BHU: Witajcie w podcaście Black Hat Ultra. W tym tygodniu zapraszam na spotkanie z Pauliną Tracz.
PT: Ja lubię jak jest dużo mocnych zawodniczek no bo uważam, że są wtedy mocne zawody. I ja lubię tylko i to jest też dodatkowy stres i wydaje mi się, że każda z nas się stresuje, bo każdy na pewno inaczej przeżywa ale to jest stres. To się widzi też, to się po prostu widzi nawet zawodniczkach jak jedziemy tam po ten pakiet. Po prostu czuję się. Bo to też napędza jak są dobre zawodniczki też są dobre zawody, są lepsze wyniki wtedy. Motywujemy się nawzajem.
BHU: To była Paulina Tracz. Ja nazywam się Kamil Dąbkowski i witam Was w podcaście Black Hat Ultra. Jest to podcast, w którym spotykam się z niezwykłymi osobami, które prowadzone pasją i ambicją pokonują swoje fizyczne i mentalne słabości aby się rozwijać i realizować założone cele z uśmiechem na twarzy i w zgodzie ze sobą. Paulina jest niesamowicie ambitną zawodniczką, która nieustępliwe buszuje po kobiecych podiach na biegach górskich od kilku ładnych lat. Kiedyś bardzo mocna w bieganiu maratonów, odnalazła się w górach. Na przestrzeni kilku lat startowała w Biegu 7 Dolin aby w końcu w 2019 roku wygrać ten bieg pokonując Ewę Majer i Edytę Lewandowską. Na Wielkiej Prehybie ustąpiła jedynie Martynie Kantor wyprzedzając znaną nam bardzo dobrze Kasię Solińską. W zeszłym roku wygrała również Ultra Dolomitis na dystansie 87 kilometrów. Spotkałam się z Pauliną w Rzeszowie aby porozmawiać jak zwykle o jej biegowej drodze motywacji, rywalizacji i planach na przyszłość. Spędziłem bardzo miły wieczór w towarzystwie Pauliny i jej męża Łukasza. Biegając i jedząc pyszności. Posłuchajcie.
BHU: Cześć Paulina, Witam cię serdecznie.
PT: Cześć Kamil, Witam cię również serdecznie [śmiech].
BHU: Witamy dzisiaj już po raz kolejny bo mamy za sobą ciężki trening. Troszkę mnie przemłóciłaś z Łukaszem w lesie. Ile nam wyszło z dziewiętnaście kilometrów.
PT: Ponad 19.
BHU: No to powiem szczerze, że mam ochotę się walnąć i przespać. Ale to też chyba trochę się zziajałaś. Od dawna mieszkacie tutaj w Rzeszowie?
PT: Powiedzmy, że od jakiegoś miesiąca już pomalutku się zakorzeniamy. Zwozimy nasze rzeczy pomału.
BHU: Być może słuchacze słyszą lekki głos bo siedzimy w nowym domu, który postawiliście i jeszcze nie ma tu w ogóle żadnych rzeczy, więc właściwie prawie w każdym pokoju jest lekki pogłos. Więc z góry przepraszamy, spróbuję jakoś w postprodukcji może usunąć. A jeśli nie, no to taki jest właśnie klimat.
PT: I nie mamy drzwi.
BHU: I nie ma drzwi nawet do toalety [śmiech].
PT: Nawet do toalety, są prowizoryczne.
BHU: Więc jest klimacik w sam raz, taki biegowy.
PT: No właśnie, na luzie.
BHU: Ale nie mam wcale takich luźnych pytań do ciebie.
PT: No już się boję [śmiech].
BHU: A powiedz co z tą olimpiadą? Szykowałaś się kiedyś na olimpiadę do Tokio w 2020? [śmiech] Wiemy, że olimpiady nie będzie ale do którego momentu walczyłaś o dostanie się na tą olimpiadę?
PT: Wiesz co tak naprawdę chyba tylko do tego maratonu w Dębnie, który miał być testowy. Ale ja tam się źle poczułam. Nie wiem w sumie z jakiego powodu i ledwo dobiegłam na metę naprawdę. Już się tak męczyłam ostatnie kilometry, że nie będę tutaj mówić brzydkich słów, chciałam zwymiotować ale nie zrobiłam tego. Wydaje mi się, że może jakbym to zrobiła to bym się lepiej poczuła i po prostu do samej mety jeszcze na ostatnich metrach dziewczyna mnie minęła i skończyłam ostatecznie chyba szósta wtedy.
BHU: Ale co było takiego niefajnego podczas tego maratonu?
PT: Wydaje mi się, że też pogoda nas trochę zaskoczyła. Bo nagle z dnia na dzień zrobiło się naprawdę bardzo ciepło. Była wiosna w zasadzie, zaczynała się, początek wiosny a zrobiło się lato i myślę, że to trochę nas spowolniło. A to moje złe samopoczucie, to może jakieś jedzenie, spaliśmy w hotelu. Teraz już ciężko mi wracać do tamtych dni ale wiem, że czułam się niedobrze.
BHU: I co mam na dobre po prostu zraziłaś się do maratonu?
PT: Tamten czas w ogóle był dla mnie bardzo intensywny, bo pracowałam w dwóch miejscach. I tak naprawdę to też było takie trochę spontaniczne, niezaplanowane do końca i ja nie miałam siły w ogóle na ten trening ponieważ nie miałam też czasu w ogóle dla siebie. Z jednej pracy szłam do drugiej pracy, wieczorem robiłam trening kładłam się spać i tak od poniedziałku do piątku. I wydaje mi się, że to w ogóle nie miało sensu i nie miało szansy wtedy w tym czasie jakby pójść do przodu.
BHU: I po tym maratonie nie widziałaś już szansy żeby się dalej przygotowywać?
PT: Nie, jakoś mi po prostu przeszło. Zaczęłam się skupiać bardziej na tym co mi lepiej wychodziło czyli bieganie w górach.
BHU: A powiedz, bo taki cel dostania się na olimpiadę to jest mega ambitny cel.
PT: Mega. Teraz z perspektywy czasu trochę się z tego śmieję z tego, że w ogóle coś takiego mi wpadło do głowy.
BHU: Powiedzmy słuchaczom. Co to oznacza, jaki czas musiałaś osiągnąć żeby się dostać na olimpiadę?
PT: Na tamtą chwilę to było poniżej 2,30. Teraz jedyną chyba Polką, która zrobiła taki czas no to jest Nadolska z tego co mi wiadomo.
BHU: To mega ambitnie. Powiedz mi jak myślisz, skąd takich ambicje u ciebie?
PT: Nie wiem. Może po prostu dlatego, że maraton w Rzeszowie, który mi wtedy tak świetnie poszedł to był mój drugi maraton płaski w życiu. Wtedy poprawiam swój czas o jakieś 40 parę minut i jakby urosły mi takie skrzydła, że wymyśliłam sobie taką rzecz no z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się mało realną. Więc sama się trochę z tego śmieję.
BHU: A powiedz, bo tak wiesz staram się drążyć troszkę.
PT: No widzę, właśnie widzę [śmiech].
BHU: Chciałbym się cofnąć troszeczkę do twojego domu rodzinnego. Jak byś mogła opowiedzieć w jakich warunkach dorastałaś i może w ten sposób dojdziemy do tego skąd się wzięły takie twoje niesamowite ambicje sportowe.
PT: Dorastałam w ciekawych dosyć warunkach. Ja pochodzę z rodziny wielodzietnej.
BHU: Ile masz rodzeństwa?
PT: Mam czterech braci. Zawsze się zastanawiam, poważnie, poważnie [śmiech]. Bo mój najmłodszy brat jest ode mnie o 13 lat młodszy. Więc jest to dosyć duża różnica, no i mam jeszcze jedną siostrę. No było nas dużo. A dorastałam w takich okolicznościach, że ja i mój najstarszy brat byliśmy jakby najstarsi z rodzeństwa, więc musieliśmy się opiekować młodszym rodzeństwem. I wtedy mieliśmy dwóch młodszych braci i jeszcze siostrę. Siostra już się trochę sama sobą zajmowała. Bracia byli młodsi, więc my na zmianę raz jednego raz drugiego. Musieliśmy się nimi opiekować po prostu, wracaliśmy ze szkoły i się nimi opiekowaliśmy. No ale niedaleko domu zrobiliśmy sobie powiedzmy boisko do piłki nożnej, a że ja nie miałam zbyt wielu koleżanek, ponieważ mieszkaliśmy w bardzo małej miejscowości i w ogóle z mojej klasy miałam tylko dwóch kolegów, bo dojeżdżaliśmy do szkoły w miejscowości obok. No to co robiłam no to szłam z moim starszym bratem i z jeszcze starszymi od siebie kolegami i grałam w piłkę nożną. I właśnie mi się strasznie podobała ta gra w piłkę nożną. Nawet mówiłam rodzicom żeby mnie zapisali do jakiegoś klubu ale oni kompletnie mnie w ogóle poważnie nie traktowali. Poza tym było nas dużo więc jakoś też chyba nie byliby w stanie gdzieś tam dowozić.
