jest na danym etapie.

 

BHU: Dobrze, a jak Ty zaczynasz myśleć inaczej to o czym myślisz wtedy?

 

KRYSTIAN: To jest ciężko powiedzieć, jeżeli się biegnie dwadzieścia pięć, trzydzieści godzin o czym się myśli. Natomiast jedno jest przynajmniej ja to zauważyłem wydaje mi się, że to więcej zawodników jest w stanie potwierdzić, czas płynie trochę inaczej na takim biegu. Jeżeli bym stał w miejscu i przez dwadzieścia pięć godzin to nie wiem zanudziłbym się i być może te myśli by się cały czas zmieniały. Tutaj po kilku godzinach tych pierwszych, to przetarcie, kiedy następuje już przepalimy adrenalinę tam taką tuż podtartową to jeżeli się nie myśli właśnie o wyniku, o cyfrach to wpada się w taki moment, gdzie pojawia się przyjemność.

 

BHU: W taki w trans się trochę wpada.

 

KRYSTIAN: To trochę to jest trans, dlatego że on jest przerywany punktami kontrolnymi.

 

BHU:Tak.

 

KRYSTIAN: Gdzie trzeba się zatrzymać, zjeść coś. Wpada się w rzeczywistość, ale później znowu jeżeli się spokojnie zaczyna znowu się wpada w ten swój rytm, w ten swój trans i trzeba się podać temu co Ci przyjdzie do głowy, a przychodzą do głowy albo wspomnienia. Ja to lubię, jeżeli mi się pojawia muzyka, bo wiem, że wtedy jest dobrze, że ten czas będzie szybciej płynął. Ja nie muszę mieć żadnych słuchawek, sprzętu, bo często ta muzyka się po prostu pojawia i wypełnia głowę, przestrzeń dookoła i tak jak powiedziałem: Ja wtedy wiem, że jest dobrze, bo osiągnąłem taki stan, który mi pozwala biec i biec i biec i w ogóle nie myśleć o tym czy ja będę mocny i czy wolniej biegł. Po prostu robię swoje.

 

BHU: A jak jest bardzo źle to masz jakieś swoje takie sprawdzone patenty na takie cięższe kryzysy?

 

KRYSTIAN: Ja powiem tak. Jeszcze nie miałem takiego kryzysu, który by spowodował, że bym ja nie wiem położył się i był przekonany, że za chwilę zejdę. Dla mnie motywująco na przykład działa, jeżeli poczuję się źle i podchodzi do mnie przedstawiciel, organizatorek jakiś wolontariusz i zadaje pytanie: To co schodzimy z trasy?Ja wtedy automatycznie.

 

BHU: Jesteś świeżutki.

 

KRYSTIAN: Oponuję i mówię nie, nie, nie. Ja walczę dalej. Nawet mnie nie drasnęło. Pomimo czasami, że to albo gdzieś poobijany jestem. Tak jak na Maderze to tam dosyć mocno ucierpiałem w wyniku upadku albo nie wiem gdzieś tam właśnie pojawiały się jakieś wymioty. Ja to wszystko przyjmuję normalnie co jako część gry. To nie jest coś co powoduje, że ja zaczynam

się zastanawiać czy nie zejść z trasy.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Ja się tak mocno fokusuję na mecie, że tworzę taką barierę wokół siebie, która nie dopuszcza myśli, że to już koniec. Nawet ten ostatni bieg w Japonii, gdzie tam był ból, który powodował, że przy każdym zbiegu ja płakałem, ale nie, że ja chciałem płakać. Po prostu to jest tak silny ból był, że

mi łzy same organizm wytwarzał łzy i dopóki nie było półmetka to rzeczywiście ja na punktach kontrolnych bardziej się zastanawiałem czy nie byłoby rozsądniej zejść z trasy czy mi się nie może stać gorszego niż mi się stało.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Czyli to skręcenie kostki, ale z drugiej strony miałem świadomość, że jestem tam już drugi raz. Poprzednio był to tajfun. Miałem pecha, więc jakbym teraz zszedł z trasy to bym ugruntował w swojej głowie takie pojęcie, że to jest dla mnie pechowy bieg.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: I nie wiadomo jak ten trzeci raz by się potoczył i postanowiłem, dopóki limit mnie nie wywalił z zawodów, dopóki nie wiem jeszcze jestem w stanie chociażby iść. Chociaż ja tam też sporo biegłem. Będę walczył, a jeszcze dodatkowo najbardziej mnie zmotywowało to, że na pięćdziesiątym kilometrze to było chyba najbliżej byłem wtedy decyzji o zejściu spotkałem Anitę. Ona widziała, że coś jest ze mną nie tak i ona zadziałała jak ten wolontariusz. Zadała mi pytanie, to co schodzisz? A ja od razu: A nie. Walczę dalej i tak właśnie wtedy się zmotywowałem i później już widziałem też, że bo to też człowiek, który już przebiegnie im dalej przebiegniesz tym schodząc z trasy masz większe poczucie straty, bo bliżej masz do mety, a już kawał roboty wykonałeś, więc ja to zawsze mówię, że już po półmetku to już łatwiej, bo już jest z górki i nawet jak coś się dzieje niedobrego to też mam coraz większy zapas czasowy na to, żeby nawet nie śpię, ale mógłbym się wyspać, gdzieś do lekarzy pójść po pomoc. Możliwości jest wiele. Nie działam tak i to też nie chcę powiedzieć, że nie lubię, ale nie jestem entuzjastą takich sytuacji, gdzie właśnie Ci zawodnicy z elity widzą, że mają zły dzień albo tak na UTMB to jest klasyczny ten słynny pogrom. To nie jest zdarzenie, które w tym roku tylko miało miejsce. Nie są w czołówce to automatycznie szukają jakiegoś pretekstu, żeby zejść z trasy. Oczywiście wiadomo oni są nastawieni tylko na te wysokie miejsca, ale gdzieś trzeba też nabywać doświadczenia walki z tymi kryzysami, tak?

 

BHU: Oczywiście.

 

KRYSTIAN: Ja uważam, że ja dlatego jestem mocny, że u zarania tego mojego biegania, gdzie te pierwsze trasy to polegały na tym, że ja szybko orałem organizm do tego stopnia, że już mi wszystko bolało. Miałem jakieś prawdopodobnie poważne kontuzje, ale tego ja nawet po biegach nie badałem i uczyłem się tego, że takie trudne sytuacje da się przejść, że nawet jak się coś dzieje z organizmem to jest chwilowe.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Za chwilę nie wiem albo usiądziesz, albo zwolnisz, weźmiesz żela, cokolwiek zrobisz co.

 

BHU: Każdy kryzys jest w stanie przejść po prostu z odpowiednim nastawieniem

 

KRYSTIAN: Tak. Oczywiście. Ja nie twierdzę, że nie trafię w końcu takiego kryzysu, którego nie przejdę, bo nie mogę tak nonszalancko do tego podchodzić, wręcz z dużym respektem podchodzę do tras. Natomiast uważam, że najważniejsze są myśli, nie i to co w głowie sobie układasz. Jeżeli, bo też obserwuję u zawodników czasami, z którymi biegam zawody. Jak ktoś od początku zaczyna wyszukiwać elementów gry, które nie lubi, bo na przykład nie lubię biegać po asfalcie, jakieś odcinki przebiegają przez miasto albo nie lubię, jak deszcz pada i koncentrują się na tych negatywnych aspektach to później im więcej negatywnych myśl tym człowiek jest coraz bardziej negatywnie w ogóle nastawiony

i w pewnym momencie tak myśli: Po co ja tu w ogóle jestem, nie? Najlepiej to w ogóle zejdę z trasy. Przyjadę sobie za rok. Jakoś to będzie, ale jeżeli pierwszy, drugi, trzeci raz tak łatwo się podajesz to później wiele zawodów będziesz też łatwo poddawał, bo wiesz, że w sumie nic wielkiego się nie dzieje.

 

BHU:  Absolutnie.

 

KRYSTIAN: Ja odwrotnie. Ja zszedłem z trasy raz na noszach na tym trzy razy Śnieżka i raz z tego co ja pamiętam zszedłem na rzeźniku dlatego, że mój partner nie czuł się najlepiej i to mi też dało lekcję jak smakuje, a przepraszam jeszcze raz zszedłem na K-B-L kiedy miałem kontuzję, ale to ewidentnie troszeczkę zawiniłem tym, że nie poszedłem do fachowca przed biegiem, bo kontuzja polegała na tym, że miałem przedstawioną w kostce i trzeba było ją tylko ustawić i ból minął jak ręką odjął, a ja z tą przedstawioną kostką biegłem, bo nie wiedziałem po pierwsze jakiego typu to jest kontuzja, a byłem przekonany, że jak zwykle to się rozruszę jakoś to będzie i na czterdziestym czwartym kilometrze w Ścinawce już ten ból się zrobił tak silny, że musiałem zejść i to były takie pierwsze biegi, gdzie ja posmakowałem tego co to znaczy zejść z trasy. Jak później nawet zastanawiałem się czy na tym słynnym K-B-L gdzie zszedłem zastanawiałem się czy nie jechać później na ceremonię dekoracji, nie porozmawiać z ludźmi, ale to było tak dokujące, że stwierdziłem, że nie muszę się odciąć od tego, muszę to przemyśleć i pokombinować, żeby takie sytuacje się nie powtarzały i to bardzo też ja bym źle bym zniósł gdybym musiał zejść z trasy. To ja wiem czym to smakuje i jak ja się później z tym męczę, dlatego może to też jest jakoś tam dodatkowy bodziec, który mówi mi nie, nie schodź. Nie rób tego.

 

BHU: Tak. To jest wydaje mi się super fajne w takim nazwijmy to w dużym cudzysłowiu w armatorskim bieganiu, że właśnie jesteśmy w stanie się zmotywować zupełnie inaczej niż czołówka światowa. Oni mają zupełnie inne priorytety i mają zupełnie inne wymagania, sponsorzy przed nimi stawiają, a my możemy być zdecydowanie twardsi tutaj naprawdę, bo my po prostu robimy to co kochamy. W sensie nie jedziemy na UTMB, bo nam ktoś każe tylko, że chcemy po prostu ukończyć ten bieg, pomimo że wiemy, że tam jest nie wiem kilka metrów po asfalcie to po prostu nie skupiamy się tak jak mówisz.

 

KRYSTIAN: Ale jeszcze jest bardzo istotne to, że ja cały czas uważam siebie za amatora, że my mamy też ograniczony dostęp w porównaniu do czołówki do tych biegów. Klasycznym przykładem dla mnie jest

Western States, gdzie ja miałem dużą kontuzję i teoretycznie tak zdrowo rozsądkowo nie powinienem biec. Ja na odprawie siedziałem i płakałem, bo myślałem, że ja po prostu co ja tu robię? Przecież ja w ogóle po dziesięciu kilometrach wrócę na start, bo nawet takie treningi ostatnie, które próbowałem po przerwie robić pokazywały, że po krótkim czasie biegu ta kontuzja gdzieś tam boli, ale ja się dostałem z losowania i ja miałem. To było zero jedynkowe albo przebiegnę teraz albo już mogę się nigdy w życiu tam nie dostać. Na UTMB w najlepszym wypadku, kiedy nazbieram punkty to mogę co trzy lata startować.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Bo taka jest arytmetyka, a elita startować może co roku, więc im jest łatwiej zejść z trasy i powiedzieć: Przyjadę za rok.

 

BHU: To prawda oczywiście.

 

KRYSTIAN: A ja, jeżeli przygotowuję się na przykład dwa czy trzy lata do takiego UTMB bez nastawienia na jakiś konkretny wynik to ja muszę szukać tej przyjemności i moim nadrzędnym celem jest ukończyć.

 

BHU: Fajnie i właśnie następnym biegiem było UTMB w dwa tysiące piętnastym roku, tak w Twoim cyklu?

 

KRYSTIAN: Tak jest i to było takie UTMB.

 

BHU: Jak wspomnisz ten bieg.

 

KRYSTIAN:  To było takie UTMB, gdzie pierwszy raz wykorzystałem doświadczenie swoje po pierwsze z tej pierwszej edycji w dwa tysiące trzynastym, gdzie taki nieopierzony gdzieś w tak zwanym wielkim świecie się znalazłem biegowym i popełniłem ileś błędów, które dosyć łatwo wyeliminowałem w dwa tysiące piętnastym roku. Poza tym to już był drugi sezon z Marcinem Świercem, więc już moje treningi też były nastawione pod te UTMB. Czułem się mocniejszy, bo wiadomo takie gdzieś biegi kontrolne się pojawiały, które pokazywały, że robię postęp i skoro skończyłem UTMB dwa lata wcześniej to byłem bardziej pewny siebie i wiedziałem, że raczej nie muszę się tak bać tego, że nie skończę i miałem tego problem taki, że najbardziej się bałem tego, że biegnę to już drugi raz. W sumie ja to już wcześniej ukończyłem. Może nie będę miał tyle motywacji i bałem się tego momentu, że w tamtym okresie na biegach takich stu milowych ja przez długi czas miałem taki etap w biegu, gdzie pojawiały się kryzysy

 myślę, że wielu biegaczy jak rozmawiam z kolegami ma coś takiego. Kiedy nie ma jeszcze półmetka dla mnie to na takim UTMB to jest sześćdziesiąty, sześćdziesiąty piąty kilometr, gdzie już odczuwam takie pierwsze poważniejsze zmęczenie i sam sobie zadaję pytanie: Co Ty w ogóle tutaj robisz? Przecież Ty się nie nadajesz do tego. Jesteś już tak wyczerpany. Przed Tobą jeszcze ponad jeszcze sto kilometrów. Ty się dobrze zastanów czy Ty się zdrowo czujesz, czy Ty wybrałeś dobry sport, czy Ty nie powinieneś teraz siedzieć z kolegami na grillu, popijać piwko i czerpać przyjemności z życia, a ładujesz w jakieś takie tarapaty, gdzie w środku nocy czujesz się już ledwo, ledwo i teraz co? Głupio zejść, a może by jednak zejść i to był taki styk braku motywacji, trochę kryzysu, gdzie trzeba było bardziej mentalnie powalczyć. To już coraz mniej mam te sytuacje takie, gdzie właśnie na tym etapie, ale może dlatego, że ja z góry wiem, że startując dostawiam się, że właśnie w tym momencie powinienem być czujny i ustawiać sobie tak tempo, żeby tego uniknąć.

 

BHU: Właśnie, bo to doświadczenie w tym biegach już masz ogromne i pomimo, że te biegi UTWT mają różne dystanse, bo część z nich to jest sto kilometrów, część to ma sto mil to jednak pojeździłeś sporo, pobiegłeś w różnych sytuacjach pogodowych, w różnych częściach świata. Pewnie w upale, jak była duża wilgotność albo jak było bardzo sucho i ta całe to Twoje doświadczenie jakby teraz wpływa na to jak podchodzisz do kolejnych biegów, a mam do Ciebie Anita pytanie, czy Ty poczułaś jakąś zmianę u Krystiana jak on właśnie zaczął z Marcinem Świercem pracować i jak to widzisz to UTMW właśnie w dwa tysiące piętnastym?