BHU: No i potrzebowali cię do opieki nad młodszymi.
PT: A dokładnie, dokładnie.
BHU: Nie chcieli cię stracić po prostu jako pomoc domową.
Całkiem możliwe.
Sporo miałaś na głowie w związku z tym, że opiekowałaś się rodzeństwem.
PT: Tak, no tak.
BHU: Nie czułaś się wtedy jakoś za mało dopieszczona może w domu?
PT: Nie wiem. Może, nigdy nie byłam rozpieszczana, może inaczej więc ja może nawet nie wiedziałam co to znaczy jakieś rozpuszczanie.
BHU: Nawet nie myślę o rozpieszczaniu tylko tylko o takiej uwadze po prostu. Być może chciałaś zapisać się do klubu piłkarskiego ale nie było takiej możliwości. Bo wiesz, to może być taki moment, że wtedy narodziły się te twoje sportowe ambicje, które nie zostały wtedy zaspokojone. Może dlatego chciałeś tak wystrzelić wysoko.
PT: Nie wiem. Ale wiem na pewno, że zawsze wychowanie fizyczne to był jeden z moich ulubionych przeze mnie przedmiotów w szkole [śmiech]. To wiem na pewno. Zawsze jak ktoś mnie pytał a co lubisz najbardziej? To zawsze pierwsza moja odpowiedź to WF. Także może coś w tym było, że ja po prostu lubiłam się ruszać. Gdzieś to miałam chyba zapisane w genach, że ten ruch jednak jest dla mnie i ja tego potrzebuję. Nawet jak nie grałam w piłkę to lubiłam też chodzić po drzewach na przykład, lubiłam się wspinać jak najwyżej dało się radę wejść i siedziałam sobie na tym drzewie, po prostu sobie kontemplowałam, trochę uciekałam od rzeczywistości i w późniejszych latach bieganie dawało mi też to samo. Po prostu potrzebowałam pobyć trochę sama.
BHU: A miałaś dużo znajomych w szkole?
PT: To znaczy, z reguły to kolegowałam ze wszystkimi w klasie. Jak mieszkałam jeszcze w Cieszynie Małym to w zasadzie najwięcej znajomych właśnie było w szkole. Bo po szkole, to tak jak mówię, miałam dwóch kolegów jeden mieszkał w sumie to bardzo blisko, bo za płotem jak to można powiedzieć kolokwialnie a jeden trochę dalej ale miałam starszą koleżankę z którą się jakoś bardziej zaprzyjaźniłam. I nie było w okolicy innych dzieci w moim wieku. No jedynie moje rodzeństwo i ich znajomi, którzy byli młodsi bo to mojej siostry znajomi akurat w jej wieku. Ona miała kolegów, którzy przychodzili też do nas. Nie było jakoś dużo dzieci tak żebyśmy się integrowali. No i ci starsi, z którymi grałam w piłkę nożną. Czyli oni.
BHU: Nie miałaś za dużego wyboru po prostu.
PT: No nie, dopiero jak się przeprowadziłam do Wierzbnej no to wtedy miałam znacznie więcej znajomych ponieważ miałam kuzynów, którzy mieszkali też zaraz obok. Miałam przyjaciółkę, która mieszkała dosłownie za płotem tym przysłowiowym, kolejną przyjaciółkę, która mieszkała pięć minut ode mnie. Więc tam to już moje życie towarzyskie bardziej jakby [...].
BHU: A powiedz a jak twoje zamiłowanie do sportu się rozwijało, potem jak dorastałaś?
PT: Jak dorastałem to dosyć dużo jeździłam rowerem, bo w zasadzie już w piłkę nożną przestaliśmy grać. Jak się przeprowadziłam do Wierzbnej, to już tam jakoś nie graliśmy. I co i ja zawsze lubiłam dużo jeść [śmiech]. Bo kiedyś byłam trochę większa i właśnie ten sport szedł w parze z tym moim jedzeniem, że tak powiem. Bo lubiłam się też ruszać żeby trochę żeby zrzucić te kilogramy, żeby móc pozwolić więcej zjeść.
BHU: Aha ok. Ale to było tak, że uprawiałaś sport bo byłaś większa?
PT: Od tego się zaczęło moje bieganie tak naprawdę. Zaczęłyśmy z koleżanką właśnie biegać. Takie krótkie odcinki, właśnie po to żeby troszeczkę schudnąć.
BHU: Tak. Jak popatrzę dzisiaj na ciebie ciężko mi sobie wyobrazić, że jesteś większa [śmiech].
PT: No byłam większa, byłam [śmiech]. Nie chcę wracać do tamtych lat. I tak się zaczęła moja przygoda z bieganiem.
BHU: Ile miałaś lat wtedy?
PT: To było gdzieś w gimnazjum jak zaczęłyśmy biegać. Ile wtedy ma się lat 13, 14? Najpierw biegaliśmy razem, potem przestałyśmy. Ja zaczęłam w sumie na studiach. Tak sobie na poważnie wzięłam się trochę za siebie. I wtedy właśnie to bieganie się zrodziło. Wtedy było ciężko z tym bieganiem. Bo ja mieszkałam w małej miejscowości i ludzie trochę patrzyli na mnie jak na jakąś wariatkę. Ja najczęściej biegałam wieczorami kiedy mnie nie było widać. Bo czasami spotykałam się z jakimiś głupimi komentarzami, odcinkami aby tego uniknąć to biegałam wieczorami. Lub właśnie odkryłam pewnego dnia wspaniałą drogę polną, która prowadziła w bezkresne pola bez ludzi i to mi się tak spodobało to bieganie. Pobiegłam wtedy do lasu. I właśnie wtedy zaczęłam jakby więcej biegać. I pamiętam właśnie na studiach. To robiłam studia magisterskie w Rzeszowie.
BHU: Na jakim kierunku?
PT: Pedagogika, specjalność resocjalizacja.
BHU: Ciężki kawałek chleba.
PT: Ciężki, ciężki. Pracowałam w zawodzie trzy lata. Teraz robię co innego ale ciężko. Ciężki to jest zawód.
BHU: I też ciężki temat.
PT: Tak. No i właśnie studiowałam. I w Rzeszowie był zorganizowany chyba pierwszy wtedy Bieg Niepodległości. I tak się złożyło, że trasa biegu przebiegała przez ulicę Jałowego gdzie ja studiowałam. Wyszłam z zajęć i zobaczyłam biegaczy. W ogóle tak mnie jakoś zafascynowało. Patrzyłam na nich jak na jakąś mantrę i pomyślałam, że fajnie by było kiedyś tak pobiec tak jak oni. I dopiero wtedy ja się dowiedziałam, że są organizowane biegi uliczne. Ja nie miałam pojęcia, że [...], jakoś się tym w ogóle nie interesowałam. To moje bieganie to było takie dla mnie. Nawet to po polach czy po lesie. Jakoś nie traktowałam tego jak przygotowanie do jakichś zawodów. Bo nawet nie wiedziałam, że coś takiego jest i wtedy się właśnie dowiedziałam o tym, że są takie zawody. I postanowiłam, że ja za rok tam biegnę, w tych zawodach. Ale stało się tak, że ja nie pobiegłam w tym Biegu Niepodległości tylko pierwszy bieg w jakim startowałam to był właśnie w Rzeszowie, ale to był Półmaraton Rzeszowski.
BHU: I w jakim czasie po tej twojej obserwacji, tej twojej fascynacji tym biegiem pobiegłaś w tym biegu w Rzeszowie?
PT: To było za rok.
BHU: Rok później. To i tak sporo odczekałaś do startu w pierwszych zawodach.
PT: Nie pamiętam dokładnie jak jak to się toczyło. Ja cały czas gdzieś tam biegałam, raz mniej raz więcej ale jak już się zapisałam na ten półmaraton w końcu postanowiłam, że biegnę, odważyłam się. Tak naprawdę w ogóle nikt z moich znajomych jakby też nie wspierał mnie w tym bieganiu. Niektórzy się też właśnie podśmiechiwali, że po co mi to. Nie wiem może z zazdrości i nie mam pojęcia. Bo ja też biegałem czasami na działce, między drzewami sobie robiłam taki fartlek. Bo jak zapisałam na ten półmaraton to sobie kupiłam sobie roczną prenumeratę czasopisma Runners World. I to była taka moja baza w sumie, takie przygotowanie, wiedza na temat biegania i z tego czerpałam jakby inspirację. I jakoś próbowałam sobie swoje plany układać biegowe, o tym fartleku się dowiedziałam i chodziłam sobie na działkę. I właśnie tam niektórzy mnie tam widzieli jak biegam sobie pomiędzy tymi drzewami. Pewnie sobie myśleli, że jakaś wariatka. Mi się to tak podobało to bieganie m.in. między tymi drzewami wolniej, szybciej, wolniej i szybciej. Dosyć często to robiłam. I właśnie ten Rzeszów to był mój pierwszy start.