 

ANITA: Przeszliśmy razem, przeżyliśmy razem trzy UTMB i faktycznie to pierwsze w dwa tysiące trzynastym nie wiem czy to wynikało z tego, że Krystian biegł po raz pierwszy i to była dla niego trudna, zaskakująca trasa w wielkim świecie jak to tutaj Krystian przed chwilą powiedział, w wielkim biegowym świecie i czy ten drugi bieg jest kompilacją doświadczeń z pierwszego biegu i z innego rodzaju trenowania pewnie tak dlatego, że Marcin wprowadził Krystianowi inne elementy treningu i ta siła biegowa Krystiana po prostu rośnie i ja widzę jak ona się zmienia z każdym rokiem widząc chociażby

po tym UTMB które było w tym roku. To jakby porównując dwa poprzednie widzę, że jest niesamowity progres i ta kompilacja dobrych treningów plus głowy, mocnej głowy Krystiana i tej waleczności powoduje, że to jest mieszanka absolutnie wybuchowa.

 

BHU: Super, a powiedz Krystian jakie to są treningi, które tą siłę biegową Ci tak podnoszą do góry?

 

KRYSTIAN: Znaczy Anita powiedziała o sile biegowej, ale to miała bardziej na myśli to, że ja jestem bardziej przygotowany i generalnie jestem mocniejszym zawodnikiem, bo siła biegowa tutaj w sensie już elementy, które wykorzystujemy na zawodach to jest trochę inna bajka, o czym innym musielibyśmy mówić. Natomiast ja po równo rozkładam nastawienie na różne elementy. Znaczy to ja to za sprawą Marcina nie przykładam dużej wagi do czegoś co na przykład mi dobrze leży albo co mi mocno nie leży

tylko raczej staram się być wszechstronny, ale to dlatego, że to wynika właśnie z tego doświadczenia biegania w różnych warunkach i ja wiem, że są biegi, większość tych biegów wymaga wszechstronnego przygotowania, bo trzeba też oprócz siły biegowej mieć szybkość, wytrzymałość. To podstawowe elementy, ale też trzeba mieć odporność psychiczną, kiedy się znajdzie człowiek w niekorzystnych warunkach, ale też taką wiedzę wynikającą ze startów, licznych startów.

 

BHU: Odżywianie też.

 

KRYSTIAN: Znajdziesz się w ulewie przecież nic wielkiego się nie dzieje. Przykładowo teraz na UTMB na tych najwyższych szczytach było zimno to wiedziałem, że po co się będę zatrzymywał biegnę. Znaczy ja to inaczej troszkę nazwałem bardziej mocno, że ja znajdując się na jednym ze szczytów, że muszę szybko z stąd uciekać tylko sam do siebie mówiłem i trochę w mocniejszych słowach i rzeczywiście nie zwlekałem, ale to był taki element wynikający z doświadczenia. Ja tylko jeszcze wrócę do tego UTMB w dwa tysiące trzynastym, bo to taka śmieszna mi się historia przypomina, kiedy. Ona jest dla mnie śmieszna, ale też taka rada dla suporterów z tego wynika. Te ostatnie pięćdziesiąt kilometrów, gdzie mamy trzy góry i są mamy Valise trient wcześniej to najczęściej dla biegaczy i dla suporterów to jest

trudny etap dlatego, że tam się już wygląda najczęściej źle. Ja podczas tego pierwszego UTMB wyglądałem bardzo źle tylko ja tego nie wiedziałem i na szczęście mój suport mi tego nie dał odczuć, ale od kolegów moich wiem, że jak ja wybiegałem z tych dwóch punktów to Anita mówiła do nich: On zaraz umrze. Zobaczcie, jak on wygląda. Na szczęście mi tego nie mówiła, bo ja byłem w sytuacji w zeszłym roku, kiedy jako kibic pojechałem i osoba suportująca mojego kolegę w Szampeksie powiedziała mu zamiast nam gdzieś na boku to powiedziała wprost do tego mojego kolegi: Ty nigdzie nie biegniesz. Ty za chwilę umrzesz i to niestety był ostatni jego punkt i zszedł wtedy z trasy. Nie wolno mówię wszystkim suporterom negatywnych myśli zaszczepiać u biegacza. Trzeba go wspierać nawet jak faktycznie źle wygląda.

 

BHU: Ale to jest Anita dla Ciebie musi być niesamowite jak widzisz go totalnie rozbitego i musisz trzymać twarz, prawda?

 

ANITA: To znaczy wiesz co my chyba gramy w taką wspólną grę, która nazywa się do mety dlatego, że fakt w dwa tysiące trzynastym roku Krystian wyglądał bardzo źle. To znaczy był ja śmieję się, że był sino-fioletowy, żeby tak bardziej osoby, które słuchają sobie wyobrazili. Nie był sino - fioletowy, ale był taki bardzo blady i patrzył w dal. On po prostu ja nie miałam z nim kontaktu. Mówiłam coś do niego, a on tylko kiwał głową albo przecząco dawał mi jakieś sygnały i jakby już widziałam, że tego kontaktu nie ma i to było dla mnie faktycznie trudne doświadczenie, ale pouczające i jak on już wybiegał z tego punktu to wtedy ja faktycznie po prostu płakałam, bo ja się o niego najzwyczajniej w świecie bałam i to było bardzo pouczające i ja po prostu jakby czerpię z tych suportów czerpię też lekcje i chociażby na Maderze,

kiedy Krystian miał taką stłuczkę poważną z kamieniem jego twarz nie wyglądała dobrze. On miał tak na twarzy, na policzku miał tak jakby ktoś pod skórę włożył taki duży kamień. Wyglądało to faktycznie nieciekawie. Natomiast ja jak się zorientowałam, że psychika jest OK czyli, że jest moc i siła to uznałam,

że nie będziemy o tym rozmawiać po prostu. Skoro on chce walczyć to ok i ja się bałam następnego punktu, bo wiedziałam, że ten następny punkt będzie weryfikacją czy tam się dzieje gorzej czy się dzieje lepiej i faktycznie.

 

BHU: A przepraszam, że Ci przerwę. A Krystian wtedy przejrzał się w lustrze? Wiedział, jak wygląda czy nie?

 

ANITA: Widziałeś?

 

BHU: Ty się Krystian przeglądasz na punktach czy?

 

ANITA: To znaczy tam chyba nie ma luster wiesz. Właśnie.

 

KRYSTIAN: Nie musiałem się przeglądać w lustrze, bo tą górkę czy tą opuchliznę to ja widziałem kątem oka.

 

BHU: Tak

 

KRYSTIAN: ale widziałem też reakcję ludzi jak wbiegałem na ten punkt i tam w ogóle dziennikarze się zainteresowali i wolontariusze.

 

BHU: Czy przypadkiem Pan nie chce zejść, tak?

 

KRYSTIAN: Ale to tak, ale widzieli, że się uśmiecham.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: W trakcie opatrywania piję, rozmawiam z Anitą. Także widzieli, że kondycja jest dobra i to jak Anita zareagowała to raczej wszyscy byli spokojni łącznie ze mną.

 

ANITA: Znaczy przyznaję, że to jest właśnie ta gra, która się nazywa do mety dlatego, że na tym punkcie się spotkaliśmy to ja wiedziałam, że nie ma sensu tutaj jakby histeryzować, bo widzę, że jest dobrze, a Krystian wiedział, że musi mi pokazać, że jest dobrze, żebym ja też była spokojniejsza, więc dlatego mówię to jest taka gra, w której bierzemy udział obydwoje. Faktycznie ja dopiero uspokoiłam się jak zobaczyłam go na kolejnym punkcie, kiedy co niesamowite ta opuchlizna zaczęła schodzić. Ten wysiłek biegowy i to, że ta krew krążyła może szybciej powodowało, że gdzieś tam to i to, że był opatrywany na każdym punkcie dostawał tam nową daweczkę lodu na policzek na kolejnym punkcie Krystain wyglądał po prostu już zupełnie inaczej i ja dopiero wtedy tak naprawdę zyskałam taki spokój, bo wiedziałam, że

skoro to się goi i pomniejsza, a nie powiększa ta opuchlizna na twarzy to dopiero wtedy odetchnęłam.

 

BHU: A jak Ty się Krystian psychicznie wtedy czułeś między tymi dwoma punktami, bo może Ty po prostu się poczułeś lepiej tak wewnętrznie w głowie i może dlatego ta opuchlizna Ci zeszła?

 

KRYSTIAN: Ja powiem tak. Anita nie była na Ty punkcie, który był kilometr po tym, tam chyba dwa kilometry na Rosario. Całe szczęście, że jej tam nie było, bo wydaje mi się, że ja tam najgorzej wyglądałem, bo ten upadek w ogóle był gdzieś w nocy na skały, też straciłem przytomność, jakiś hiszpański biegacz mnie obudził. Szukałem w krzakach latarki, kijków to się wszystko gdzieś tam pozlatywało i szybko zorientowałem się, że gdzieś coś cieknie, czyli gdzieś krew jest, nie i tego się najbardziej przeraziłem, bo mogłem mieć jakąś poważną ranę i to już by było trudne. Rana na szczęście była może nie tak bardzo poważna, ale na tym pierwszym punkcie zaraz w Rosario ja się wtedy czułem rzeczywiście poobijany, taki przewalcowany powiedzmy przez życie i ja się skoncentrowałem na tym co ja powiem Anicie jak dobiegnę do następnego punktu, żeby się nie zestresowała, nie dostała zawału i całą drogę kombinowałem co ja jej powiem. To sobie wymyśliłem takie powiedzenie z jednego kawała, ale może nie będę to mówił. Ja tam, że tak zmiękczę tą wersję. Jak znacie ten kawał to się zorientujecie o co chodzi. Pomyślałem sobie, że powiem walnąłem to walnąłem. Nie drąż i sam się z tego śmiałem i to też mnie w dobrą kondycję psychiczną wprawiło bo sobie cały czas ten kawał przypominałem.

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: I rzeczywiście wbiegłem tam na ten punkt kontrolny z uśmiechem. Trochę to też tak jak Anita mówi czasami aktorsko podchodzę, żeby jej nie martwić udawać, że nic się nie stało, ale to też mnie podbudowuję, że ja mogę jeszcze myśleć o grze aktorskiej, jeszcze tam o.

 

BHU: Właśnie to ciekawe co o tym aktorstwie powiedziałeś. Czy na przykład jak wpadasz na punkty i wiesz, że będzie tam Anita to na przykład wiesz prostujesz się i prężny krok wtedy masz?

 

KRYSTIAN: Nie to chyba tylko w takich trudnych sytuacjach, gdzie jakiś dzwoń jest albo jakiś taki odcinek, gdzie przeora mnie mocniej. Najbardziej pamiętam te ostatnie biegi, a przede wszystkim te UTMB, które mi tak lekko poszło i właściwie nie było potrzeby robienia czegoś takiego udawania. Cały bieg praktycznie dla mnie się ułożył tak, że ja w super kondycji do samej mety zmierzałem.

 

BHU: A czy tak naprawdę wbiegając na punkt i widząc, że jest Anita czy myślisz trochę o tym co ona sobie pomyśli? W sensie czy dla niej coś robisz jakieś?

 

KRYSTIAN: Znaczy ja już jak dobrze się czuję i wbiegam to wiem, że ona też będzie spokojniejsza. Natomiast dla mnie to jest niesamowite wzmocnienie psychiczne tylko, że trzeba też zachowywać rozsądek w tym suportowaniu, że tak powiem. Na szczęście na UTMB to są limitowane miejsca, gdzie suport może być, ale są takie biegi, gdzie praktycznie na każdym punkcie mógłby być suport i to wcale nie jest dobre, bo nie musimy mieć co pięć kilometrów czy co dziesięć osoby, z którą siłą rzeczy trzeba się zatrzymać, porozmawiać. Nam też ja mówię o sobie ja nie potrzebuję też jedzenia tego swojego tak często. Zbyt często obecność suportu spowalnia na pewno. Jeżeli te punkty, gdzie Anita jest są rzadziej uważam, że na UTMB idealnie to jest rozwiązane w tych miejscach właśnie w których potrzeba najbardziej i w tych miejscach, gdzie to mnie wzmacnia, a nie przeszkadza i ja się wtedy naprawdę cieszę na samą myśl, że za chwilę dobiegnę do takiego punktu, bo wiem, że znowu tu będę miał wsparcie, znowu się odezwę, znowu gdzieś tam czasami Anita mnie zmotywuje jakimś słowem, zjem swoje. Jedynie co cały czas staramy się poprawiać to, żeby ta chwila w tym punkcie trwała jak najkrócej, bo z punktu widzenia suportera, czyli Anita ja sobie zdaję sprawę z tego, że ona czeka czasami tam kilka godzin w tym punkcie i chciałaby ze mną pogadać, żebym jej opowiedział co tam się zdarzyło na trasie, a ja jej tłumaczę jeszcze przed biegiem, że dobiegnę do mety to Ci wszystko opowiem.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Oczyścicie później jej nie opowiadam, ale gramy w jednej drużynie i nawet ona powinna sprawiać, żebym ja jak najszybciej z tego punktu wybiegał, nie i to nam się udaje cały czas poprawiać i to dosyć mocno.

 

BHU: I fajnie, bo na punktach to można nieźle zamulić co nie? To jest ja tym biegiem nie dużo, ale sam już doświadczyłem tego, że ja też chcę jak najszybciej punkt zrobić. Nie ma żadnej zupki, odpoczynku czy coś tylko po prostu.

 

KRYSTIAN: To później pozytywnie się przekłada na ten moment kilometra dwóch po tym punkcie, bo jeżeli się za długo siedzi to później wszystko sztywnieje.

 

BHU: Oj tak. Ja to w ogóle nie siadam.

 

KRYSTIAN: I dużo wysiłku trzeba włożyć, żeby z

kolei się rozruszać.

 

BHU: To prawda.

 

KRYSTIAN: Natomiast jak krótko to wszystko trwa to praktycznie bez wysiłkowo.

 

BHU: Dobra, a słuchajcie, bo mówicie o Reunion, Maderze. To są przepiękne miejsca na świecie. Powiedz Krystian czy Ty biegnąc taki bieg jesteś w ogóle w stanie docenić tę niesamowitą naturę, która Cię otacza?

 

KRYSTIAN: Ja bardzo mocno zwracam na to uwagę i zawsze staram się cieszyć widokami, trasą, tymi niesamowitymi miejscami. Też mam świadomość, że tych miejsc jest na tyle dużo, że nawet w czasie biegu dociera do mnie, że ja nie wiem czy ja tu kiedyś jeszcze wrócę,więc staram się nacieszyć tym miejscem. Sama w ogóle idea World Toura jest taka, że ona jest, że to są biegi poprowadzone w emblatycznych miejscach. One są często wpisane na listę UNESCO. Bywa tak, że trasa jest dostępna dla biegaczy. Niektóre odcinki one są otwierane tylko na czas biegu. To też jest taki smaczek dodatkowo, że przebiegasz przez jakiś fragment i normalnie nie masz do niego dostępu i oglądasz, bo masz tu dostęp, ale generalnie ja się tym motywuję, jak jest jakieś wyjątkowo ładne miejsce, właśnie ta Madera, Reunion. One są też podobne, jeśli chodzi o krajobrazy i to jest coś niesamowitego, gdzie nagle stoisz i w dole widzisz tysiąc czy ponad tysiąc metrów jakąś miejscowość i wiesz, że za chwilę tam będziesz. Ja się cieszę czymś takim. Oczywiście to są często trudne elementy ten zbieg czy nawet później jakieś podejście, ale to nie ma takiego znaczenia dlatego, że to miejsce obieguje się w czasie zawodów, czyli powiedzmy tak się ogarnia nie wiem, jak to ująć w słowa. Dosyć mocno się poznaje niefragmentarycznie, że tak jak turysta, że gdzieś podjeżdża się czy podchodzi. To jest wszystko takie wyrywkowe. Raz tu, raz tam, a te wysypy najczęściej to właśnie przede wszystkim są miejsca, gdzie się w ciągu jednego dnia jest w stanie obiec różne najciekawsze miejscowości, punkty widokowe, jakieś tam fragmenty gór odwiedzić i to jest właśnie to co mnie mocno pociąga w biegach World Toura to, że można na drugi koniec świata pojechać i zwiedzić poza tym takim zwiedzaniem tradycyjnym, że siedzimy tam na dwa tygodnie na przykład i rzeczywiście tak jak turyści poznajemy dane miejsce to też zwiedzić w sensie biegowym.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Na zawodach obiegać tą trasę, poznać ją i ja właśnie też lubię tak są dwa podejścia. Niektórzy jadą, robią dobrą rekonesansę, a czasami lubię ja właśnie jak nie mam możliwości zrobienia rekonesansu do danej trasy, bo to wszystko co poznaję już w czasie biegu jest nowe.

 

BHU: Świeże.

 

KRYSTIAN: I to fajnie smakuje, bo nie wiem czego się spodziewać, ale te widoki, które pojawiają się na trasie one mnie zaskakują, są nowe zupełnie i to jest takie tak jak powiedziałem lubię to, bo to jest dodaję jakiś emocji.

 

BHU: Absolutnie i to też się wiąże z całym Twoim podejściem właśnie, że Ty nie lecisz na wynik, tak? Tylko na doświadczenie. Tak dla Ciebie to jest mega ważne, więc totalnie to rozumiem, a powiedz już jak rozmawiamy o widokach, który z tych biegów Twoim zdaniem kosi wszystko inne?

 

KRYSTIAN: Ja tak staram się nigdy nie szeregować tych biegów.

 

BHU: Chociaż pierwszą trójkę.

 

KRYSTIAN: Ale powiem tak. Na pewno Reunion to jest perełka. Bardzo podobne do Reunion jest Madera, bo to są takie góry, które nie biegniemy cały czas w lesie i są przepiękne widoki.

 

BHU: Ekspozycje, prawda? To jest.

 

KRYSTIAN:  Nawet kiedy na mecie Western States zapytałem dyrekora World Toura który bieg mi polecił, bo ja lubię widoki to mi pierwsze co powiedział, że musisz Maderę pobiec i to też pokazuje, że skoro szef całego przedsięwzięcia pierwsze co mu przyszło do głowy to Madera to też o czymś świadczy i oczyścicie UTMB. To jest bardzo widokowy bieg. Oczyścicie to jest medialny bieg chyba bardzo mocno zorganizowany i niektórzy w Polsce przynajmniej takie głosy słyszałem, że on jest przereklamowany, ale oni z każdym rokiem potwierdzają, że wcale tak nie jest. To jest najlepiej zorganizowany bieg zdaniem na świecie górski, ale warto to podkreślić, że to jest bieg, na który my mamy do czynienia z bajkowymi widokami. Nawet w tym roku ta pogoda nie była idealna, ale już później w ciągu tego drugiego dnia od startu, czyli w sobotę przetarło się nam na tyle, że można było się cieszyć widokami na Mount Blanc. To też są takie fajne odcinki niektóre wyjątkowo malownicze. Dla mnie to właśnie ten, gdzie się wychodzi z Puig Major na Berton i ten odcinek aż do Col du Grand Ferret to cały czas po lewej stronie masyw Mount Blanc po prostu bajka, bo to tam jest i to jest tak, że możesz być wyczerpany, twoje baterie nie wiem gdzieś na poniżej dziesięciu procent, kiedy wpadasz na taki widok po prostu jakaś świeżość zawsze we mnie wchodzi i ja już nie myślę o tym czy znowu nie te myśli mogę odciągnąć nie? To co powiedziałem na początku, że zamiast się koncentrować na wynikach to właśnie tego typu elementy to zawsze to jest taki studnia motywacji, z której można sobie wyciągać coraz to nową energię i nie wiadomo z skąd za chwilę biegnę świeżutki

 

BHU: Tak. To jest niesamowite, że te kryzysy po prostu przechodzą, nie?

 

KRYSTIAN: Ale to właśnie też w dużej mierze dzięki tym widokom. To jest kwintesencja biegów górskich,

że ja właśnie tak też trochę tutaj zaczynam mówić usprawiedliwić się, dlaczego ja nie biegam dużo płaskich biegów, bo ja też nie lubię mieszkać w płaskim miejscu. Urodziłem się w górach. Powiedzmy nie zbyt wysokich, ale przyzwyczaiłem się do tego, że jest jakaś perspektywa. Jest jedna Góra z jednej

strony, druga z drugiej i ja lubię widzieć, gdzie jestem, a na płaskich pamiętam na studiach jeździliśmy do znajomych na imprezy różne czasami, weekendowe ja się bardzo źle czułem w miejscach gdzieś tam w środku Polski, gdzie wychodzisz z domu i nic nie widzisz tylko dom sąsiada. Nie wiem, jak można w ogóle żyć w takim miejscu.

 

BHU: Doskonale to rozumiem. Słuchaj, a skoro już zacząłeś mówić trochę o swojej przeszłości to powiedz tak po krótce, gdzie się urodziłeś? Nie wiem o swojej rodzinie może słowo, czy masz rodzeństwo i z skąd się wzięło w ogóle bieganie u Ciebie?

 

KRYSTIAN: Znaczy myślę, że to częściowo to z skąd pochodzę ma wpływ na to, że to bieganie się trochę później niż wcześnie pojawiło u mnie. Pochodzę z Dusznik Zdroju. Może nie urodziłem się w Dusznikach dlatego, że w tym okresie, kiedy ja się rodziłem był zamknięty odział położniczy więc się urodziłem w Kłocku, ale mieszkałem od urodzenia w Dusznikach i do czynienia miałem z górami o tyle, że kiedy już mogłem chodzić po tych górach to miałem frajdę na przykład bawiąc się Marcin mówi, że może dlatego dobrze zbiegam. Bardzo lubiłem zbiegać tak na złamanie karku po terenie, gdzie właściwie był ułamek sekundy przed podstawieniem nogi ja wiedziałem, gdzie ją stawiam. Takie trochę dziecięce wariactwo, podejmowanie ryzyka i jak tylko miałem możliwość to zawsze lubiałem się tak w ten sposób bawić. To nie były jakieś długie odcinki, ale myślę, że do dzisiaj wykorzystuję to podczas zbiegów zwłaszcza trudnych technicznie, czyli po prostu się nie boję, nie boję tych zbiegów. To się rośnie kończy tak jak na Maderze, ale ja się nie boję. Staram się po prostu rozpędzać i w dalszym ciągu czuć ten fan.

 

BHU: Tak, ale nadal trochę te nogi musisz oszczędzać, nie? Bo na zbiegu łatwo jest się przeforsować.

 

KRYSTIAN: To znaczy

 

BHU: Po prostu jesteś już tak wytrenowany, że?

 

KRYSTIAN: Nie to nie jest kwestia wytrenowania. To jest kwestia techniki.

 

BHU: Techniki.

 

KRYSTIAN: I to jest kwestia bardzo powiązana z kondycją żołądka w danym, czyli bezpośrednio to się bierze z odżywiania i z nawadniania, żeby cały czas dobrze zbiegać na danym biegu, takim ultra maratonie to trzeba pilnować po prostu tego, żeby ten żołądek nie był zbyt pełny, ale też, żeby to co się w nim znajdzie dawało energię i jeżeli w którymkolwiek, bo ja nie mówię że jestem idealny, nie popełniam błędów, bo jeżeliby się już ten błąd pojawi to ewidentnie myślę, że wiesz o czym mówię albo pojawia się kolka albo jakiś problem, który powoduje, że nogi by mogły, ale z jakiś powodów musisz hamować i to się zaczyna taki robić ciąg zdarzeń, że jak hamujesz to wtedy właśnie sobie przeciążasz te czwórki, kolana.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Później następuje ciąg dalszy, że później ciężko wejść w taką fazę tego swobodnego zbiegu.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Bo to jest kwestia cały czas łapania równowagi i szukania tej równowagi. Wracając do tego miejsca, z którego pochodzę to ja dużo chodziłem też po górach. Chodziłem, zbierałem grzyby. Poznawałem okolicę. Mi się wydaje, że to co powiedziałem wcześniej, że ja nie lubię płaskich terenów. Nie lubię biegów po płaskich terenach. Po prostu mam to we krwi, że lubię być w górach i stąd ta pasja do bycia w górach i do biegania po górach. Później taki miałem okres, gdzie wyprowadziłem się ze względu na studia z Dusznik i kilkanaście lat nie robiłem nic, poza wf-em, gdzieś na tych studiach, ale to już był taki w-f nie pamiętam chyba raz w tygodniu. Ja wtedy studiowałem to wpadłem.

 

BHU: Ale gdzie we Wrocławiu?

 

KRYSTIAN: We Wrocławiu. To się wtedy moja uczelnia nazywała Akademia Rolnicza. Teraz jest to Uniwersytet Przyrodniczy i życie studenckie było jakie było. To były lata dziewięćdziesiąte, juwenalia, piwo, imprezy w klubach, w akademiku. Wiele imprez. Praktycznie już tamten trzeci, czwarty, piąty rok to były imprezy praktycznie codzienne. Może nie takie jakieś wielkie, huczne, ale to ludzie po prostu żyli ze sobą, nie było wtedy tak jeszcze mocno internetu, tych portali społecznościowych, więc były miejsca, gdzie można było się zgromadzić i po prostu poimprezować i te kontakty z ludźmi, którzy gdzieś tam się grupowali wtedy razem one do dzisiaj trwają. To jest też taki fenomen, że przynajmniej my tak mamy, że utrzymujemy kontakt, ale ja w ogóle nie miałem nic wspólnego ze sportem przez wiele lat. Później jak zacząłem pracę

 

BHU: Ale nawet rowerek żaden, basen. Nic?

 

KRYSTIAN: Nie, nie. Po prostu.

 

BHU: Narty nie? Były tam w Zieleńcu coś?

 

KRYSTIAN:  Nie, nie. Może raz tam na parę lat gdzieś tam mi się zdarzyło, ale ja też nie czułem się na tyle mocny na tych nartach, żeby czuć z tego taki fan i żeby mnie to pociągało i dlatego ja się też sam dziwię, że przypadek właściwie sprawił, że zacząłem może nie najpierw biegać tylko przez przypadek trafiłem na długi dystans. Znaczy szwagier mi powiedział w dwa tysiące ósmym roku, że: Słuchaj, jest taka impreza w Karkonoszach. Przejście dookoła kotliny Jeleniogórskiej i ja się będę tam próbował dostać, bo chcę sprawdzić czy jestem w stanie pokonać trasę. Ja mówię: a jaki to jest dystans? On mówi: sto czterdzieści pięć kilometrów. Ja mówię: Ty zwariowałeś. To co tydzień tam będziemy szli? Nie mówi: jest dwa dni i tak pomyślałem: kurczę w sumie ciekawy pomysł, ale mówię do niego: słuchaj, ale może się byśmy jakoś przygotowali? Zaczęliśmy tam drążyć temat jak wygląda impreza. Okazuje się, że tam trasa nie jest oznakowana.

 

BHU: Czyli taki na orientację trochę bieg?

 

KRYSTIAN: Trochę na orientację. To znaczy trasa jest wytyczona, ale nie oznakowana.

 

BHU: OK, czyli poszlaka turystyczna?

 

KRYSTIAN: Większość elementów jest w poszlakach, ale są też odcinki, które idą poza szlakami i trzeba było je sobie w postaci rekonesansów rozpoznać.

 

BHU: A ile mieliście pomiędzy decyzją o tym, że weźmiecie udział w tym biegu, a biegiem, ile było czasu?

 

KRYSTIAN: Ja nie pamiętam, czy to był dzień, czy dwa, bo tak po wariacku trochę zaraz żeśmy się zapisali.

 

BHU: OK.

 

KRYSTIAN: I rozpoczęliśmy rekonesanse to w ogóle to się dzisiaj ciężko zrozumieć mi jak można było, znaczy może nie nazwać to błędem, bo to ludzie, którzy zaczynają też od przejścia to ja wiem, że oni robią to samo, bo człowiek czuje, że po iluś latach przerwy masz podjąć wyzwanie i chcesz czuć się bezpiecznie, żeby czuć się bezpiecznie to chciałbyś mieć przy sobie wszystko, najlepiej cały dom. Jedzenie, bo przecież sto czterdzieści pięć kilometrów. To ja będę szedł dwa dni. Będę zużywał energię

to muszę mieć jedzenie, żeby przygotować jedzenie to muszę mieć jakiś sprzęt. Ja tam wtedy brałem normalnie kuchenkę gazową, czajnik, bochenek chleba, karimatę, śpiwór. Mój plecak to chyba z piętnaście kilo ważył. Oczywiście ja wszystkim, którzy zaczynali dzisiaj odradzam, bo ja już to przeszedłem, już to moje doświadczenie jest do wykorzystania,

 

BHU: ale… Ja zrobiłem dokładnie to samo, też wziąłem kuchenkę gazową.

 

KRYSTIAN: Ale to było coś niebywałego, bo uczysz się w ten sposób, że stajesz w obliczu takiego wyzwania i na mecie pierwsze co stwierdzasz to rozpakowujesz ten plecak i wiesz co Ci nie było potrzebne. Przy kolejnej edycji tych rzeczy już po prostu nie brałem i ostatnio już jak biegłem to na lekko zupełnie tylko to co było niezbędne minimum wymaganym w regulaminie plus parę rzeczy, które stwierdziłem, że może mi się przydadzą takich, przede wszystkim jedzenie i picie i wszystko i generalnie to się zaczęło w dwa tysiące ósmym roku, czyli jakby tak liczyć licząc od momentu, kiedy się wyprowadziłem z Dusznik, czyli w dziewięćdziesiątym szóstym roku to masz osiemnaście, nie co ja dwanaście lat. Dwanaście lat przerwy takiej w ogóle zero aktywności, a nawet ja bym to nazwał mało sportowym trybem życia delikatnie.