BHU: Ale ten trening jednak nie był jakiś usystematyzowany?
PT: Nie. Też mi brakowało trochę takiego samozaparcia. Jak mi się nie chciało to nie szłam. Wiadomo jak to jest. Czasami padał deszcz tak przeciągałam może później, może przestanie. A teraz już tak nie jest. Teraz ma być trening i koniec. Robię go.
BHU: I jak pobiegłaś ten pierwszy półmaraton?
PT: Ku mojemu zdziwieniu bardzo dobrze mi poszło bo nawet stanęłam na podium. Stanęłam na podium w mojej kategorii wiekowej. Na drugim stopniu podium stałam. Byłam tak po prostu wniebowzięta.
BHU: Z jakim czasem pamiętasz?
PT: Godzinę chyba 36 miałam.
BHU: Super.
PT: No byłam mega zadowolona. Bo w ogóle nawet nie wiedziałam czego się w zasadzie spodziewać, bo nigdy wcześniej nie przebiegłam takiego dystansu jak półmaraton. Przebiegłam chyba 19 kilometrów ok nawet wtedy nie wiedziałam jakie kilometraże robię bo nie miałam zegarka, który by mi liczył kilometry. Miałam taki zwykły zegarek ze stoperem i tyle. I na Google Maps patrzyłam gdzie mniej więcej mogę pobiec i ile to będzie mniej więcej kilometrów i na takiej zasadzie biegałam. W ogóle ten bieg bardzo miło wspominam. Bo na tym biegu spotkałam mojego kolegę z liceum. I to było tak, że ja go mijałam bo tam były dwie pętle patrzę Tomuś. Machamy sobie. Potem Tomek mnie wyprzedził ja jak to żółtodziób zaczęłam po prostu za szybko. Ale tak mnie ta euforia niosła, że w ogóle te zawody ja pierwszy raz startowałam w takich zawodach i nie wiedziałam jak to będzie wyglądać. Pojechałam tam sama. Miałam jechać na zajęcia, bo to był weekend a ja studiowałam zaocznie. Koleżanka poszła na zajęcia a ja sama poszłam po ten pakiet w ogóle taka zestresowana, co mnie tam czeka. No i takie pozytywne emocje później były. Bo nawet razem z tym właśnie moim kolegą na mecie się spotkaliśmy. Jakiegoś wywiadu jeszcze w ogóle udzieliliśmy. Nie wiem czy to było jakieś radio czy telewizja, już nie pamiętam. Ale wspólnie udzielaliśmy tego wywiadu. Były naprawdę pozytywne emocje. Przyjechałam do domu z pucharem i wtedy w ogóle wszyscy jakby inaczej się na mnie patrzyli jakby w ogóle z całkiem innej perspektywy. Gratulowali mi nagle zobaczyli, że jakby to moje bieganie to nie wiem to daje jakiś efekt. Że nie idę na pola i nie tracę tego czasu bo niektórzy tak sobie myśleli, że to po co mi to w ogóle jest. Do czego to jest potrzebne.
BHU: A temat dbania o siebie czy odchudzania czy jakkolwiek nie trafiał do nich? Bo to nie był argument który pomoże?
PT: Może tak. Ale jakoś nie wiem. W ogóle nie czułam żadnego wsparcia wręcz przeciwnie. Jakoś dziwne to dla mnie było.
BHU: To ciekawe. Jak się poczułaś potem po półmaratonie?
PT: To to naprawdę było takie wspaniałe uczucie. Poczułam, że wiem że mogę więcej. I wtedy pomyślałam sobie, że następny krok to będzie maraton. Bo skoro już połówkę mam, zaczęłam od połówki(śmiech) to pomyślałam, że fajnie by było kiedyś przebiec maraton. Ale później jakoś była ta euforia ale ciągle nie było to jakoś usystematyzowane. Chyba mi brakowało takiej motywacji jakby od drugiej osoby, jakiejś grupy może biegowej. No bo ja byłam ciągle w tym sama. Nikt nie chciał ze mną biegać bo nie wszyscy też lubią biegać. Nie chciałam też nikogo zmuszać. Miałam jakby swoją jakąś formę, więc też ciężko by było komuś ze mną biec wtedy. Ale wydaje mi się właśnie, że jakiegoś bodźca mi brakowało do takiego, trochę leniwa jestem.
BHU: Naprawdę? Ciekawe? [śmiech] Ile godzin teraz tygodniowo trenujesz, przepraszam?
PT: Kurczę nie wiem. Musiałabym zapytać mojego Garmina [śmiech]. W ogóle powiem ci szczerze, że już od dłuższego czasu mój trener, mój mąż Łukasz nie pisze dla mnie planu, tylko po prostu z dnia na dzień mówi mi co jutro biegamy. I ja nawet jakoś tego nie kontroluje ile my kilometrów robimy. Jakoś nie wiem no po prostu, nie jestem takim typem analizatora tak jak chyba większość mężczyzn z tego co zauważyłam.
BHU: Ty po prostu biegasz.
PT: Tak, ja po prostu biegam. Zgadza się. Nie skupiam się na tym chociaż czasami powinnam. Czasami dostaję od trenera uwagi, że mogłabym się bardziej zainteresować, synchronizować trening. Często zapominam ale ja jestem takim wolnym ptakiem i chcę się czuć i może to wynika z tego że jestem Wodnikiem. Wodniki takie trochę są.
BHU: Może wróćmy do tego pierwszego maratonu w takim razie na chwilkę. Jak się przygotowywałaś do niego i jak ci poszło?
PT: Przygotowywałam się też niesystematycznie. Wydaje mi się, że chyba bardziej się przygotowywałam do półmaratonu niż do maratonu. Jakoś tak zwlekałam z tym zapisem, nie wiedziałam czy się zapisać czy nie. I chyba się w ogóle w ostatniej chwili w końcu zdecydowałam i opłaciłam ten start. Siostra mną pojechała, bo już nie chciałam jechać sama. I pojechała ze mną siostra i czekała na mnie na mecie i to też trochę inne. Jednak jak ktoś bliski z tobą jest wiesz, że ktoś na ciebie czeka to jakby lepiej się w ogóle przeżywa ten czas i cały ten bieg jakoś łatwiej może jest wtedy biec.
BHU: Wsparcie rodziny w ogóle jest bardzo ważne. Wcześniej go nie miałaś. Dobrze, że tutaj się pojawiło.
PT: Dokładnie. Nie było to jakieś spektakularne wydarzenie aczkolwiek ja bardzo się cieszyłam, że pokonałem w końcu ten dystans. Cieszyłam się, że się zdecydowałam. Poszedł mi gorzej niż zakładałam. Trochę chyba przeliczyłam swoje siły. Liczyłam wtedy na czas 3"30' a zrobiłam 3"43'. Nawet powiedziałam siostrze mniej więcej, o której godzinie będę a ona potem do mnie mówi: ja na ciebie czekam i czekam i nie ma cię. Mnie na szczęście czekała tylko 13 minut dłużej [śmiech].
BHU: Tak, ale nagle wiesz to jest jakiś temat. Wiesz, my walczymy na trasie a ta biedna rodzina 13 minut, hello [śmiech]. Nikt nie docenia tego.
PT: Cieszyłam się, że ze mną. Było całkowicie inaczej. Inne przeżycie.
BHU: I jakie były kolejne kroki? Zostałeś z tym bieganiem. Czy pomyślałeś przez chwilę o jakichś innych dyscyplinach?
PT: Nie myślałam o innych dyscyplinach. Chociaż ja zawsze też lubiłam jeździć rowerem ale jakoś nie wiem po prostu chyba pokochałam to bieganie i stało się częścią mojego życia. Nawet jak mi się nie chciało, nawet parę dni nie poszłam biegać chociaż starałam się jak najczęściej chodzić biegać, trochę się zmuszać nawet jak mi się nie chciało. Najgorzej jest właśnie wyjść. Teraz inaczej sytuacja wygląda ale najgorzej jest zrobić ten pierwszy krok nawet jak jest zła pogoda. A jak już się wyjdzie i już się przebiegnie te dwa kilometry to później się człowiek cieszy, że wyszedł z domu i że się poruszał. I właśnie w moim przypadku było tak samo. I gdzieś właśnie w tym czasie wpadła mi w ręce książka Scotta Jurka. Bo interesowałam się cały czas tym bieganiem, szukałam jakichś tam ubrań, zamawiałam jakieś buty i w ogóle. Nie pamiętam jak to dokładnie było, że ta książka jakoś przykuła moją uwagę ja zamówiłam tę książkę i jak przeczytałam to już kompletnie wpadłam w świat dłuższych biegów. Bo z tej książki dowiedziałam się, że w ogóle jest coś takiego jak właśnie ultra maratony. Ja nie miałam pojęcia, że takie biegi w ogóle można tyle biegać. I właśnie w Rzeszowie, no bo ja w tym czasie jedyne starty jakie planowałam to były takie gdzie ja mogłam sama się dostać. Bo nie miałam żadnego partnera. Miałam przyjaciół ale jakoś oni nie lubili się za bardzo ruszać i nie wiem czy by wypalił jakiś pomysł żeby gdzieś dalej pojechać na jakiś bieg. Dlatego ja lubiłam działać też na własną rękę. I jak się dowiedziałam o tym, że jestem ultra podkarpacki w Rzeszowie to sobie postanowiłam, że ja przebiegnę ten bieg, właśnie po tej książce.
BHU: Ile kilometrów ma ten bieg?
PT: 50 - 51 plus minus.
BHU: W ogóle tam Scott Jurek powinien pójść po pierwsze do biegowego nieba kiedyś po drugie bo wegańskiego nieba. Bo tyle osób zainspirował.
PT: Dokładnie burgery Scotta Jurka też robiłam [śmiech]. Nawet moja siostra powiedziała, że smakują jak z mięsa, że są pyszne [śmiech].
BHU: Może nie są to najlepsze referencje, ale chodziło o to że nawet mięsożercy mogą zjeść i nie czuć jakoś źle albo nie czuć, że jedzą coś niesmacznego po prostu. Scott Jurek, Ultra Maraton Podkarpacki i jak ci poszedł ten bieg?
PT: Ten bieg poszedł mi rewelacyjnie. To w ogóle była kolejna świetna przygoda ponieważ przed tym biegiem poznałam Krzyśka Wałczyka. On mieszka w zasadzie w moich okolicach i właśnie jest ultrasem. On uwielbia takie bardzo długie. Krzysiek lubi się sponiewierać, że tak powiem kolokwialnie. I Krzysiek też się interesuje ogólnie światem biegowym. I zobaczył mnie, moje wyniki na kilku biegach, zorientował się mniej więcej skąd jestem. Wiadomo Facebook można się szybko znaleźć i po prostu Krzysiek do mnie napisał. Tak zupełnie jakby na temat biegania po koleżeńsku. I on mi też o jakichś biegach zaczął pisać, o których ja nie wiedziałam no ale się zdecydowałam właśnie na ten podkarpacki bo po prostu był blisko. I umówiliśmy się z Krzyśkiem, że on mi zajmie miejsce ROSiRze bo tam można było spać. Ja przyjechałam pociągiem i wtedy poznałam Krzyśka jakby na żywo. On mnie wprowadził. To też było dla mnie pomocne bo ktoś na mnie czekał i wiedziałam gdzie mam iść i co mam robić. On już startował wcześniej więc wiedział z czym to się je. A tu już była trochę większa misja no bo bieg o piątej rano, więc trzeba było przyjechać do Rzeszowa, odebrać pakiet położyć się spać i wstać rano bardzo wcześnie. Było jeszcze ciemno. Nigdy nie biegałam o tej porze. Ale się cieszyłam w ogóle z tego startu i ku mojemu zaskoczeniu ja ten bieg wygrałam. Byłam przekonana, że biegnę na drugiej pozycji i pierwszy raz przebiegałam przez metę i przecinałam wstęgę. Dla mnie to w ogóle to było naprawdę wspaniałe uczucie. I właśnie po tym biegu zaczęłam sobie już planować sama jakby jakieś inne starty, już poczułam trochę wiatr w żaglach i już tak na dobre. Nawet pomimo tego, że wtedy byłam w trochę śmiesznej grupie biegowej bo pracowałam w GOPSie. No i właśnie pracownicy gminy założyli taką nieformalną grupę biegową, która się nazywa, istnieje do dzisiaj cały czas, Wichura Jarosław. I nawet mieliśmy koszulki teamowe potem jakieś plecaki, jakieś gadżety, magnesy nawet się zaczęły pojawiać. Wichura to była taka grupa ludzi gdzie ja zawsze byłam czarnym koniem bo ja trenowałam systematycznie. Mi zależało na wynikach a oni po prostu gdzieś tam raz w tygodniu biegali. Dla nich to była taka w sumie impreza. Jechali się zabawić a bieg to był taki jakby drugorzędny. Jakoś się nie skupiali na wynikach. Ale w sumie dzięki temu, że ja byłam z nimi to też często jeździłam właśnie na takie okoliczne biegi, takie krótsze. Często to były biegi po asfalcie ale ja i tak pomimo wszystko się cieszyłam bo byłam w środowisku biegaczy osób, które mnie bardziej zrozumiały. I mieliśmy jakieś tam wspólne zajęcie i to było też fajne bo wtedy zaczęłam więcej startować i poznawać też ten świat biegowy. Tutaj u nas ten okoliczny.
BHU: Czyli sam kontakt z ludźmi też był super dla ciebie ważny, nie?
PT: Super. Tym bardziej, że ja nie miałam wtedy, miałam przyjaciół ale, nie miałam partnera życiowego więc też mogłam z nimi spędzić czas. Nie byłam sama tylko po prostu spędzałam czas. Nie dość, że biegałam to się świetnie bawiłam później po biegu z nimi. Naprawdę pozdrawiam ich serdecznie, całą Wichurę Jarosław. Może ktoś kiedyś posłucha. Oni tacy pozytywni [śmiech]. I co, ale po tym właśnie biegu w Rzeszowie zaczęła się moja znajomość z moim mężem Łukaszem, obecnym, jedynym do tej pory [śmiech]. I ja się śmieję, że ta nasza znajomość to dobry temat na książkę. Ja już biegałem trochę dłużej a on jakby wchodził w świat biegania. Ja mam taką koleżankę bardzo chorą, Marta. Łukasz opowiadał jej o swojej pasji nowej biegowej która mu się zrodziła a Marta, że miała mnie jako temat biegowy idealny. Opowiadała Łukaszowi na mój temat. Łukasz oczywiście jest internet poszukał sobie, poszperał w jakiś zawodach, jakieś wyniki nawet z tego półmaratonu i w ogóle. Bo ja wtedy miałam znacznie lepsze wyniki niż on. Więc może dlatego tak lubił rozmawiać z nią na te tematy i tak naprawdę my poznaliśmy się przez Martę. Bo ona mu właśnie z tych opowieści on w końcu odezwał się do mnie, napisał. Zaprosił mnie na wspólny trening pewnego dnia. Byłam w szoku w ogóle, że Marta mi opowiadała, śmiałyśmy się z tego, że ona opowiada mu o mnie. A on o tych swoich pasjach jej opowiada biegowych. I tak się stało, że w końcu pierwszym razem się nie zgodziłam na ten trening. Stwierdziłam, że nie pojadę na trening w ogóle z samymi facetami bo to miał być jakiś Łukasza znajomy na tym treningu i to jeszcze daleko. Stwierdziłam, że nie pisze się. Ale Łukasz nie dawał za wygraną, zaprosił mnie na trening do miejscowości w zasadzie bardzo niedaleko mojej. No i stwierdziłam, że dobra to już się zgodzę pojadę już na ten trening. No i mieliśmy być w trójkę ale chyba tak było, że Łukasza kolega miał żonę w ciąży i ona właśnie w tym czasie urodziła. W sumie byliśmy tylko w dwójkę. Jakby nasza znajomość od tego treningu, wszystko się zaczęło to jakby. Cała nasza nasza późniejsza znajomość, nasza miłość można posiedzieć od biegania. I Łukasz mnie namówił, no właśnie moje pierwsze takie prawdziwe ultra. Się zawsze śmieje, że mieliśmy najdłuższą randkę na świecie, bo Łukasz zapisał się na bieg 3x Śnieżka = 1x Mont Blanc. I właśnie miał jechać z tym kolegą, któremu się dziecko urodziło. A, że jemu się urodziło dziecko i jednak stwierdził, że nie zostawi żony i nie pojedzie z nim na ten bieg. Łukasz nie chciał jechać sam, tak mnie namawiał, namawiał ja się w końcu zgodziłam. A tak naprawdę to nie wiedziałam na co się piszę, bo ja nigdy w życiu wcześniej oprócz tego podkarpackiego ultra maratonu, który w ogóle w górach się nie odbywał tylko po okolicznych pagórkach w Rzeszowie, który był w maju a Śnieżka była z końcem czerwca. Ja nigdy wcześniej w ogóle nie byłam na treningu w górach. Nigdy nie biegałam w górach a pojechałam na bieg ponad 50 kilometrowy z przewyższeniem już takim zacnym. Kompletnie nie miałam pojęcia w ogóle na co się pisze. I przyznam szczerze, że już na trzecim podejściu na Śnieżkę miałam ochotę usiąść na jakiś kamień i tam zostać. Było mi tak niedobrze. W ogóle nie byłam przystosowana, nie wiedziałam jak mam się odżywiać na tym biegu, co mam i ile mam pić, czy mam jeść. Łukasz mnie karmił, kazał mi jeść, kazał mi pić. Bo ja po prostu za mało. Ja się śmieję, że pojechałam tam wcale nie na bieg tylko żeby z nim spędzić czas [śmiech]. A tak się złożyło, że musieliśmy ten bieg przebiec. Łukasz kazał mi pić colę, mi było tak niedobrze i pamiętam jak mi powiedział pij. Ja tak na siłę tę colę piłam i po prostu po jakichś 20 minutach nie mogłam w to uwierzyć, że ja się ja jak feniks z popiołów się po prostu odrodziłam. Czułam się jakbym dopiero startowała. Tylko wtedy znowu Łukasz miał problem ponieważ zaczęły go łapać skurcze, że w ogóle ciężko mu się było poruszać i w takim wolnym tempie skończyliśmy po ponad ośmiu godzinach ten bieg i się śmiejemy, że mieliśmy najdłuższą randkę na świecie.