 

BHU: Dobrze i docierasz na metę tego przejścia Kotliny Jeleniogórskiej i jak się czujesz na tej mecie? Co poczułeś?

 

KRYSTIAN: To wtedy była taka niesamowita euforia.

 

KRYSTIAN: Po pierwsze ta trasa była nieoznaczona. Ja miałem halucynacje takie już wtedy.

 

BHU: Ile w końcu trwało to Wasze przejście?

 

KRYSTIAN: Ja wtedy czterdzieści siedem godzin, czyli godzinę przed limitem.

 

BHU: OK.

 

KRYSTIAN: Jeszcze na końcówce gdzieś się zgubiłem. Dwa razy starałem się spać. To też było takie doświadczenie, gdzie się wszystkim mówi: nie śpijcie w nocy na trasie, bo tam nie ma sensu się kłaść spać, dlatego że próbuję gdzieś tam w jakiejś wiacie myśliwskiej albo w paśniku jest po prostu zimno w nocy. Jesteś mokry. Nie ma ciuchów za bardzo na przebranie, chociaż się owijam folią, kurtkami to telepie człowiekiem i zamiast spać to tracę energię na skurcze mięśni żeby jakieś ciepło w organizmie wykrzesać i dzisiaj, dlatego staram się w ogóle unikać.Ja nie pamiętam, kiedy mi się zdarzyło. Chyba mi się nie zdarzyło w całym World Tourze, żebym gdzieś się położył spać, nie? Na mecie w związku z tym, że to było czterdzieści siedem godzin to po prostu euforia, że mogę, kurczę. Udało mi się. To jest jakaś bariera. Zresztą po każdym biegu on się zawsze po wydaje łatwiejszy niż przed, ale to uczucie, kiedy zwłaszcza jakiś pojawia się dystans, którego wcześniej się nie zrobiło albo jakiś nowy, trudny bieg, gdzie wiadomo, że on jest trudniejszy niż inne to zawsze jest euforia. Zawsze jest jakiś taki kurczę wrażenie pierwsze to, że ja mogę, ale też taka ciekawość: kurczę może spróbuję więcej. To jest kwestia. Właśnie. Ciekawe, ile mogę.

 

BHU: Ten ultras tak?

 

KRYSTIAN: Ja myślę, że tak, bo wtedy też podjąłem decyzję bardzo szybko. Znaczy to jest taka reguła. Pierwsze trzy dni, kiedy cierpisz mówisz: nigdy więcej. Nigdy więcej. Tak. - Ale już tam po dwóch, trzech dniach wiesz, że tam wrócisz tylko, że ja wtedy nie widziałem innego świata biegowego poza, znaczy to nawet nie bieg. Przejście to jest bardziej marsz i nie wiedziałem w ogóle, że są jakieś imprezy na świecie. Dla mnie po prostu to był challenge do zrobienia. Udało się to pokonać, przełamać bariery, ale to było takie nie jednorazowe tylko od razu: kurczę spróbuję za rok. Może mi się uda szybciej. Zwłaszcza w kontekście tego, że za chwilę po mecie stwierdzasz ile błędów zrobiłeś chociażby pakując plecak.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Już wiesz kurczę tam się nie położył. Tu bym może więcej wody sobie zatankował i są takie drobne elementy, gdzie sam siebie zaciekawiasz i myślisz: kurczę spróbuję jeszcze raz.

 

BHU: I co? Rozpocząłeś jakieś poszukiwanie informacji na temat tego jak się trenuje do tego typu wydarzeń?

 

KRYSTIAN: Nie, całkowicie wtedy jeszcze byłem zdany nie siebie. Ja przez długi czas w ogóle nie określałem siebie jako biegacz, jako zawodnik. To nawet mi się wręcz dziwne wydawało mówić o kimś o biegaczu. Tak w ogóle to wszyscy biegacze to byli tacy dziwolągi dla mnie, kosmici, że ktoś biega, trenuje. Wtedy to było nie tyle trenowanie co przygotowywanie się właśnie taktyczne i sprzętowe do tego, żeby zrobić coś lepiej. Dopiero pięć razy pokonywałem przejście to chyba przy trzeciej edycji też przez przypadek, bo na trasie szybko spotkałem Artura Wójcika. To był gość, który jak pokonywałem pierwszy raz trasę, zresztą do dzisiaj mój serdeczny kolega. On wtedy był w takiej pierwszej trójce i oni to zrobili w dwadzieścia chyba siedem i pół godziny czy dwadzieścia osiem w kontekście moich czterdziestu siedmiu to kurczę, są kosmici na tym świecie, jak oni to robią? Tym bardziej, że wolontariusze na punktach już później im dalej w las to informowali nas: Aa wiesz tam jest taka trójka w tym jest taki Wójcik ze Szklarskiej Poręby. On już to skończył nie i tak to tworzyli taką atmosferę właśnie jeszcze większej niesamowitości tych osób. Jak później spotkałem na trasie Artura to mówię: kurczę, nieźle z takim gościem lecę. Oczywiście przy tym trzecim podejściu to z Arturem może nie wiem z dwadzieścia kilometrów wytrzymałem, bo ja w ogóle nie byłem przygotowany, że można to pokonywać bez przerw, a Artur tak i ja w Janowicach powiedziałem: Nie. To ja teraz idę do sklepu. Muszę usiąść, zjeść, odpocząć i to z czasem to moje doświadczenie rosło i wiedziałem, że przerwy w ogóle są zbędne. Później był taka była edycja, gdzie z Arturem biegliśmy do mety, znaczy to już później mieliśmy obaj kontuzję, ale jako pierwsi dobiegliśmy do mety i wtedy w ogóle takie wow, przecież to jest kurczę w krótkim czasie ja z takiego gościa, który ledwo się zmieścił w limicie, nagle to pierwszy dochodzę do mety. Coś niesamowitego i później jeszcze próbowałem po swojemu, znaczy wtedy, kiedy to była trzecia edycja, kiedy pierwsi doszliśmy z Arturem do mety, bo później postanowiłem, że ja spróbuję

jednak więcej biec i dalej to było bez treningu, bez przygotowania. Moje przygotowania polegały na tym, że ja raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie jechałem w góry i robiłem sobie takie trzydzieści kilometrów to wtedy już wyszło, że głowa jest najważniejsza i przy czwartej edycji złamałem dobę, złamałem dobę, a to wtedy też opinii takiej wielu zawodników było ciekawe czy ktoś kiedyś spróbuje, gdy ktoś złamie dobę i to już od iluś lat wstecz była taka dyskusja, czy w ogóle da się na tej trasie złamać dobę. Ja wtedy dobę złamałem zrobiłem dwadzieścia jeden chyba i pół godziny jak dobrze pamiętam i mówię: kurczę, chciałem dobę złamać to taki wynik, ale wiedziałem co poprawiłem i że ja dużo biegłem i później jeszcze była ta ostatnia edycja, w której brałem udział to znowu. Ja mówię: Ja nigdy nie przywiązywałem wagi nawet do tego złamania doby. Nie czułem się ja akurat mocny, że to ja złamię tą dobę i nie nastawiałem się na to zupełnie. Zaraz po starcie okazało się, że biegnę sam i koledzy, którzy ze mną mieli biec, chociaż

ich wołałem ręką gdzieś zostali w tyle, a później była ta ostatnia edycja, gdzie ktoś rzucił na starcie w czwórkę, takich mocnych powiedzmy tych zawodników staliśmy: Słuchajcie ktoś musi złamać dwadzieścia godzin, bo doba jest złamana. Jeden z nas. Nie ważne kto, jeden z nas i było później okazało się znowu po starcie, że biegnę sam i te dwadzieścia chociaż bez planu, naprawdę zrobiłem

dziewiętnaście pięćdziesiąt pięć bez planu, chociaż dzisiaj mi się wydaje, że jeżeli się o czymś myśli, nawet jak to jest bez planu o jakimś właśnie czasie, który chcesz ukończyć, że on gdzieś tam w

głowie samoistnie, gdzieś tam podświadomie funkcjonuje i że na mecie możesz odkryć, że jednak się pod to ustawiłeś mimowolnie.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Bez kalkulacji. Ja nie sprawdzałem na punktach czasu jaki ja ma, że ja tam muszę tu nadrobić, Tu mam jeszcze zapas. Uważam, że to jest w ogóle bez sensu, bo taka jest moja filozofia. Ja nie chcę być niewolnikiem cyfr. To jest takie zgubne, że ja to widzę u wielu zawodników właśnie z elity z tej czołówki, że oni już na twarzach mają te cyfry wyryte na starcie. Oni biegną i są tacy niedostępni. Próbujesz z nimi rozmawiać o przyjemnych rzeczach, ale oni cały czas fokusuja się na tych cyfrach i wtedy właśnie po mojemu to oni nie mają przyjemności z trasy, z atmosfery, z otoczenia tylko do końca muszą myśleć o tych cyfrach, a jak coś nie idzie to kurczę.

 

BHU:  To Zwłaszcza na długich biegach to jest bardzo ważne, żeby jednak czerpać z tego przyjemność prawda, a nie?

 

KRYSTIAN: Dla mnie to jest podstawa. Właśnie ja szukam tego, żeby tak rozgrywać biegi, szukam tej przyjemności, ale to też wynika z doświadczenia, bo na początku oczywiście tego nie miałem, bo ciężko było szukać przyjemności w wyzwaniu, gdzie ja się zastanawiałem czy ja w ogóle przeżyję.

 

BHU: Oczywiście.

 

KRYSTIAN: A teraz wiem, że jestem w stanie tak pokierować tempem i tak zaplanować całą trasę, znaczy zaplanować w tym sensie ustawić siebie pozytywnie, żeby właśnie szukać tej przyjemności, bo jeżeli osiągam ten stan flow Ja to tak nazwałem stan flow to to co powiedziałem gdzieś muzyka się pojawia. Nawet jak są halucynacje to ja te halucynacje znoszę leciutko. Wiem, że one są po coś i wynikają też z czegoś. Nie muszę się bać takich momentów, że coś idzie nie tak. Po prostu cieszę się. Cieszę się do samego końca aż do tego wiadomo najbardziej euforycznego momentu, gdzie wbiegasz na metę i niestety później się wszystko kończy,dlatego ja uważam, że...

 

BHU: Ta satysfakcja jest chyba ogromna, prawda?

 

KRYSTIAN: Satysfakcja jest ogromna tylko to trwa chwilę.

 

BHU: OK.

 

KRYSTIAN: Bo nawet jak jest kilka osób, uścisk dłoni, gratulacje i za chwilę zostajesz sam ze swoim bólem, który właśnie wtedy dopiero zaczynasz czuć, a najfajniejsze jest to co się dzieje podczas biegu, gdzie właśnie szukasz tej przyjemności,  jak ją osiągniesz to jest ta kwintesencja, ten smaczek i to, dlaczego w ogóle ja startuję. Nie dlatego, że dla momentu, żeby chwilę po przekroczeniu mety uzyskać gratulacje tylko właśnie, żeby się znaleźć w tej sytuacji, poczuć tę przyjemność, poczuć to wyzwanie, ten okres przygotowawczy, gdzie się zmieniają emocje od takiego pozytywnego nastawienia, tam kilka miesięcy przed biegiem, gdzie kurczę udało mi się dostać, do takiego stresu, który się w ostatnim miesiącu pojawia, te ostatnie tygodnie to już zaczynasz myśleć po co ja w ogóle tutaj się zapisałem.

 

BHU: Czy jestem przygotowany?

 

KRYSTIAN: Bez sensu. Nie, najczęściej to ja od razu wiem, że ja nie jestem przygotowany.

 

BHU: Jasne.

 

KRYSTIAN: To jest bez sensu. Ja jestem za stary. Ja się już nie nadaję. Podam te ostatnie dni, gdzie trzeba unikać stresu i czasami się zastanawiam: A co by było jakbym nie pobiegł? Czy ktoś to zauważy To bez sensu może za rok tu przyjadę. To jest taki wachlarz emocji, nie?

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: A ja też to lubię. To jest element gry. Podam taki moment, gdzie jakieś tam hormony prawdopodobnie powodują poza adrenaliną, że ja wstaję rano w dniu startu i mówię: kurczę, ekstra. Dam radę. Super. Czuję się mocny. To jest mój dzień i ja startuję sobie. Oczywiście staram się startować na luzie, ale mówię ten element tego piękna biegu dla mnie się pojawia, dla mnie już w tej chwili się pojawia na kilka miesięcy przed. Ja już traktuję to jako fazę biegu od wylosowania czy tam dostania się na dany bieg. Później już to co się dzieje od startu to jest wkroczenie do jakiegoś takiego magicznego świata. Jak dobrze się tym pokieruje to jest jak w bajce.

 

BHU:Tak.

 

KRYSTIAN:  Biegniesz. 

 

BHU: To jest jakby finał całego tego procesu.

 

KRYSTIAN: Jest fan i to jest nagroda też za przygotowania, bo też ja sobie zdaję sprawę z tego, że jak trudno się dostać na niektóre biegi, już pomijając losowanie to czasami trzeba, czasami to przede wszystkim porządkujący zawodnicy trzeba zbierać te punkty.

 

BHU:Tak.

 

KRYSTIAN: Cały czas utrzymywać jakiś poziom. Fokusujesz się na tym i to jest naprawdę nagroda i dlatego ja się tym bardziej mogę tym cieszyć, bo to jest jak zjedzenie lodów za nie wiem, jak dziecko coś zrobi jako nagrodę dostaje lody. To dla mnie ten bieg to jest właśnie tak jak lody. To nagroda po wykonanej pracy, po jakimś tam okresie przygotowań, ale też po poprzednich startach, bo ja uważam, że to też jest jakieś tam schody. Każdy mój kolejny start to jest jakiś schodek. Ja nie wiem do czego to doprowadzi, ale traktuję to też jakoś tam większą całość.

 

BHU: Totalnie Cię rozumiem. Ja na przykład mam taką wymarzonego HardRocka. Na przykład robię coś takiego, że mam w głowie mapę trasy i każdy trening, dosłownie każdy trening powoduje, że zbliżam się do mety jakby i dla mnie sam start oczywiście będzie totalnie kluczową sprawą, ale tak naprawdę to już jest pochodna tego co się zrobiło wcześniej i to wszystko jest ważne.

 

KRYSTIAN: Proces.