BHU: Ale potem zaczęłaś coś czytać o tym odżywianiu w ultra i generalnie szkolić się do kolejnych startów?
PT: W ogóle przez to samo doświadczenie już człowiek się uczy. No bo już wtedy wiesz, że to jest potrzebne. Trochę miałam opory ku temu bo w zasadzie na tym Ultra Podkarpackim to też był długi bieg ale to był jednak 3 godziny krótszy. Bo tutaj 5 godzin i nie w takich górach. W ogóle inny wysiłek był i ja do Podkarpackiego zrobiłam sobie nawet swoje jakby takie musy z batatów. Bo gdzieś tam właśnie w tych moich czasopismach wyczytałam, że jakaś biegaczka już nie pamiętam jaka, właśnie odżywia się na biegach robi sobie gotowane bataty z miodem i cynamonem i ja sobie zrobiłam takie właśnie takie paczuszki z takimi batatami. Wtedy w ogóle nie wiedziałam, że co to jest żel. Że ogóle można czegoś takiego używać. Więc ja wtedy swój izotonik sobie zrobiłam do bukłaku z zielonej herbaty, z cytryny, z soli i miodu. Tylko ten izotonik piłam i w ogóle ja się czułam bardzo dobrze. Nie trzeba mi było żadnych żeli. No ale jednak ta Śnieżka no to już w ogóle całkiem inny wysiłek. Więc także nie, później to już w ogóle doświadczenie. Zresztą zrobiłam też kurs dietetyczny, nawet dwa kursy więc trochę bardziej się zaczęłam tym interesować. Ale mówię doświadczenie. Bo każdy organizm jakby inaczej reaguje na różne bodźce, a tym bardziej jedzenie. Czytałam np. 'Szczęśliwi biegają ultra' to jak ja tam czytam co niektórzy jedzą, kanapki ze smalcem czy kabanosy no to ja nie wiem czy dałbym radę na biegu coś takiego zjeść. Więc każdy ma swoje jakby [...]. Zresztą to też zależy od biegu, bo jak jest długi bieg to można sobie pozwolić na jakieś takie bardziej normalne jedzenie. I to też zależy tak naprawdę chyba od dnia. Bo ja biegałam już długie biegi i np. zdarzało się, że jadłam w trakcie biegu zupę czy np. jakąś kanapkę robiłam. A były biegi gdzie jadłam same żele, owoce i coś słodkiego jakieś ciastko i wcale nie czułam, że ja potrzebuję zjeść np. zupę. Wydaje mi się, że to też zależy od dnia jakby od pogody. Dużo od takich właśnie czynników atmosferycznych i osobistych.
BHU: No ale dobrze sobie zdawać z tego sprawę. Zazwyczaj mówi się o tym żeby się nauczyć przyswajania pewnych konkretnych produktów, tak?
PT: Żeby organizm się przyzwyczaił, prawda?
BHU: A z drugiej strony fajnie jest chyba być na tyle otwartym żeby potrafić się dostosować do warunków atmosferycznych i zmienić dietę trzeba będzie.
PT: Tylko wydaje mi się, że czasami np. niektóre osoby mają bardziej wrażliwe żołądki, i że nie działa, nie dadzą rady więc muszą mieć jakby swoje. Spotkałam się z takimi osobami, które mówią, że np. żeli nie mogą zjeść ponieważ mają problemy żołądkowe nawet takich rzeczy. Co by się wydawało, że żel przecież to jest bardzo łatwo strawny i szybko przyswajalny, prawda? A ktoś może mieć z tym problem. Jest bardzo złożony problem i osobliwy.
BHU: No dobrze ale zanim zrobiłaś te kursy dietetyczne, powiedz jak dalej twoja kariera w ultra się odbywała po tej Śnieżce, po tej randce [śmiech].
PT: Po tej randce to już było tylko lepiej. Łukasz w ogóle się bardzo interesował bieganiem. On już wtedy jak my się poznawaliśmy on był w trakcie kończenia pisania książki na temat biegania. Więc on jakby stawał się specjalistą biegowym i tak naprawdę to Łukasz zaczął mnie trenować. Bo ja nigdy wcześniej nie biegałam pod okiem żadnego trenera i te wyniki moje, tak naprawdę, to w dużej mierze to zasługa właśnie tych treningów, które on układał i które były dostosowane do moich możliwości i ja się rozwijałam, tylko się rozwijałam w tych biegach. I właśnie już z nim planowaliśmy wspólne wyjazdy. To już później była całkiem inna bajka. Zaczęliśmy jeździć w góry po Śnieżce pojechaliśmy razem w Bieszczady. Bieszczady znałam tylko ze Sternicy a on zabrał mnie do Cisnej i biegaliśmy po całkiem w ogóle innych Bieszczadach, których ja nie znałam wcześniej. Także to było coś cudownego. Co się potem działo to ja ten pierwszy rok naszej znajomości, to ja nie mogłam w to uwierzyć, że ja przez jeden rok byłam w tylu miejscach. I to dzięki niemu i Krzyśkowi tak naprawdę byłam w Hongkongu. To po prostu cudowna wycieczka i niezapomniane wspomnienia, wrażenia.
BHU: Jak to się wydarzyło z Bieszczad do Hongkongu? Jak się tam dostałaś? Pojechałaś rozumiem na ten bieg 100 kilometrowy.
PT: Tak pojechałam na ten bieg. Zgadza się.
BHU: Wow. Ale dlaczego akurat ten bieg?
PT: No właśnie, dlaczego? Ponieważ Krzysiek z Łukaszem też się znali. Bo Łukasz jest fizjoterapeutą i tak się w ogóle śmiesznie złożyło, że ja znałam Krzyśka i Łukasz znał Krzyśka. I każdy z nas jakby poznał Krzyśka w całkiem innych okolicznościach. Krzysiek był pacjentem Łukasza i Krzysiek powiedział Łukaszowi o biegu na Gran Canaria na który na który oni razem polecieli. I później stwierdzili, że chcieliby znowu przebiec jakiś kolejny bieg z cyklu Ultra Trail World Tour. No i pomyśleli sobie o tym Hongkongu. I zaczęli mi wysyłać filmiki, jak tam jest pięknie i cudownie. Ja w tych filmikach się zakochałam i oni do mnie mówią, że oni się zapisują i oni lecą na ten bieg. Ale ja nie mam niestety pieniędzy, ja nie polecę na ten bieg i zaczęli mnie namawiać żebym po prostu zaczęła zbierać pieniądze, zaczęła prosić nawet to środowisko biegowe o pieniądze na wyjazd, że chce zrealizować takie marzenie. Mi się to wydało na początku trochę głupie po prostu. Ja nie lubię prosić innych o pieniądze. Nie wydawało mi się, że to jest jakiś taki szczytny cel. Wychodziłam z takiego założenia, że zbierać pieniądze to można jak ktoś jest chory i trochę mi było głupio to robić ale się w końcu przekonałam. I nie żałuję tego. Tak naprawdę byłam w szoku jaki odzew był na te moje prośby, że w większej części pozytywne komentarze i ja uzbierałam te pieniądze. I ja dzięki właśnie pomocy okolicznym biegaczem, moim znajomym, moim przyjaciołom, moim znajomym z liceum, którzy też widzieli ten post mój i przelewali mi po prostu pieniądze na konto. Tak dzięki tym ludziom spełniłam to marzenie razem z Krzyśkiem i z Łukaszem i polecieliśmy do Hongkongu. Dla mnie to był szok. Szok, że ja jestem w Hongkongu na drugim końcu świata. Ciekawe jest też to, że w środku miasta są wieżowce ogromne i nagle taka dżungla po prostu taki park gdzie były flamingi. Dla mnie ta roślinność była taka bujna, soczysta, zielona, a także strasznie duży ruch na chodnikach. Takie żywe to miasto. A sam bieg? No to zacznijmy od odbioru pakietu. Jeszcze się nie spotkałam z takim w ogóle Expo z takim miejscem jak tam. Wchodziło się w ogóle do jakiegoś małego sklepiku sportowego. Krzysiek tam się ledwo zmieścił bo jest dosyć wysoki i trzeba było wejść po takich wąziutkich schodkach na górę i tam pan dał nam pakiecik. I nie było jakiegoś jak zawsze na tych biegach jakieś hale, powystawiane różne sprzęty, można jakieś odżywki kupować i inne tego typu rzeczy. Nie, tam w ogóle to było takie kameralne. Wchodziło się po ten pakiet i tyle i się dostawało. Ale już ogólnie sam bieg, punkty np. były świetnie wyposażone. Co 10 kilometrów był punkt i na tych punktach to po prostu było jedzenie różnego typu. Nam jakoś wtedy najbardziej podpasował taki zlepiony ryż, kulki ryżowe. To było łatwostrawne i myśmy dużo ryżu jedli. No i ja robiłam ryż, ryż z jabłkami zdarzyło mi się jeść ale nie pamiętam czy to właśnie przed Hongkongiem. Chyba dopiero właśnie po Hongkongu się dowiedzieliśmy, że właśnie ryż to doświadczenie jest ważne, że ryż też fajnie wchodzi na takich długich biegach. Daje energię i nie obciąża tego żołądka, układu pokarmowego i to nam fajnie wchodziło. W ogóle zadziwiająca była ilość fotografów na trasie. Ja się śmiałem, że za każdym krzakiem za każdym kamieniem jakieś fotki, ktoś po prostu wystaje i robi nam zdjęcia. Naprawdę było strasznie dużo. I też zdarzyło się, że na jednym punkcie byli kibice z Polski. Tak były dwie panie i to też bardzo miłe usłyszeć w Chinach głos polski.
BHU: A jak Ci poszło?
PT: Poszło mi całkiem nieźle i w sumie poszło. Śmiałem się, że chciałam być w pierwszej dziesiątce ale to chyba raczej było nierealne. Ale byłam chyba 16 wśród kobiet. Czas może nie powala ale złotą statuetkę udało się zdobyć. Bo tam było tak, że w zależności od uzyskanego czasu był podział na chyba złotą, srebrną i brązową. Ja się śmiałam cały czas, że ja jadę po złotą. Więc udało się zdobyć złot. Złotą statuetkę. I co? Biegliśmy z Łukaszem razem ten bieg, nie planowaliśmy tego. Zastanawialiśmy się jak to zrobić. Ale stało się tak, że na początku rozdzielili się ale później jakoś z powrotem się spotkaliśmy i już do końca biegliśmy razem. Jeszcze mieliśmy nawet jeden incydent. W sumie Łukasz ma szczęście, że bieg za mną(śmiech) zepsuła mu się czołówka i biegliśmy tylko na mojej czołówce i wtedy już wtedy nie wytrzymałam trochę mi nerwy puściły na tym biegu. Bo jednak to był tak długi czas, że nigdy wcześniej tyle godzin nie biegłam. To było prawie 15 godzin. Do tej pory chyba to był najdłuższy bieg jaki pokonałam, jeżeli chodzi o czas. I biegliśmy na tej jednej czołówce i ciągle miałam zgiętą na bok głowy żeby on też coś widział. Przy czym była taka trasa tam było strasznie dużo schodów. Ciężko było się poruszać z tą jedną czołówką. Ale jakoś dobiegliśmy do tej mety. Byłam przeszczęśliwa na mecie.
BHU: W 2017 roku Paulina w parze ze swoim mężem Łukaszem wygrywa Bieg Rzeźnika i Grossglockner Ultra Trail. Podczas zawodów Bieg Szlak Trafi jest szybsza nawet od Patrycji Bereznowskiej. Na Maratonie Rzeszowskim jest na mecie druga z czasem 2,55 a w Krynicy na dystansie 100 kilometrów zajmuje trzecie miejsce. No dobrze wracasz do Polski po tym Hongkongu i co dalej się dzieje?
PT: Później planowałam ciągle nowe starty Ultra. Bo mi się to Ultra spodobało i zaplanowałam sobie setkę drugą, którą przebiegłam w Krynicy.
BHU: Który to był rok? 17?
PT: To było jeszcze, tak 17. To była moja pierwsza setka bo potem była druga w 19 była trzecia. Trzy razy przebiegłam ten dystans. I w zasadzie do tej pory najdłuższy dystans jaki pokonałam. W tym roku planowałem wydłużyć ale niestety przez obecną sytuację nie uda się spełnić tego planu.
BHU: A co chciałaś pobiec?
PT: Chciałam pobiec Lavaredo cały dystans. Tak mi się spodobały Dolomity, że postanowiłam po raz kolejny wrócić.
BHU: Nie dziwię ci się, miałaś piękny wynik w zeszłym roku w Dolomitach [śmiech].
PT: Już pomijając nawet ten wynik, ale po prostu te góry to są jedyne w swoim rodzaju. Ale nie ten bieg.
BHU: No dobra ale wróćmy do tej pierwszej Krynicy. Jak ci tam było?
PT: No spodobał mi się ten bieg. W ogóle mi się spodobał ten klimat festiwalu. No bo podobało mi się to, że było tam dużo osób i też dużo znajomych i tak naprawdę idzie się tam po pakiet i nie można wyjść stamtąd bo co chwilę się kogoś spotyka. I ogólnie klimat tej imprezy mi się podobał i trasa mi się też podobała. Bo trasa jest taka biegowa a ja lubię bardziej właśnie biegowe trasy. Ja byłam zadowolona po tym po tym biegu. W ogóle pamiętam, że mi się tam całkiem dobrze biegło akurat. Bo tak naprawdę mało jest takich biegów gdzie się faktycznie dobrze biegnie i już nawet nie mówię ten dzień konia żeby był tylko po prostu taki dzień, że naprawdę nie walczymy z każdym kilometrem. Nie czekamy na metę, tylko po prostu cieszymy się tym i oprócz tej rywalizacji, no bo według mnie rywalizacja to jest nieodłączny element tych biegów, to po prostu jest przyjemność jakby z tego. I ja pamiętam właśnie, że ten bieg w Krynicy mój pierwszy to był taki właśnie. Łatwo mi to poszło.
BHU: No właśnie. Bo ja mam takie wrażenie jak opowiadasz o tych biegach, że tak jakbyś sprawdzała do tej pory co to jest to bieganie, co to jest to ultra i tak jakbyś zbierała doświadczenie jeszcze bez fiksowania się na wyniki i na rywalizację. Czy dobrze rozumiem?
PT: Nie do końca.
BHU: Cieszę się.
PT: Wiesz co, tak było na początku jak ja jeszcze byłam nisko w tej klasyfikacji biegowej i jakoś nie postrzegałam siebie, że ja mogę rywalizować. Zaczynałam to robić i jak mi wyszło no to było super ale jakoś się wtedy nie stawiałam mocno, że ja tam będę walczyć o nie wiadomo co. No teraz też oczywiście mierzę siły na zamiary ale teraz to zupełnie inaczej wygląda. Są zawody do których ja się przygotowuję. Mam trenera i wiesz ja chcę te zawody jak najlepiej pobiec. Pamiętam w tamtym roku przed mistrzostwami w Szczawnicy, to ja już parę tygodni przed ja już się stresowałam tymi zawodami.
BHU: A czym się tak naprawdę denerwowałaś?
PT: Chciałam jak najlepiej wypaść, jak najlepiej pobiec. Bo to były mistrzostwa, mistrzostwa Polski i bardzo mi zależało na tym żeby po prostu jak najwyżej tam być. Zależało mi na tym biegu.
BHU: A jakbyś miała taki moment odnaleźć w swojej karierze gdzie ta rywalizacja zaczęła być dla Ciebie istotna. Który to byłby moment?