 

BHU: Tak. Proces, bo przygotowania do takiego biegu są ogromne i dlatego postanowiłem w swojej głowie właśnie to tak ustawić i to mi bardzo, bardzo, bardzo mocno pomaga. Także totalnie rozumiem o czym mówisz, ale jeszcze mam do Ciebie pytanie o tą metę jeszcze wrócę do niej, bo nie chodzi mi tu do końca o gratulacje na mecie tylko czy na przykład jak biegniesz towyobrażasz sobie ten moment tego finiszu, tego przejścia przez bramkę i co to dla Ciebie znaczy, bo na przykład dla mnie znaczy bardzo dużo. Bardzo lubię ten moment.

 

KRYSTIAN: To znaczy tak. Na tych najtrudniejszych, bo ja inaczej odbieram biegi takie stumilowe, które najbardziej lubię i one są trudniejsze w porównaniu do stukilometrowych. Na stukilometrowych ja nie jestem w stanie się na tyle zmęczyć, żeby sobie tą metę wyobrażać gdzieś na pewnym etapie. Po prostu je biegnę. Oczywiście jest fan, ale ja widzę różnicę jak bieg stumilowy rozgrywam, bo po stu kilometrów ja to kiedyś miałem takie powiedzenie, że prawdziwe życie zaczyna się po setce, bo wtedy wchodzisz w inny etap zmęczenia i wtedy też pojawiają się te wizje. Ja lubię sobie wyobrażać tylko muszę być ostrożny, bo jak jest początkowa faza biegu i przychodzi taka myśl o wbieganiu na metę to ja ją oddalam,

bo to jest jeszcze za szybko dla mnie. To nie ma co mówić hop, bo jeszcze jest kawał roboty do wykonania, ale jeżeli już jest ta ostatnia pięćdziesiątka to ja tą myśl dopuszczam i wtedy bywa, że się wzruszam czasami, bo widzę jak wbiegam na metę już sobie wyobrażam, ale za chwilę przychodzi refleksja: chwila, chwila jeszcze jest kawałek do tej mety. Ty się nie dekoncentruj tylko skup się na robocie i ta myśl wraca. Ona jak bumerang wraca. Zwłaszcza jak jest tam kolejny, jakiś tam mijam etap i dobiegam. Nie wiem mam trzy, cztery kilometry do punktu kontrolnego i znowu sobie wyobrażam, bo już wiem, że do tego punktu dobiegnę. Zaraz będzie następny etap i znowu ta wizja mety powraca, ale za chwilę znowu sam siebie w łeb walę, mówię: poczekaj chłopie. Jeszcze masz kawał drogi. W tym roku to nawet na UTMB Damian Kozioł gdzieś tam mnie zaczął w cudzysłowiu podpuszczać, ale wiedziałem, że tam wszyscy byli bardzo zadowoleni z tego jak mi idzie i mówi: już celebrujemy, już dobiegniesz za chwilę do chamonix. Ja mówię: chwila, chwila. Jeszcze jest ostatnia góra, jeszcze nie dobiegłem, gdzie z perspektywy ich to było oczywiste, że ja dobiegnę, a ja nie miałem pewności do końca nawet nad tym przed tetówą mówię: chwila, chwila. Nie dekoncentruję się. Jeszcze mam kawałek roboty do wykonania, robię swoje. Ja się dopiero na ostatnim zbiegu ja czuję euforię, bo ja już wiem, że i tak już nie ma gdzie zejść z trasy, nie? Musisz dojść do tej mety, ale to jest na pewno motywujące ta wizja ukończenia. Natomiast są różne finisze, bo ja najbardziej pamiętam przeżyłem wewnętrznie finisz Western States dlatego, że to jest z całego kalendarza bieg, na który najtrudniej się dostać. Tam jak się popatrzysz na prawdopodobieństwo to w losowaniu to z dużą dozą prawdopodobieństwa większość biegaczy, która aplikuje nigdy się tam nie dostanie. To też wynika z jakiegoś dziwnego, dziwnej dysproporcji pomiędzy tym ilu amerykańskich biegaczy się tam dostaje, a ilu jest z pozostałych części świata, pomimo że jesteśmy losowani z tego samego bębna, ale tak już jest. Nie wnikam w to bardziej. Natomiast to jest taka zasada niedostępności tutaj działa. Wiadomo, że to jest dla większości coś za grubą, szklaną szybą jeżeli już dostaniesz się do środka to po pierwsze odczucia podczas takiego biegu są dużo głębsze, frajda z tego, że w ogóle tam biegniesz, już stoisz na starcie też jest kilka razy większa niż na innych biegach, a przede wszystkim to przekraczanie mety, którą Ty sobie wyobrażasz jeszcze zanim w ogóle tam pojedziesz, jak tylko Cię wylosują już widzisz siebie biegnącego tam po tej bieżni w Obern i myślisz: kurczę co to będzie. Rozpłaczę się, nie wiem klęknę, a najczęściej to jest tak, że tą metę ja sobie wyobrażam. U mnie wachlarz emocji to jest taki największy jak już właśnie wbiegam i ten ostatni Downhill jest albo dobieg i już dociera do mnie, że ja osiągnę tą metę. To ja wtedy się rozklejam. Zamiast na mecie dopiero i dlatego ja bardzo często na mecie już tak spokojnie wbiegam i to może z zewnątrz wygląda, że ja jestem taki spokojny, ale to przeżycia są takie same tylko może to okazywanie na zewnątrz nie jest aż takie silne jak u innych może zawodników. Natomiast w Western jak wbiegałem na metę to było takie paraliżujące wręcz przekroczenie tej mety i to jest taka opinia nie tylko moja, ale to były moje odczucia już przede wszystkim, że to było takie wrażenie. Po pierwsze ostatni etap był dla mnie wyjątkowo trudny, bo tam mocne tempo trzymałem, też trochę mi w tym Zając pomógł, ale były takie momenty, których też nie pamiętam. To tak jakby dzień, gdzieś tam światło mi się zaświecało, ale biegłem cały czas. To już wtedy mimowolnie i to jeszcze mocne tempo było. Nie potrafię powiedzieć jak to się stało, ale na mecie już byłem świadomy w pełni, bo już od drogi już dotarło do mnie znowu właśnie ostatnio, ostatnia góra, dwa kilometry przed metą. Dreszcze mnie przeszły i ten moment euforii. Taka tylko była bariera, że próbowałem zbiegać jak zawsze szybko, ale już byłem tak wykończony, że sztywne nogi całkowicie nie pozwoliły mi na to, ale ten moment w ogóle biegu po tej bieżni może przez to, że ja sobie wyobrażałem tyle razy to, że ja tam wbiegam, jest super. To po prostu już było totalny odlot. Takie dreszcze, ale nie zmęczeniowe, taka pozytywna euforia i przekroczenie mety to było tak jakby zastrzyk w kark mi ktoś wbił z uczuciem ulgi. Po pierwsze ulga, że to już koniec, ale taki stan szczęścia, że kurczę właśnie to się stało, że to jest wielkie marzenie i właśnie to ja to jestem. Przekroczyłem metę i za chwilę patrzę w ogóle, że jeszcze taki niesamowity czas. Ja tego nie kontrolowałem gdzie ja jestem, w którym momencie jeśli chodzi o tempo. Wiedziałem, że założenie było takie moje marzenie, żeby złamać dobę i tą klamrę zdobyć, ale też nie mogłem od razu się tak nastawiać, bo taka jest moja filozofia, że już nie wiem jakieś rozpisane punkty, czasy. Nie, robić swoje. Uda się to super, nie? Chciałbym, żeby się udało, ale nie za wszelką cenę. Natomiast kiedy już dociera do mnie na mecie. Wtedy, kiedy dotarło, że po pierwsze dobiegłem i tak patrzę na ten zegar wstecz, mówię: ja pierniczę. To w ogóle niesamowicie szybko jak na mnie, a dzisiaj myślę: kurczę tam zrobiłem błąd, tam zrobiłem błąd, chciałbym jeszcze raz spróbować.

 

BHU:Tak i poprawić ten czas. Jasne. To jest naturalne.

 

KRYSTIAN: To jest taki finisz, który na pewno był najsilniejszym przeżyciem dla mnie.

 

BHU: Pomimo, że meta na UTMB w Chamonix uchodzi za najpiękniejszą, najwspanialszą, najgłośniejszą, tak?

 

KRYSTIAN: To znaczy to jest innego rodzaju odczucie, bo to co w tym roku miało miejsce to był dla mnie najpiękniejszy finisz pod względem odczuwania tej właśnie atmosfery i kibiców, nie? Ja miałem to szczęście, że chwilę po mnie kobiety najszybsze dobiegały, więc tam Chamonix było, całe zgrupowane wokół tych barierek i pewnie też jeszcze w miarę wysoko to była dobra pora, bo to było koło dwudziestej chyba, więc taka pora, gdzie ludzie siedzą w knajpkach i jeszcze tych kibiców jest dodatkowo więcej i ten hałas, który tam wydobywali Ci ludzie waląc rękami w barierki, krzycząc to było coś niesamowitego. To mocniejszego finiszu nie miałem, bo na Western przebiegałem gdzieś w nocy i tam było nie wiem dwieście, trzysta osób wokół mety i oni siłą rzeczy nie robili takiego hałasu, bo też dwie trzecie prawie z nich to byli ludzie czekający na swoich finiszerów albo tam z ekipy poszczególnych teamów. Natomiast ja mówię o wewnętrznym przeżywaniu, tego osiągnięciu tego stanu właśnie takiego jakby zastrzyku nie wiem czy to morfiny czy jakiegoś środka, który powoduje, że jesteś szczęśliwy, a to było, czyli ten moment przekraczania mety, a w Chamonix to w tym roku jak zawsze zresztą, ale w tym roku najsilniej to czułem to najpiękniejsze było dobieganie do mety, bo było to co powiedziałem najczęściej to jest tak. Przekraczasz metę, chwila szczęścia, bo wiadomo osiągnąłeś cel, ale wiesz, że za chwilę i to z każdym biegiem to nasila się u mnie takie poczucie: tak, za chwilę przecież będę musiał iść się wyspać, jak się położę to nie będę mógł spać, bo mnie będzie wszystko bolało, bo mnie jeszcze nie boli, ale za pięć, dziesięć minut zacznie.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: I zaczynam myśleć o tym co za chwilę będzie. Dopiero tam po dwóch, trzech dniach

jak jakieś klatki takie z filmu zaczyna mnie gonić ten film, który nagrałem w trasie i zaczynam sobie układać myśli. Ja wtedy wiem co się dokładnie wydarzyło. Wtedy jestem w stanie bardziej opowiadać o tym.

 

BHU: Super. Chciałem się jeszcze Ciebie zapytać po tych wszystkich przejściach Kotliny Jeleniogórskiej, kiedy Ty zacząłeś się tak naprawdę, kiedy wiedziałeś, że to bieganie to jest Twoja rzecz i chcesz robić to UTWT i w ogóle i ile imprez w Polsce zrobiłeś zanim się zdecydowałeś?

 

KRYSTIAN: Od przejścia do UTWT to jeszcze było trochę czasu.

 

BHU: Właśnie.

 

KRYSTIAN: Natomiast ja długo nie dopuszczałem do siebie myśli, że jestem biegaczem, chociaż brałem już udział w imprezach biegowych, ale ja wybierałem jedną, maksymalnie dwie imprezy w ciągu roku. Ja takich na przykład jak maraton Karkonoski to ja czy tam maraton Gór Stołowych to bardziej traktowałem zawsze jako treningi, chociaż raz mnie Marcin Świec podpuścił na maratonie Gór Stołowych, bo powiedział, że jak złamiesz tu pięć godzin to będziesz kozak. Ja oczywiście złamałem i mówię: teraz mi musisz pogratulować osobiście. Jakoś tak to się zbiegło w czasie, że chyba od miesiąca już współpracowaliśmy, być może chciał sprawdzić jaki jestem mocny, ale to też biegnąc ten maraton nie miałem w głowie, że ja muszę złamać te pięć godzin. To samo wyszło na mecie i miałem frajdę, bo musiałem go zobowiązać, później, żeby mi pogratulował. Natomiast ja nie miałem takiego toku wtedy przygotowań, że tu startuję, tam startuję to się wpisuje w jakiś plan. Po prostu raz w roku miałem imprezy, jedną główną, którą chciałem pobiec, nie? Na początku to było przejście, później było to UTMB. Bardzo szybko, bo w dwa tysiące trzynastym roku, czyli to było tuż po rok chyba po tym ostatnim moim starcie w Kotlinie i tam nazbierałem punktów i siłą rzeczy nie byłem sfokusowany na jakieś imprezy krajowe czy to nie wiem czy gdzieś w Czechach po sąsiedzku, które były dla mnie challengem, bo skoncentrowałem się na tym, że wystartuję w UTMB i być może dlatego najbardziej brakowało mi jeszcze wtedy doświadczenia dużego. Ja byłem mega zestresowany na starcie. Ja naprawdę miałem takie poczucie, że ja idę na śmierć. Jeszcze tam ta atmosfera na starcie, spikerzy, którzy się wydzierają, to nagłośnienie, które

jest takie mega podkręcone powoduje, że ty siłą rzeczy nie chcesz, ale się podkręcasz i myślisz: kurczę po prostu to jest coś. Serce tak wali, zaczynają grać hymn conquest of paradise i po prostu serce orbituje. Jesteś bliski zawału. Jeszcze trzeba za chwilę wystartować i kontrolować się w miarę, oczywiście to nie było takie proste.

 

BHU; Tak Anita?

 

ANITA: Jeszcze jest jeden aspekt. Te przemowy organizatorów, którzy zazwyczaj mówią: To, że tutaj jesteście to jest znak, że jesteście dobrze przygotowani, że odrobiliście swoją lekcję. Do tego właśnie dochodzi hymn, do tego takie bębny i to jest tak niesamowity start, że ja nawet nie wiem co wyobrażają sobie biegacze, bo ja wiem co wtedy ja czuję.

 

BHU: Masz ochotę powiedz.

 

ANITA: Tak. Dokładnie. Wyobrażam sobie, że to po prostu jest tak niesamowite, że dwa tysiące siedemset osób stoi na linii startu i za chwilę zacznie spełniać swoje marzenia i to jest tak podniosły moment, że mi która mam za zadanie tam na przykład nagrać start trzęsą się ręce z emocji to biegacze

muszą mieć dopiero tam serce takie jak ptak w klatce także to jest faktycznie niesamowity start.