PT: W sumie zawsze się rywalizuje. Nawet jeżeli nie z innymi, chociaż z innymi zawsze się rywalizuje ale też z samym sobą chce się coraz lepiej biegać. W zasadzie to było tak, że jak zaczęłam trenować tak bardziej na poważnie dosyć szybko się zaczęło no bo jeżeli Łukasz zaczął mi układać plan no to ten plan po coś był. Może nie było jakiegoś strasznego ciśnienia ale wiadomo, że ja chciałam wtedy z biegu na bieg być coraz lepsza. Więc można powiedzieć, że to już się zaczęło jakby po tej Śnieżce. Śnieżka to kompletnie nie była dla mnie żadna rywalizacja.
BHU: Hongkong chyba też nie. To była też wycieczka?
PT: Wiesz co, Hong Kong chciałam dobrze pobiec. Ponieważ chciałam dobrze pobiec z tego względu, że miałam taką świadomość, że ja tam lecę właśnie z jakimś celem. Bo ludzie mi pomogli, bo ja nie chcę tam sobie tylko polecieć żeby zwiedzać. Ja po prostu jadę tam na bieg. Oprócz tego oczywiście zwiedzanie. No bo być tam tylko na biegu no to dla mnie bez sensu. Dlatego zaplanowaliśmy ten wyjazd na dłużej. Więc ja chciałam Hongkong chciałam pobiec bardzo dobrze dla ludzi. Tak dla tych ludzi ze względu na to, że oni mi pomogli i gdzieś to miałam z tyłu głowy, że ja właśnie no po prostu jestem komuś coś winna.
BHU: Tak ale motywacja była troszkę inna niż rywalizowanie.
PT: Była troszkę inna. Chociaż na trasie jak pojawiały się kobiety(śmiech) to motywowały do rywalizacji na pewno.. Nawet na końcówce. Pamiętam taka jedna Chinka mnie tak denerwowała bo ona tak dobiegała do mnie i jakby zwalniała i dobiegała i to mnie tak jakoś strasznie drażniło. Już chyba chciałam żeby mnie wyprzedziła, ale w końcu ja się nie dałam wyprzedzić tak mnie wkurzyła, że już ta końcówka to był taki zbieg szeroki, że nawet z tą latarką jedną można było szybciej pobiec. To już wtedy po prostu tak spędziłam, że Łukasz nie nadążał. Śmieję się teraz ale tak było końcówkę chciałam.
BHU: Dobrze a teraz ta rywalizacja dla ciebie. Jak wygląd? Czy ty na przykład śledzisz kto będzie startował w zawodach?
PT: To zależy od zawodów. Czasami bardziej np. Łukasz sprawdza i mówi mi np. kto pobiegnie. To zależy od tego jak mi zależy na zawodach. Np. wiedziałam, że w Szczawnicy miały być w sumie najlepsze dziewczyny i to dlatego też dla mnie był stres bo wiedziałam, że ja lubię jak jest dużo mocnych zawodniczek no bo to uważam, że są wtedy mocne zawody.
BHU: I ciebie to motywuję dodatkowo.
PT: Ja lubię. Tylko i to jest też dodatkowy stres. I wydaje mi się, że każda z nas się stresuje bo każdy na pewno inaczej to przeżywa ale jest stres. To się widzi też, coś co się po prostu widzi nawet po zawodniczkach jak idziemy tam po ten pakiet czy po prostu czuję się. A ja lubię takie zawody. Stresuje się ale lubię jak są mocne zawody, lubię rywalizację. Bo to też napędza. Jak są dobre zawodniczki to też są dobre zawody. Są lepsze wyniki wtedy, motywujemy się nawzajem.
BHU: Ale potraficie tak na luzie ze sobą rozmawiać przed zawodami czy raczej wolicie już po zawodach pogadać?
PT: Ja myślę, że potrafimy. Bo nieraz się spotykamy i nawet w ogóle przed zawodami stoimy na tej linii startu i życzymy powodzenia. Nie wiem, ściskamy się i w ogóle. Myślę, że potrafimy.
BHU: W 2018 roku Paulina wygrywa zimowy maraton Bieszczadzki. Zdobywa brązowy medal mistrzostw Polski w Szczawnicy. Wygrywa Chudego Wawrzyńca 50+ i jest druga w Krynicy na dystansie 100 kilometrów. W tej chwili jakie dystanse są w twoimi ulubionymi. Co lubisz najbardziej?
PT: Wiesz co. Mi się wydaje, że najbardziej to chyba tak między 70 a 100 kilometrów, to mój ulubiony czyli takie już dłuższe. Ja jestem typem wytrzymałościowca, wolę dłużej a trochę wolniej.
BHU: A miałaś kiedyś takie problemy, że np. za szybko zaczynałaś zawody i potem było umieranie?
PT: Tak, miałam często.
BHU: Przechodziłaś przez to?
PT: Zgadza się [śmiech]. Cały czas się uczę. Nie chciałam słuchać trenera [śmiech], ale zaczęłam go bardziej słuchać. Świetnym przykładem na to jest Lavaredo zeszłoroczne bo tam była całkiem taka długa rozbiegówka. Było chyba z pięć kilometrów, gdzie było bardzo łagodnie do góry. Ja bardzo lubię jak są takie rozbiegówki ale właśnie tam też można się przypalić. I zrobiłam dokładnie to co Łukasz mi powiedział. Kazał mi nie przekraczać tętna. Już nie pamiętam, na pewno miałam biec w tlenie, spokojnie i ja patrzyłam na ten zegarek i te dziewczyny pobiegły. I tak chciałoby się szybciej ale no dobra mam plan. To nie jest bieg na 5 kilometrów. Już też doświadczenie nas też uczy jak się zachowywać. Bo jak się człowiek raz przypali drugi raz, to potem wie, że to i tak nic nie daje. Lepiej troszeczkę pofolgować, zwolnić i to przyniesie efekt. Trzeba być cierpliwym. Ja zrobiłam dokładnie tak jak Łukasz mi powiedział. I właśnie z kolejnymi kilometrami widziałam, że to jest daje efekt i sukcesywnie mijałam kolejne zawodniczki aż została ta ostatnia. I właśnie jakiś Polak siedział na kamieniu i mówi do mnie, że dajesz dajesz,ona jest blisko. Ja mówię tak? Pytam się go i ile do niej mam straty? On mi mówi, że może minutę. Tylko minuta i motywował mnie do tego, że zaczęłam bardziej pracować. Bo jak się ma świadomość, świadomość jest dobra, jak się wie gdzie jest rywal, rywalka to jest motywacja do pracy. I ja po tych właśnie jego słowach bardziej się zmobilizowałam. Ja już za chwilę wyprzedziłam. Także to też jest ważne. Świadomość.
BHU: A powiedz. U nas w kraju. Które dziewczyny twoim zdaniem są twoimi największymi rywalkami?
PT: Hahaha. Ale mi zadałeś pytanie.
BHU: No tak nie ma lekko.
PT: Moimi największymi rywalkami to w zasadzie, rywalki są wtedy kiedy startujemy w tych samych zawodach [śmiech].
BHU: Proszę mi tutaj bez owijania w bawełnę. Które dziewczyny są mocne dla ciebie?
PT: Które dziewczyny są mocne? Na pewno Dominika Stelmach, wszyscy wiemy o tym. Martyna Kantor. Gratuluję im świetnego występu. Przy okazji świetnie pobiegły dziewczyny. Naprawdę, rewelacja. Kasia Solińska, Magda Łączak to w ogóle legenda, moja idolka też. Edyta Lewandowska, Ewa Majer. Nie chcę nikogo pominąć.
BHU: A masz jakieś może takie typy z młodego pokolenia dziewczyn, które jakoś fajnie widzisz? Ty jesteś z młodego pokolenia [śmiech]? No ale są też różne zawodniczki, które się pojawią.
PT: Zapomniałam o Miśce, o Kindze widzisz dziewczyny w ogóle z mojego teamu. Tak mnie tutaj zagadałeś.
BHU: Wszystkich się boisz? [śmiech]
PT: Ja się nie boję. [śmiech]
BHU: W sensie lubisz powalczyć. A powiedz, właśnie, jakieś takie fajne ciekawe młode twarze?
PT: Mamy młodą twarz w teamie. Zuzia Mokros. Teraz kurczę ciężko przez tę sytuację nawet mówić o nowych twarzach, no bo nie ma zawodów. Można się sugerować zeszłym sezonem. Ale powiem ci, że ja na przykład nie interesuję się tak mocno tym środowiskiem, jakby nie śledzę wyników, nie znam też tych młodych osób po prostu. Ja trochę mam swój świat mogę powiedzieć.
BHU: 2019 rok jest dla Pauliny jeszcze lepszy niż pozostałe lata. Widać pracę i rozwój. Zdobywa wicemistrzostwo Polski w Szczawnicy i Szklarskiej Porębie. Zajmuje drugie miejsce na MCC tracąc do pierwszej pozycji jedynie 36 sekund. Natomiast dwa zwycięstwa na Ultra Dolomits i w Krynicy to chyba jej największe sukcesy. Właśnie ten zeszły rok, bo poszedł się po prostu absolutnie rewelacyjnie. Jesteś dumna z siebie?
PT: Jestem zadowolona.
BHU: Widzisz pole jeszcze do poprawy?
PT: Pewnie że tak. Zawsze można poprawiać. Mi brakuje do szczęścia złotego medalu mistrzostw Polski [śmiech]. Tego jeszcze nie zdobyłam. Boję się w tym roku. Nie wiem czy się odbędą Mistrzostwa Ultra na Chudym Wawrzyńcu? Czy w ogóle te zawody się odbędą? Właśnie w tym roku jest taki problem, że właśnie miało być tyle zawodów i nie ma.
BHU: Teraz jak trenujesz to do czegoś się szykujesz? Czy tak po prostu trochę w próżnię i czekasz?
PT: Trochę zmodyfikowaliśmy nasz plan. Bo tak naprawdę nie było zawodów, więc musieliśmy to zmodyfikować albo zrobić na własną rękę zawody, raczej nie wchodziło w grę. Więc trochę zmodyfikowany plan.
BHU: Czyli lżej biegasz?
PT: Chyba trochę lżej. Chociaż tak naprawdę jest tak, że przygotowujemy się do zawodów i zawsze przed zawodami schodzi się trochę z tonu. Bo żeby zbierać energię na konkretne zawody, po zawodach też troszeczkę się odpuszcza, no bo musimy zregenerować. Więc trochę wypośrednione można powiedzieć chociaż nie ma mocnego akcentu. Jednak zawody to jest bardzo duży wysiłek, ja takiego wysiłku nie zrobiłam do tej pory. Jedynymi zawodami w jakich wzięłam udział to naprawdę była Zimowa Poniewierka w styczniu i Zimowy Półmaraton Bieszczadzki więc cieszę się, że przynajmniej w tych zawodach mogą wystartować.
BHU: A powiedz w okresie przejściowym ile kilometrów biegasz tygodniowo?
PT: Musiałabym zapytać swojego Garmina. [śmiech] Wyobraź sobie, że ja nawet tego nie sprawdziłam. Wychodzę na trening i...
BHU: No dobra, ale tak spróbuj policzyć. Poniedziałek, wtorek...
PT: To na pewno coś koło około 100 kilometrów wychodzi. Bo czasami w plecie się rower. Ostatnio dosyć często jeździmy rowerem. Dwa treningi w tygodniu średnio wychodzą też na rowerze i czasami jest tak, że jest mocny trening na rowerze, potem jeszcze jakieś rozbieganie do tego. W zależności od tego jak samopoczucie bo też dostosowujemy trening jakby na bieżąco do tego jak się czujemy.
BHU: Mam jeszcze pytanie, bo teraz jak kończyliśmy trening i przebiegaliśmy i Łukasz twój mąż powiedział: O a tu mamy blisko porodówkę!
BHU: Też się cieszysz z tego faktu? [śmiech]
PT: Bardzo się cieszę. Cieszę się, że tak że jest blisko. Jeżeli do tej pory jeszcze na porodówkę nie pojechałam, to ostatni sezon biegania i później chcemy jednak założyć rodzinę. Chcemy żeby były dzieci.
BHU: Więc jakaś przerwa się pojawi.
PT: No właśnie, na pewno się pojawi przerwa. Tym bardziej ubolewam nad tą sytuacją bo niestety były plany. Nie zrealizuje ich a lata lecą. Więc już nie chcę przekładać. [śmiech]
BHU: Na jesieni jestem przekonany, że pobiegniesz coś mocnego, na maksa.
PT: A ja mam taką nadzieję mam taką nadzieję, liczę na to naprawdę. Bardzo na to liczę, że jeszcze coś się uda fajnego pobiegać.
BHU: Dziękuję ci bardzo Paulino za rozmowę. Jest późno dwudziesta trzecia dwanaście ale daliśmy jakoś radę.
PT: 23,12 to jeszcze młoda godzina.
BHU: Dla ciebie wiesz, może tak [śmiech]. Przegoniłaś mnie trochę po tych górach. Powiem ci tak szczerze.
PT: No to ja ci powiem szczerze, że ja myślałam że pójdziemy tak potruchtać 10, 12 kilometrów. Z Łukaszem zawsze jeszcze tu, jeszcze tam.
BHU: Zwłaszcza, że zgubiliśmy się cztery razy po drodze bo tu nowe są dla was tereny. Nie znacie wszystkich ścieżek. To było bardzo fajne. Podróżowanie to jest najfajniejsze.
PT: My lubimy takie podróżowanie, szukanie nowych ścieżek, szczególnie Łukasz także pokluczyliśmy ale już przynajmniej poznaliśmy kolejne tereny.
BHU: Absolutnie macie bardzo fajne widoki na Rzeszów. Super podoba mi się.
PT: Zapraszamy.
BHU: Dziękuję Paulino za rozmowę i powodzenia Ci życzę.
PT: Dziękuję również. Było bardzo miło. Pa.
BHU: Jak słyszeliście Paulina to niezwykle energetyczna i pozytywna osoba. Jest niezwykle ambitna co nie przeszkadza jej aby oddać kontrolę nad treningiem w ręce jej męża Łukasza, któremu ufa bezgranicznie. No cóż ma podstawy ku temu, gdyż to właśnie on przygotował ją do osiągnięcia jej największych sukcesów. Pozostaje nam czekać na złoty medal Mistrzostw Polski, a kiedy to się wydarzy? Tego nikt nie wie. Jak słyszeliście rodzina dla Pauliny jest bardzo ważna, a bieganie? Bieganie to tylko pretekst żeby dobrze zjeść, w dobrym towarzystwie.
BHU: Dziękuję Wam serdecznie za wysłuchanie tego podcastu. Mam nadzieję, że miło spędziliście przy nim czas. Czegoś się dowiedzieliście lub zainspirowaliście się czymś. Zapraszam Was też do wysłuchania pozostałych odcinków dwóch podcastów, które prowadzę czyli Black Hat Ultra i Black Hat Team. Jeśli podoba Wam się to co robię. Serdecznie namawiam do wsparcia podcastu finansowo na Patronite.pl/BlackHatUltra. Jedynym finansowym źródłem wsparcia tego podcastu jesteście wy, słuchacze. Dlatego bardzo doceniam każdy wkład a najniższy próg wsparcia to tylko 5 złotych, więc nie ma na co czekać. Dokładny link znajdziecie w opisie odcinka. W tej chwili podcast na Patronite wspiera już 55 osób. Ale chciałbym wymienić nazwiska tych, których wkład jest największy. Są to Przemysław Barnowski, Krzysztof Bednarz, Agnieszka Dudek, Michał Janiak, Marcin Jaźwiecki, Andrzej Gąsiorowski, Bieta Chryń-Morawska, Jakub Korczyk, Łukasz Kluba, Paweł Kaczmarek, Przemysław Kozłowski, Marek Maj, Kamil Sowiński, Marcin Stefaniak, Edyta Winnicka i Michał Wójcik. Ponadto możecie wspierać podcast w mediach społecznościowych i umieszczać informacje o nim w relacjach, postach i na tablicach. Odwiedzajcie również stronę www.BlackHatUltra.pl gdzie możecie słuchać podcastów, oglądać zdjęcia i być może skorzystać z wegańskich przepisów, które tam umieszczam. Niezmiennie zapraszam wszystkich również do wystąpienia w moim drugim podcaście o nazwie Black Hat Team. Jego formuła wygląda w ten sposób, że sami nagrywacie swoje historie a nagrany materiał wysyłacie do mnie i ja go publikuje w formie podcastu. Zapraszam do kontaktu mailowego na adres Ultra@BlackHatUltra.pl. Ten odcinek podcastu Black Hat Ultra przygotowali Kamil Dąbkowski prowadzenie i montaż oraz Piotr Krzysztof Pietrzak transkrypcja i media społecznościowe. Autorem muzyki jest Audiodealer.
BHU: A jeżeli jeszcze ktoś tu jest.
BHU: Jeśli jeszcze ktoś mnie słucha.
BHU: Jesteś tu?
BHU: Tak, ty.
BHU: Zatrzymaj się na minutę. A może dłużej. Zostawiam Ci pięć minut spokoju. Wyobraź sobie swoje ulubione miejsce. Zamknij oczy i poczuj swój oddech.
BHU: Tak po prostu.
BHU: Buźka.