 

KRYSTIAN: Ale najtrudniej jest za pierwszym razem, bo to są największe emocje. Wiadomo, że za drugim to już jest trasa, którą się pokonało, cel który się osiągnęło i łatwiej uwierzyć w to, że można.No Za pierwszym razem to jest taka bariera i dużo pytań w głowie i przede wszystkim wątpliwości czy ja

się tu nadaję. Tak jak ja powiedziałem. Ja się nie zastanawiałem nawet bardziej czy ja przebiegnę tylko czy ja przeżyję, bo ja widząc te góry tam siedzisz pomiędzy wiesz jedną granią, a drugą i myślisz kurczę przecież to będzie zabójcze i zawsze się zastanawiałem to był dla mnie taki trochę fenomen czego my się w ogóle boimy, przecież czy coś się stanie złego jak zejdę z trasy. Wtedy tak myślałem, przecież skąd ten stres? Dlaczego ja mam prawie zawał? Ale później z czasem sobie uświadomiłem, że najbardziej to się boisz porażki sam przed sobą, bo to, że tam inni powiedzą pewnie najczęściej to poklepią Cię po ramieniu: Dobra. Stary. Nic się nie stało. Spróbujesz jeszcze raz, ale jest jakaś taka bariera psychiczna i obawa, że jak zejdę to co okaże się słabym człowiekiem, źle to rozegrałem. Ja się zawsze tego bałem najbardziej, że co to będzie jak zejdę i to może też mnie motywowało, że nie chciałem tego momentu, żeby to się stało i jakoś udawało mi się chociaż to pierwsze UTMB rzeczywiście było trudne. Jeszcze wcześniej biegłem transwolkanie. To był pierwszy taki światowy bieg z naprawdę wtedy to były takie lata, że przyjeżdżała ścisła, światowa czołówka tam robić sobie takie wstęp do sezonu, ale to też, bo bieg bardzo trudny chociaż…

 

BHU: Tam było sto dwadzieścia pięć.

 

KRYSTIAN: Nie, nie, nie. Tam było na początku oficjalnie osiemdziesiąt siedem, ale później nawet Ian Corless się śmiał, bo w ciągu roku zmniejszyli dystans o dziesięć kilometrów nie zmieniając trasy, czyli po prostu dobrze ją przemierzyli i tam jest siedemdziesiąt osiem kilometrów, innego rodzaju tam są trudności, też tam miałem halucynacje i ciekawe zdarzenia. Natomiast.

 

BHU: To tak szybko masz te halucynacje w sensie.

 

KRYSTIAN: Tam jest słońce przysmażyło.

 

BHU: OK.

 

KRYSTIAN: Tam byłem, tam sobie nie zdawałem sprawy, że do pięćdziesiątego kilometra było OK i zaczął się zbieg z tego najwyższego szczytu los muchachos i mega upał. Tak jak na patelni, bo ta akurat ekspozycja południowo- zachodnia, że słońce wali Ci prosto w głowę, nie ma cienia i szybko okazuje się. Wtedy się przekonałem jak szybko działa słońce i upał na organizm, bo tam stojąc u góry myślisz: a tam kilkanaście kilometrów to jakoś pociągnę. Nie to się tak szybko zmienia jak źle się odżywiasz, jak źle się nawodnisz. To jest moment i nie wiesz, że jesteś już prawie po drugiej stronie i mdlejesz.

 

BHU: Dobrze, że powiedziałeś o upale, bo bardzo chcę Cię wypytać o maraton piasków. Sześcioetapowy bieg dwustu pięćdziesięcio kilometrowy, jak wspominasz go?

 

KRYSTIAN: Po pierwsze to powiem o przygotowaniach, bo ja pomimo tego, że już trochę tych biegów odbyłem i wydawało mi się, że już w miarę jestem w stanie bezstresowo się przygotowywać to akurat przed maratonem Piasków byłem bardzo zestresowany, dlatego że to wiedziałem, że będę biegał w zupełnie nowych okolicznościach przyrody przede wszystkim i nie wiem zupełnie czego się spodziewać. Wiedziałem, że niezbyt lubię biegać po piasku, bo nawet odcinki takie jak na Gran Canaria przy starcie to dla mnie, gdybym może więcej potrenował i oswoił się z taką nawierzchnią może mniej bym się stresował. Dla mnie to coś katującego stopy i kostki i ten dodatkowy wysiłek, bo to praktycznie dwa, trzy razy tyle siły trzeba włożyć, zwłaszcza jak są jakieś pochyłe odcinki i ten okres przygotowawczy w tym roku gdzieś dwa miesiące przed ja się już zacząłem stresować tym po pierwsze czy w ogóle dam radę, czy jestem przygotowany, a co to będzie plus niesamowicie duża lista rzeczy, które musiałem skompletować. Tam każdy gram miał znaczenie po to, żeby ograniczyć do niezbędnego minimum wagę plecaka.

 

BHU: Ile ważył Twój plecak finalnie?

 

KRYSTIAN: Przy odprawie siedem sześćset, siedem kilogramów sześćset, gdzie mógł sześć i pół, natomiast tam całe szczęście wziąłem ciut więcej żeli i batonów, bo później mi się to przydało podczas najdłuższego etapu i maratonu.

 

BHU: To jeszcze powiedzmy od razu, że to jest bieg, gdzie wszystko musisz mieć ze sobą, a organizator dostarcza Ci tylko wodę, tak?

 

KRYSTIAN: Tylko wodę w limitowanych ilościach i nocleg pod czymś co nawet nie jest namiotem tylko taką płachtą z czarnego koca podpartą na kilku drewnianych patykach. Taka prowizorka i wiadomo, że znaczy wiadomo. Ja już widziałem z relacji, ale doświadczenie tego, że na pustyni cały czas wieje wiatr, czyli ten namiot spełnia funkcję taką bardziej osłaniającą od słońca w ciągu dnia, a że w nocy i tak przez ten namiot będzie wiatr wiał, ale tak jak powiedziałeś wszystko trzeba mieć skompletowane na cały tydzień. Przede wszystkim jedzenie jest tutaj kluczowe. Musisz mieć jedzenie na cały tydzień, ciuchów ja za dużo nie miałem na przebranie. Właściwie biegłem w jednym komplecie plus miałem na noc bluzę jedną przeciwwiatrową i taką z długim rękawem, bo rzeczywiście różnica temperatur między dniem, a nocą na pustyni jest spora i w nocy było zimno. Jest też noc, taki dzień administracyjny. To może warto wspomnieć, bo pewnie mało ludzi sobie zdaje z tego sprawę. Zaczynając od tego, że muszę tak poukładać tą wypowiedź, że skompletowałem wreszcie po dwóch miesiącach przygotowań ten ekwipunek niezbędny. Anita mi pomogła jako dietetyk też w przygotowaniu jedzenia. To jest właśnie kluczowe jedzenie na biegach ultra, ale na pustyni szczególnie, żeby zabrać rzeczy, które po prostu wchodzą człowiekowi, żeby nie brać nowości, nie sprawdzonych rzeczy. Tam nie ma sklepów, więc jesteś zdany na to co masz przy sobie i trzeba też zróżnicować smaki. Nie może być tak, że codziennie jesz to samo, bo po trzecim dniu najzwyczajniej w świecie będzie Cię odrzucało, a jak nie ma przyjemności jedzenia to później też bywa, że to widziałem u nas w namiocie był jeden kolega, który pierwszego, drugiego dnia chwalił rodzaj jedzenia, który wziął, ale wziął to samo i trzeciego dnia już nie mógłby tego przyjmować, bo go mdliło. Odpowiednia kaloryczność, ja się na tym nie znam, nie umiałbym tego policzyć. Anita mi to całe szczęście zbilansowała, miałem rozpisane co do kilo kalorii z lekkim zapasem.

Czyli ile kalorii miałeś ze sobą? Tam powinno być na każdy dzień regulaminowo dwa tysiące kilo kalorii. Ja miałem od dwa dwieście do dwa pięćset chyba największa kaloryczność, z tym, że to też było tak, że podstawowe rzeczy najpierw te, które miałem rozplanowane, jeśli chodzi o posiłki mieliśmy zbilansowane jak brakowało to przez przypadek wymyśliłem, że na przykład kabanosy jako uzupełniacz. One nie miały funkcji takiej, że miały mi nie wiem gdzieś podczas biegu pomóc tylko spełnić to regulaminowe minimum

i dać lekką nadwyżkę.

 

BHU:  Ale to też chyba fajnie przełamuje smak prawda tych słodkich żeli na przykład?

 

KRYSTIAN: Żeli za dużo na pustynię nie wziąłem. One ważą więcej niż inne elementy.

 

BHU: OK.

 

KRYSTIAN: Jak najwięcej suche jedzenie przede wszystkim, dlatego że temperatura w plecaku ma pięćdziesiąt stopni tak średnio w ciągu dnia i to nie mogą być rzeczy, które się łatwo zepsują. Suche, dlatego że korzystasz z wody i to mniej waży. Korzystasz z wody i albo zalewasz zimną wodą albo można gotować i ciepłą wodą.

 

BHU: Czyli jakie to były rzeczy tak z ciekawości?

 

KRYSTIAN: To były na śniadanie to najczęściej były mieszanki płatków różnych z suszonymi owocami, z suszonymi pomidorami albo to było mleko kokosowe w proszku na przykład na te ciepłe posiłki to albo były kuskusy. Miałem kilka takich liofilizowanych ciepłych posiłków rzeczywiście też nie dużo, ale takich

bomb kalorycznych i one też, ja miałem trzy posiłki jednego rodzaju i ten trzeci to już mi źle wchodził. Pierwszy był, byłem zachwycony, a ten trzeci już mi źle wchodził. Chociaż one nie były dzień po dniu przyjmowane. Miałem kabanosy, miałem orzechy makadamia i miałem trochę, miałem żeli rzeczywiście

całe szczęście miałem nie brać w ogóle, ale gdzieś tam mówię dla pewności wezmę, zobaczę, ile ten plecak będzie finalnie ważył na odprawie albo wezmę albo nie i coś mnie podkusiło. Potem mówię wyrzucę po tym ważeniu kontrolnym, ale stwierdziłem: Może się jednak przydadzą i miałem rację, bo na drugim etapie. Pierwszy był dosyć łatwy. Przekonałem się, że jednak kurczę muszę mieć jakiś zastrzyk energii, bo w tym upale po dziesięciu, piętnastu kilometrach zaczynam czuć, że mi brakuje energii pomimo tego, że tam mam jakieś snaki, ale batony nie dają tak szybko energii jak żele i najbardziej się bałem tego drugiego etapu i też miałem tych żeli ograniczoną ilość. Miałem zaplanowane w ogóle cztery żele na ten drugi etap, ale później mówię tak: Po tym będzie jeszcze maraton. Jak tu się dzieją takie rzeczy ze mną jakie się działy, a czułem spadek energii bardzo często to muszę przynajmniej jednego żela na maraton. Może to tak z punktu widzenia maratończyka dziwnie brzmi, że jeden żel sobie zaplanowałeś, ale nie miałem więcej. Gdybym miał więce to bym wziął może ze trzy. Musiałem to podzielić. Musiałem przełożyć żel, który miałem na drugi etap też na maraton i zostały mi trzy żele na osiemdziesiąt sześć kilometrów, więc uzupełniłem to jakimś batonem i orzechami makadamia i rzeczywiście tam akurat, gdzie miałem zaplanowany baton energetyczny tam miałem taki dołek, że zwolniłem. Taki biegłem, ale dużo wolniej. Musiałem przetrawić. Ta energia musiała przejść, ale wiedziałem, że jeszcze kawał drogi przede mną i nie zdecydowałem, że wezmę żel, a pewnie miałbym później większe kłopoty. Później dobiegłem spokojnie do tego momentu, gdzie żel jako nagroda ostatni żel dwadzieścia kilometrów przed metą przyjąłem i dzida, ale to był mega trudny etap już pomijając wyżywienie to był najtrudniejszy etap nie ze względu na długość, ale pierwszy z tych osiemdziesięciu sześciu kilometrów pierwsze sześćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt sześć to było właśnie na takim luźnym piasku, wydmy, pagórki i to po prostu było takie wyniszczające organizm, że jak w końcu się skończył ten piach i było dziewiętnaście, dwadzieścia kilometrów do mety po takich w miarę twardych, po takiej drodze po której też jakieś te dżipy organizatorów jeździły to zaczął wiatr wiać, bo się zaczął robić zachód słońca i wiatr zaczął silny wiać, ale centralnie w twarz. Ja być może dlatego, że jakby ustawiałem się pod wiatr i byłem lekko pochylony. Miałem wrażenie, że pod górę biegnę. Cały czas wydawało mi się, ale mówię: Niemożliwe. Tu nie ma takich gór, że tyle kilometrów biegnę pod górę, ale na zegarek co chwilę patrzę, w ogóle mi się wysokość nie zmienia i na mecie byłem totalnie wypruty. Doczłapałem jakoś do namiotu właściwie namiotu nie było, bo tam ten wiatr spowodował, że ileś namiotów w obozie położyło. Gediminas tylko taki zrezygnowany siedział już tam i narzekał, że właśnie namiotu jeszcze organizatorzy nie postawili, chociaż prosił, ale jakoś tam nie mogli tego ogarnąć. Taka była trudna sytuacja i ja do niego powiedziałem wtedy, że słuchaj, ja kończę z bieganiem. Nie nadaję się do tego. Tak się czułem, nie? Po każdym UTMB się lepiej czułem niż po tym etapie. Mówię: słuchaj, ja nie wiem czy ja biegnę. Może tam dojdę sobie ten maraton. Raczej biegł nie będę. Ja się do tego nie nadaję. Ja jestem za stary. Skoro osiemdziesiąt sześć kilometrów mnie tak zniszczyło to jest znak.

 

BHU: Że to jest koniec.

 

KRYSTIAN: Że to już nie jest dla mnie. On mówi: spokojnie, ja się też tak czułem. Połóż się, poczekaj. Przejdzie tam dwadzieścia minut to już będziesz się czuł lepiej i rzeczywiście tak było, ale to poczucie

to byłem tak wytarmoszony pomimo tego, że już to trochę biegów przecież skończyłem i doświadczenie jakieś mam to to mi dało w kość, ale wracając do tego co mówiłeś to też był etap, który ja już byłem w pierwszej pięćdziesiątce, więc my byliśmy puszczeni trzy godziny po wszystkich w południe to parę minut dokładnie przed południem w największym upale. Myśmy wypijali przed startem czekając, bo oczywiście to było tak, że główna grupa wybiegła o dziewiątej i cały obóz został zwinięty, więc my mieliśmy tam chyba jeden czy dwa namioty stały, a grupa była pięćdziesięciu osób i nie wszyscy tam w tych namiotach się mieścili, więc myśmy chodzili i czekając na start nic tam nie było. Dopiero na sam moment startu przyleciał dyrektor biegu helikopterem. Powiedział: nie macie już tu bramy. Tu jest umowna linia. Znaczy ona była tam taśmą taką, stąd będziecie startować, ustawcie się, ale do momentu startu to ja chyba z trzy litry wody wypiłem.

 

BHU: Ojejku, a powiedz na trasie, bo wodę rozumiem nie macie tylko na początku i na końcu etapu tylko gdzieś w środku też?

 

KRYSTIAN: Znaczy to jest tak. Dostajesz na mecie każdego etapu cztery butelki półtora litrowe wody i ta woda musi Ci wystarczyć na czynności tam higieniczne, na ugotowanie, na nawodnienie siebie po starcie, bo to też dużo wody trzeba przyjąć i też jedną butelkę trzeba zostawić, przynajmniej ja zostawiałem jedną, bo następną wodę przydzielali na pierwszym punkcie kontrolnym, czyli gdzieś między

dziesiątym, a trzynastym kilometrem. Tam były ulokowane następnego etapu, czyli też na śniadanie. To się wydaje, że mogło brakować. Natomiast bardzo często nam zostawała jeszcze jedna butelka, ale to dlatego, że nie szaleliśmy z toaletą.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Ja ostatnio myślałem, że tam będę się mył jakoś dokładniej i troszkę wody rzeczywiście nawet sobie nie zdajemy sprawy jak mało wody wystarcza, żeby nawet, nie wiem wypłukać kurz z głowy, umyć zęby, umyć twarz przecież nie trzeba się kąpać i tak wszyscy pachną tak samo w tym namiocie, a on jest przewiewny.

 

BHU: A jak Anita Ty jako dietetyk tej wyprawy wspominasz te przygotowania i potem sam bieg, bo rozumiem, że nie saportowałaś Krystiana?

 

ANITA: Nie tam jest suport niedozwolony. Można jechać jako widz. Natomiast jest to bardzo droga impreza, żeby jechać i tylko widzieć męża jak przebiega i poklaskać i pokrzyczeć. W związku z tym ja zostałam tu w domu i każdego dnia przeżywałam to samo, czyli bardzo duży stres tym bardziej, że jak jestem podczas biegu i widzę Krystiana co jakiś czas to mam wrażenie, że kontroluję sytuację, czyli że mam na nią jakikolwiek wpływ. Jest to takie tylko teoretyczne jakby odczucie, bo wiadomo, że wszystko rozgrywa się w głowie i mięśniach Krystiana. Natomiast sam fakt, że ja na jakimś biegu jestem, czuję się lepiej, bo wiem, że gdyby coś się stało to ja jestem blisko. Tutaj było inaczej. Normalnie chodziłam do pracy i działy się w pracy jak to w pracy różne sprawy bardziej i mniej istotne, a w międzyczasie ja ukradkiem sprawdzałam co tam się dzieje i pamiętam taki dzień, kiedy Krystian, kiedy system się zawiesił. Ja byłam wtedy w delegacji i odchodziłam do zmysłów, bo nie wiedziałam naprawdę co się dzieje.

 

KRYSTIAN:  Zawiesił się system. To był ten etap, gdzie nas trzy godziny później wystartowali. Dużo ludzi miało obawy co się dzieje, bo kropka na mapie nie przemieszczała się, a myśmy po prostu czekali trzy godziny na nasz start i to było stresujące, ale przecież nie mogliśmy się komunikować w żaden sposób.

 

BHU: Oczywiście. Zasięgu tam nie było.

 

ANITA: Nie było żadnej informacji i było to strasznie stresujące. Ja właśnie nie pamiętam czy to był ten dzień czy dzień wcześniej, bo pamiętam, że wysiadłam z auta, odświeżyłam stronę i zobaczyłam, że Krystian już jest na mecie i po prostu to był najpiękniejszy dzień tego dnia, bo wiedziałam, że już jeżeli dobiegł to znaczy, że jest bezpieczny. Wszystko jest w porządku i OK. Natomiast jeżeli chodzi o te przygotowania dietetyczne to była taka matematyka, bo z jednej strony są oczekiwania ze strony organizatorów, które mówią minimum dwa tysiące kalorii i z drugiej strony wiemy, że dwa tysiące kalorii dla człowieka o takich parametrach fizjologicznych to jest zdecydowanie za mało i jeszcze przy takim wysiłku i to było takie balansowanie. Z jednej strony Krystian mówił: to musi ważyć jak najmniej. Z drugiej strony to musiało mieć jak najwyższą kaloryczność i szukaliśmy rozwiązań. Ja nie ukrywam, że robiliśmy takie testy w domu. Ja szykowałam jakiś posiłek, który miał potem zostać, który Krystian miał wziąć na trasę i robiłam takie testy, zalewałam to zimną wodą, zalewałam ciepłą wodą, mówiłam gorącą i mówiłam: tu jest na zimno pół godziny, a tu jest zalane na ciepło i od razu i próbuj, które lepsze, nie? Czy to się da

zjeść zalane zimną wodą. Dlaczego? Dlatego, że teoretycznie się da, ale on musiał to tutaj przetestować, żeby nie było po prostu, żadnej wpadki, bo Krystian nie mógł wziąć niczego co mógłby tam wyrzucić, czego mógłby nie wykorzystać, więc szukałam takich rzeczy, które są bardzo kaloryczne, odporne na temperaturę i możliwe do przygotowania tam na miejscu i chyba się udało, bo w sumie to Krystian potem chwalił, że wszystko było OK.

 

BHU:Super robota.

 

KRYSTIAN: Jedyny aspekt, który jakby w praniu wyszedł, że jest nierealny, czyli już tam na miejscu do wykonania to był taki, że były zimne posiłki, które Anita powiedziała, że pół godziny to jest za mało, żebym zalał wodą, żebym zalewał wieczorem przed śniadaniem następnego dnia. Natomiast okazało się, że tam ten wiatr jest ciągły bez przerwy wieje i nie jestem w stanie zostawić butelki z nasączonym jedzeniem zalanym wodą do następnego rana, bo po prostu ona się przewróci, wiatr ją zabierze. Jedyne co mogłem zrobić to rano ja to wkładałem butelkę do buta, żeby się nie przewracała, zalewałem, robiłem jakieś inne czynności, czekałem pół godziny i jadłem śniadanie. Śniadanie to była czynność, którą chciałem zrobić jak najszybciej, dlatego że tam ósma trzydzieści, dziewiąta najczęściej był start, nie chciałem z pełnym żołądkiem ruszać, więc jak ktoś będzie stratował to już mówię, że raczej wieczorem nie zaleję jedzenia.

 

ANITA: A znaczenie ma też to, że faktycznie część rzeczy nadawała się wyłącznie do robienia na gorąco i to trzeba też tak było zaplanować, że Krystian wiedział, że wieczorem na przykład będzie miał siłę rozpalić sobie ognisko albo tam zrobić tą wodę ciepłą po to, żeby to zalać albo rano będzie miał czas to wszystko trzeba było też tak dopasować, bo każdy dzień to był spakowany w osobną paczkę, żeby też Krystian nie musiał wiedzieć: Aha to jest ten dzień, a to tamten tylko miał takie pakiety całodniowe i wiedział: Oo. to otwiera worek z dniem numer jeden i tam było wszystko i faktycznie musieliśmy to też dostosować do tego, do całej tej agendy powiedzmy, że tutaj będzie na przykład dłuższy etap, więc być może będziemy więcej czasu, być może tutaj jest krótszy, więc będzie bardziej świeży i będzie miał siłę na ten ciepły posiłek, bo ta ciepła woda też nie pochodziła od organizatorów musiał Krystian ją o nią sam zadbać także to było też.

 

KRYSTIAN: Ja też jeszcze powiem, że po tym najdłuższym etapie też miałem zaplanowany posiłek i ciepły i jeszcze później snaki jakieś wieczorne, ale jak padłem w tym namiocie to ja nawet przez

pierwsze dwie godziny nie miałem siły, żeby się napić wody. Po prostu byłem tak już wyczerpany, że padłem i chciałem po prostu odpocząć. Dopiero po dwóch godzinach wstałem, zacząłem sobie robić jakieś picie, a jedzenie to dopiero następnego dnia.

 

BHU: Jakiej długości są te etapy powiedz tam? Pamiętasz mniej więcej?

 

KRYSTIAN: Tak. Pamiętam. To te najkrótsze one są bo to jest taki schemat biegu wieloetapowego, który też jest powielany w innych częściach świata, że pierwsze trzy etapy to są między trzydzieści a czterdzieści kilometrów. Później jest najdłuższy, który ma najczęściej między osiemdziesiąt a sto. W tym roku to było tak, że pierwszy miał trzydzieści kilometrów, drugi miał o ile dobrze pamiętam trzydzieści osiem albo trzydzieści dziewięć. Trzeci było znowu jakieś trzydzieści dwa i ten najdłuższy miał osiemdziesiąt sześć. Później zawsze jest maraton, czyli równo dystans maratonu czterdzieści dwa z małym haczkiem i później zostaje charytatywny bieg, charytatywny etap, gdzie już nie jest klasyfikowany. To już właściwie jest przyjemność po to, żeby przejść, ale też trzeba go pokonać pod wymogami regulaminu też może się zdarzyć kontrola. Trzeba mieć świadomość, że nawet można zostać zdyskwalifikowanym jeżeli czegoś tam się nie spełnia. Kary tam są surowe, łącznie z tym, że nawet jak ktoś źle zarządza energią i będzie musiał przyjąć kroplówkę to pierwsza kroplówka to jest dwie godziny kary czasowej, a druga to już jest dyskwalifikacja, więc to też jest po to, żeby ludzie dobrze zarządzali swoimi siłami.

 

BHU: Super.

 

KRYSTIAN: Natomiast też etapy są poukładane nie tylko długością, ale też to jest taka przeplatanka trudności. Pierwszy etap pamiętam był bardzo łatwy i bardzo szybki, nawet taki czas jakiś wykręciłem dla mnie byłyby to super czas po płaskim, po asfalcie. Drugi etap, który nie był przecież też jakoś bardzo długi, ale to był wyjątkowo trudny dzień, dlatego że tam się pojawiły wspinaczki. Ja nawet nie sądziłem, że na prawie pionowej ścianie potrafi się piasek po kolana trzymać. To było coś niesamowitego i tam wejście było potwornie trudne na taką górę Jebel Toubkal, zbieg powiedzmy był przyjemny w miarę pomimo tego, że po tym piachu i później następnego dnia na trzecim etapie robiliśmy tą samą górę, ale od innej strony na nią się wspinaliśmy i to było wtedy tego dnia trzecie pasmo górskie do pokonania i odkryłem, że ta sama góra z drugiej strony weszła po prostu przyjemnie, ostatnie tylko parę metrów było

wspinaczki takiej po linii i po piasku. Trzeba było korzystać z liny, bo to podłoże uciekało cały czas spod nóg to tam może z dwa razy przekląłem, ale generalnie to był bardzo przyjemny etap, czyli po tym trudnym znowu łatwiejszy i kolejny właśnie ten mega trudny, najdłuższy etap to ja nie sądziłem, że mnie osiemdziesiąt sześć kilometrów jest w stanie tak sponiewierać i później maraton. Znaczy to też jest ciekawostka, bo ja byłem przekonany, że jestem tak zniszczony, że ja sobie naprawdę przejdę ten maraton. Tam był limit jakiś czasowy, długi. Można było śmiało przejść, natomiast zyskałem jeden dzień przerwy, bo ten długi etap był rozpisany na trzydzieści pięć godzin, więc jak to pokonałem w dziesięć i pół

godziny to miałem cały następny dzień na regenerację i ja stwierdziłem następnego dnia, że ja się w ogóle nie regeneruję, bo mnie wszystko boli, ledwo chodzę, czuję się nawet gorzej i cały czas byłem przekonany, nawet w dniu startu tego maratonu, że ja nie dam rady, bo ja fizycznie jestem zniszczony, moje mięśnie są w takim stanie, że ja będę zmuszony iść, ale jak było odliczanie do startu oczywiście znowu coś we mnie wstąpiło i pierwsze dziesięć kilometrów to było po płaskim terenie. Maraton był w ogóle tam już później bez gór. Były oczywiście wydmy, ale jakoś tam już w piąty dzień biegu też stwierdziłem, że dużo lepiej radzę sobie nawet, więc dlatego polecam warto trenować, bo to jednak dużo daje. Nie sądziłem, że taki postęp może jakby z każdym kolejnym dniem przychodzić, bo byłem szybszy na piachu, ale przede wszystkim te pierwsze dziesięć kilometrów leciałem bardzo mocnym tempem i sam się zastanawiam a to może sobie nadrobię i pewnie za chwilę mnie odetnie, ale nastąpiło na dziesiątym kilometrze właśnie coś takiego, że tak bym się przetarł. Te pierwsze dziesięć tak dzisiaj oceniam, że leciałem z jakimś takim lekkim zamuleniem w organizmie i nagle mnie coś puściło. Po prostu taka świeżość i właśnie to też był ten moment, gdzie pojawiła się muzyka w głowie, ale to była taka muzyka na całej pustyni i do samej mety słyszałem jeden kawałek tam Arriemu bajka, ale jakie to było przyjemne w ogóle myślę, że to też wynikało po części z tego, że tak. Zdałem sobie sprawę z tego, że biegnę, że jednak nie zniszczyło mnie tak mocno, ale że to za chwilę będzie meta i to było najsilniejsze, że już wiedziałem, że to będzie ten moment. Tam jest taki i to jest bardzo fajne też element, że dyrektor biegu ten, od którego to się zaczęło Patryk Wajer czeka na każdego dokładnie na każdego, nawet na ostatniego i osobiście wręcza medal i gratuluje każdemu i to jest trudny bardzo bieg. Inny niż wszystkie i też ta meta daje wielką satysfakcję. Ja widziałem ludzi, którzy przebiegali to tam dużo było łez, dużo było takich emocjonujących chwil, nawet wśród Polaków, którzy startowali w innych. Jedną rzecz zapamiętałem. Maciek też Pawlicki, który biegł w tym roku jak już później po mecie, po tym maratonie siedzieliśmy w namiocie przyniesiono nam maile, bo tam system komunikacji wygląda w ten sposób, że raz, może nawet jednego dnia, znaczy więcej, można wysłać, ale nie ma czasu, żeby czekać. Czeka się w kolejce do namiotów, gdzie są komputery i można wysłać maila jednego. Jak chcesz wysłać drugiego to trzeba drugi raz się ustawić w tej kolejce, ale po tej pierwszej godzinie spędzonej w kolejce w upale człowiek ma już dosyć, chce napisać maila i wracać do namiotu, a z kolei jak ktoś chciał do mnie wysłać maila to była nieograniczona ilość możliwości, czyli wiele osób mogło pisać. Teoretycznie powinni codziennie przynosić tam na te maile oni przynosili wydrukowane dla każdego osobno na namiot przychodził taki marszal obozu i rozdawał. Myśmy czekali tam jak, bo nie było innej formy komunikacji to myśmy strasznie czekali na te maile i pamiętam, że Maciek dostał maila na tym ostatnim etapie i tam widzę łzy w oczach i nie chciałem za bardzo pytać i ruszać go, bo widziałem, że przeżywa ten moment i tylko pamiętam, że w pewnym momencie powiedział tak: Dla tego jednego maila od córki warto było tu przyjechać. Już nie wnikaliśmy czy na pewno coś pięknego dostał, nie?

 

BHU: Tak. Córki potrafią rozwalić. To prawda. Mam jedną taką. Dwunastoletnią. Dobrze, Krystian, to

co dalej w takim razie? Dwudzieste siódme miejsce na UTMB. Myślałeś o emeryturze, nic z tego co dalej?

 

KRYSTIAN: Myślę, że jeszcze UTMB pobiegnę przynajmniej raz, nie pewnie w przyszłym roku.

 

BHU: Ale czemu, żeby poprawić czas czy po prostu lubisz tę trasę? 

 

KRYSTIAN: W tym roku był to wyjątkowo dla mnie przyjemny bieg, pomimo trudnych warunków pogodowych, pomimo tego, że deszcz padał to mi w ogóle nie przeszkadzało, ale całość oceniam jako mega przyjemne wydarzenie. Nie wiem, czy którykolwiek z biegów World Toura aż tak przyjemnie mi się biegło. Rewelacja. To zero presji na wynik, totalny komfort. Bardzo dobrze wsparcie suportowe w postaci odżywiania, swoje jedzenie gdzieś tam nowe wprowadziliśmy elementy, które trochę gdzieś tam wcześniej próbowałem wdrażać. Wiedziałem też czego unikać. To nawet mogę powiedzieć mi źle wchodzi makaron na punktach, zwłaszcza że tam ten makaron, który jest na UMTB on jest często w Al dente i on najczęściej nie mija dwa kilometry od punktu, ja go za chwilę zwracam i to jest bez sensu zapychanie się czymś takim i wiedziałem, że tego będę unikał, a tam gdzie była Anita to w ogóle. Przyjęliśmy taki system, że unikam, idę od razu do stolika, gdzie siedzi Anita, w ogóle nie unikam swojego też odruchu, który wcześniej często było coś takiego, że wbiegam na punkt i chcę się napić coli. Anita to już do mnie macha, ja pierwsze co idę piję, bo to jest błąd, że ja wypełniam żołądek płynem i później mam swoje jedzenie przygotowane i ja nie jestem w stanie tego zjeść, bo już jestem pełny i to później pokutuje, a teraz już wiedzieliśmy, że swoje jedzenie zaczynam od jedzenia. Po kolei Anita miała rozpisane co ma mi podać, co ma mi zmienić, co mam zjeść, bo jeżeli się przygotuję w komforcie, w takim psychicznym i myśląc trzeźwo w miarę nie tej euforii biegowej to jest to poukładane i później jak Anita w Cure Mayer mi powiedziała: Możesz już lecieć. Mam już wszystkie fajki przy każdym punkcie.  Zaczekowane wszystkie. I wiemy i nie tracimy też czasu, nie? Tak. Bo, jeżeli to wszystko fajnie jest też poukładane logistycznie w miarę, że wiadomo, że ja jem, ona w tym czasie coś innego robi, ja jeszcze coś innego pomiędzy tymi łyżkami jedzenia to bardzo dużo czasu można zaoszczędzić i to są elementy, które tworzą taki mój obraz, że to był bardzo dla mnie komfortowy bieg. To już poza już efektem, który chyba był najbardziej przyjemny właśnie w ten finisz w Chamonix to mimo wszystko dalej jestem przekonany znowu, że kurczę tam jeszcze bym coś poprawił. Tutaj bym może inaczej. Tutaj było, było to, więc może będzie edycja słuchaj jeszcze da się to troszeczkę inaczej. Tu gdzieś może bym na pewno w Cure Mayer już bardzo mocno skróciłem czas pobytu w punkcie w stosunku do pierwszej wersji, pierwszej edycji, ale myślę, że jeszcze jestem w stanie tam trochę zyskać, nie?

 

BHU: Dobrze to.

 

KRYSTIAN: Więc korci jeszcze korci to UTMB.

 

BHU: A co poza UTMB?

 

KRYSTIAN: A poza UTMB to ja od dłuższego czasu marzę o Badwaterze Anita nie jest szczęśliwa z tego tytułu.

 

BHU:Czemu?

 

ANITA: Bo się boję.

 

BHU: OK, że co, że za gorąco tak?

 

ANITA: Że za gorąco tak. Ta sytuacja ze Śnieżką trzy razy Śnieżka ona dużo Krystiana i mnie nauczyła. Natomiast dalej jest we mnie dalej jest strach, bo to jednak są bardzo, bardzo wysokie temperatury. Natomiast, ponieważ ten Badwater przewija się w naszym życiu już od jakiegoś czasu to ja. Krystian jest niezwykle skuteczny, żeby nie powiedzieć sprytny, bo on po prostu mnie oswaja z tą myślą, że to w końcu kiedyś nastąpi, więc niewykluczone, że jeżeli zostanie wylosowany to podejmiemy to wyzwanie.

 

KRYSTIAN: Tak ja tylko powiem, że tak jak ten podcast pierwszy raz to słyszę.

 

BHU:OK. Ja tylko powiem, że ten bieg się dzieje w dolinie śmierci dla tych co nie wiedzą i tam po prostu temperatury szaleją totalnie.

 

KRYSTIAN: To jest tak jedno z moich marzeń. Drugie oczywiście to podobnie jak Ty Hardrock bym chciał pobiec kiedyś, bo jeszcze z tego co wiem to żadnemu Polakowi się nie udało dostać na listy startowe.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Już pomijając ukończenie, ale będę próbował, bo to są takie wyzwania właśnie te takie trudno dostępne, które tym bardziej mnie rajcują. Myślę, że nie tylko mnie. Myślę jeszcze o Leadwell i Wassah cały czas próbuję jeszcze raz się dostać na Western, bo wtedy biegłem z kontuzją. Też chciałbym właśnie takie mieć wrażenia po Western jak teraz po UTMB, że to bieg był, który w takiej swobodzie, w komforcie i w takim totalnym uczuciu przyjemności ukończyłem. Poza tym też nie ukrywam, że to jest bardzo wciągający bieg, ta atmosfera. Amerykanie do tego podchodzą. W ogóle myślę, że inne biegi też amerykańskie będą miały podobną atmosferę oni tak patetycznie do wszystkiego podchodzą. To wszystko ma taki głębszy sens, tak jak ubierają w słowa to to masz wrażenie jakbyś był na przemówieniu prezydenta. Te mowy motywacyjne zresztą z edycji, które ja brałem udział mowę motywacyjną Billie Jean nagrał i stworzył taki fajny filmik. Coś niesamowitego jak tam się rozkręca ta mowa i jak Ci ludzie są motywowani w inny sposób niż to ma miejsce w Europie.

 

BHU: Właśnie, bo mówiliście, że w Chamonix też są tego typu mowy. Czym one się różnią? Jakby czy potraficie to ocenić?

 

KRYSTIAN: Znaczy przede wszystkim tam osoby, które w Chamonix Ci spikerzy.

 

BHU: Tak.

 

KRYSTIAN: Oni są nakręceni to mają bardzo taki charyzmatyczne osobowości. Oni mówią głośno, tak energetycznie i używają słów uciekają się do takich najgłębszych pokładów człowieczeństwa i do wartości. Też tam nie ma mowy o tym, że biegnijcie, żeby wygrać, nie? Tam słynne biegnijcie

sercem, czujcie zaszczyt, że tu jesteście. To wszystko to jest właśnie odwoływanie się do wartości i to widać, że oni mówią do wszystkich, do każdego indywidualnie, ale mówią do wszystkich, nie tylko do tych najlepszych biegaczy. W Europie jest takie nastawienie, w Europie może nawet bardziej to w Polsce ja widzę wśród zawodników czołówki, że jest jednak ten element matematyczny. To ściągnie cyfry, miejsca, teamy między sobą rywalizują, prężą muskuły. Takie właśnie elementy, którymi zawsze nie podobały się, nie? Ja tego nie lubię. Chociaż nie krytykuję. Doceniam, kibicuję. Też wiele osób się przecież na tych czołowych biegaczach wzoruje, ale zwróć uwagę, że w Polsce jak idziesz na start to Ci dużo ludzi życzy powodzenia. Natomiast w Stanach tam chyba dwa czy trzy dni przed biegiem ja tam byłem zestresowany tą swoją kontuzją, ale spotykałem ludzi przy starcie tam w okolicach Eskpo. Chociaż to bym Eskpo nie nazwał, biuro zawodów i spotkałem Gunhild Swanson, taką słynną biegaczkę, która rok wcześniej pobiła rekord, dwa rekordy pobiła. Była najstarszą uczestniczką, bo ona miała siedemdziesiąt lat i skończyła Western. Natomiast drugim jej rekordem był rekord odległości do limitu, bo ona wtedy miała chyba sześć, przepraszam cztery minuty albo pięć minut przed limitem wbiegła na metę. To w ogóle fajnie się ogląda tą relację filmową z tego, bo jak ona biegnie. Przepraszam nie minutę sekundy. To było pięć sekund

przed limitem. Jak ona biegła po bieżni to ja jak pierwszy raz to widziałem byłem przekonany, że ona nie zdąży i to właśnie były tak silne emocje, bo generalnie ta ostatnia godzina to tam jest Golden hour wszyscy, którzy mają siły są wtedy i kibicują tym ostatnim biegaczom i jak spotkałem Gunhild Swanson rozmawialiśmy o biegu i jak jej gratulowałem i mówię: Słuchaj to ja Ci życzę powodzenia i ona wtedy powiedziała coś ciekawego co uświadomiło mi czym się różni podejście amerykańskie do europejskiego czy też polskiego. Ona mówi: Nie życz mi powodzenia. To jest bez sensu. My tutaj sobie w Stanach nie życzymy powodzenia, bo powodzenia to możesz życzyć komuś kto idzie na egzamin albo nie wiem idzie na loterię i ma szczęście albo nie. To nie chodzi o to, że ja mam mieć szczęście. Ty mi życz, żebym ja się dobrze bawiła dlatego, że i tak zaczęła do mnie mówić: Słuchaj Ty już to co miałeś zrobić w przygotowaniach zrobiłeś. Więcej już nie zrobisz. Jeżeli tu jesteś to znaczy, że jesteś przygotowany. Teraz Ty nie możesz się zastanawiać czy skończyć czy nie, Ty musisz się bawić, więc enjoy i nie good luck tylko enjoy i mi uświadomiło, że to jest właśnie to moje podejście, że ja nie chcę mieć szczęścia albo nie, skończenia albo nie tylko. Bawmy się.

 

BHU: Baw się i dobiegajmy do mety.

 

KRYSTIAN: To jest naprawdę wielki zaszczyt uczestniczyć w niektórych biegach. UTMB to jest dla mnie wzór, gdzie też trzeba docenić to. Przecież każdy biegacz, który tam startuje włożył bardzo dużo wysiłku, eliminacje, zbieranie punktów i losowanie to siedzi w głowie.  To nie traktujmy tego na zasadzie takiej albo się uda albo się nie uda. Bawmy się tym. Cieszmy się i bądźmy zaszczyceni, że właśnie jesteśmy tu i teraz. Że możemy. Że możemy. Wielu się nie udało w tym roku tak dostać na listę startową. Ja jestem i to jest.

 

BHU: W ogóle bądźmy wdzięczni, że życiu za to że mamy taką sprawność fizyczną, żeby pokonywać takie challenge niesamowite.

 

KRYSTIAN: Dokładnie. 

 

BHU: Bo to nie wszyscy mają też taką możliwość. Także to jest petarda. Słuchajcie dziękuję Wam strasznie za wspaniałą rozmowę, dwie godziny dziesięć minut. Wydaje mi się, że mogliśmy rozmawiać drugie tyle, bo dopiero powiedzieliśmy o kilku biegach, ale to już tak jest. Dziękuję Wam bardzo.

 

ANITA: My też dziękujemy.

 

KRYSTIAN: Dziękujemy. Bardzo przyjemnie się rozmawiało aż nie wierzę, że dwie godziny z hakiem minęło.

 

BHU: Tak, tak, tak to jest myślę temat rzeka. Tyle przeżyłeś Krystian, przeżyliście na tych biegach, że to po prostu obłędna, obłędna sprawa, więc dziękuję Wam bardzo i do zobaczenia na szlaku.

 

ANITA: Do zobaczenia.

 

KRYSTIAN: Ja tylko zasygnalizuję, bo ostatnio coraz więcej ludzi do mnie pisze albo dzwoni, żebym pisał książkę, więc być może jakiś taki zarys w głowie pojawił się, żeby z tego celu ostatniego, czyli World Tour zebrać te myśli i opisać.

 

BHU: Bardzo fajny pomysł naprawdę.

 

KRYSTIAN: To miło słyszeć.

 

BHU: Podpisuję się.

 

KRYSTIAN: Ja zawsze uważałem, że nie potrafię pisać, ale parę rzeczy napisałem i dlatego te reakcje tak mnie skłaniają, że.

 

BHU: Super. Mega. Zresztą wydaje mi się, że po prostu te historię się bronią same jakby nie trzeba być w tym wielkim literackim. Zresztą świetnie o tym opowiadasz i myślę, że na papier przełożysz to równie doskonale.

 

KRYSTIAN: Oby tylko mieć zacięcie.

 

BHU: Tak, by czasu starczyło między treningami.

 

ANITA: Krystian musisz się tym bawić.

 

BHU: Dokładnie a szach mat.

 

KRYSTIAN: Dobra podpowiedź. Próbujemy.

 

BHU: Dobra dziękuję Wam strasznie.

 

KRYSTIAN I ANITA: Dziękujemy.

 

BHU: Niesamowici prawda? Po wyłączenie mikrofonów rozmawialiśmy jeszcze pół godziny. Warto wspomnieć o finansowym aspekcie tych wypraw, gdyż bez wsparcia sponsorów Krystian i Anita pokryli koszta tych podróży i startów a są one niebagatelne. Sama opłata startowa w maratonie Piasków to kwota ponad dwadzieścia tysięcy złotych do czego dochodzą spore koszta zakupu najlżejszego z możliwych wyposażenia. Tego typu obciążenia finansowe na pewno nie pomagały w tym wyzwaniu. Co ciekawe Krystian nigdy nie przekroczył limitu dwudziestu sześciu dni urlopu swojej pracy. Możliwe? Dowiedziałem się również nieco więcej o Anicie. Anita jest dietetykiem i razem z siostrą prowadzi bloga kulinarna strona mocy. To tylko pozornie blog kulinarny. Tak naprawdę jak same mówią to blog o tym jak lepiej żyć, a jedzenie jest jedną z dróg do lepszego życia. Krystian i Anita pokonując zbiegi UTWT zebrali materiał na trzy takie dwugodzinne podcasty. Wracając do Wrocławia, do Warszawy dotarło do mnie o ile spraw ich jeszcze nie spytałem. Czekamy więc na książkę Krystiana, prawda? Po wysłuchaniu tego podcastu chyba już nie ma wątpliwości, że wszystko jest w głowie.

 

Buźka.

Jestem akapitem. Kliknij tutaj, by dodać własny tekst albo mnie edytować. To proste.

bottom of page