top of page

Witam Was w podkaście BlackHatUltra. 

 

Piotr Pazdej: To było o facecie, który musi zmagać się z własną wybujałą za bardzo chęcią zaistnienia kosztem wszystkiego wokół a na tym co najbardziej mnie jakby tutaj martwi jest przyczyną mojego największego smutku, jest kosztem kontaktu z dzieciakami. To nie ukrywam, że to skupienie się na sobie przez te wszystkie lata sprawiło, że teraz ze starszym synem Oskarem, który ma siedemnaście lat jakoś taki, wydaje mi się, że szanujemy się. Znaczy, że on mnie szanuje na tyle, że nie mam powodów do narzekania słysząc historię niektórych rodziców. Chciałbym ten kontakt mieć trochę lepszy i o tym byłaby ta książka. Właśnie o tym, czy w życiu faceta ważniejsze jest zaspokajanie własnych ambicji, nieważne, czy to sportowych, czy artystycznych, czy zawodowych kosztem kontaktu z dzieckiem. 

 

BHU: To był Piotr Pazdej. Ja nazywam się Kamil Dąbkowski i witam Was w podkaście BlackHatUltra. W podkaście tym przedstawiam historię niezwykłych osób, które prowadzane pasją i ambicją pokonują swoje fizyczne i mentalne słabości, aby się rozwijać, a tym samym motywować i inspirować innych do poszukiwania w sobie tych nieodkrytych i niezliczonych pokładów energii. Piotr Pazdej wnosi do naszego polskiego świata ultra bardzo wiele. Przede wszystkim jest tłumaczem wielu ważnych książek, takich jak ukryta siła Richa Rolla, tlenowa przewaga, Patricka Mckeown czy gotowy do biegu Kelly Starrett. Ostatnio wyszła książka ,,Pod górę” Steve'a House'a, Steve Johnsona przy wsparciu Kiliana, którą Piotr właśnie tłumaczył, a która ma szansę stać się biblią dla biegaczy górskich i skiterowców. Piotr jest również organizatorem biegu leśna doba oraz współorganizatorem ultra parku. Z tych aktywności znamy Piotra najlepiej. Jednak on sam wewnętrznie cały czas przede wszystkim biegnie, a biegnąc marzy o tym, aby z orzełkiem na piersi wystartować w biegu dwudziestoczterogodzinnym. Biegnąc marzy również o napisaniu swojej pierwszej autorskiej powieści. Jest to rozmowa głównie o zmaganiach ze sobą, o zmaganiach z życiem, o tym, co nami powoduje przy wyborze drogi, takiej czy innej, o ambicjach i o tym, gdzie jest ta granica, kiedy trzeba odpuścić w rozwijaniu swojej pasji, a zająć się rodziną.  Aha, jeszcze zapomniałem dodać, że rozmowę z Piotrem zarejestrowaliśmy zdalnie. Także z góry przepraszam za troszkę słabszą jakość nagrania. Posłuchajcie. 

 

Cześć, Piotr. Witam Cię serdecznie.

 

Piotr Pazdej: Cześć Kamil. Hej, dzięki.

 

BHU: Dziękuję bardzo, że poświęciłeś, zechciałeś poświęcić dzisiaj trochę czasu na wywiad dla BlackHatUltra. Doceniam to bardzo. Dziękuję i wiem, że lubisz ten czas z rodziną spędzać. Jak dzisiaj Twój dzień minął?

 

PP: Maluszek w przedszkolu, a teraz u dziadków starszego poprosiłem o udostępnienie komputera, a Magdalena pracuje więc jest ok, więc mamy chwilę dla.

BHU: Dla siebie. To fajnie, Posłuchaj, jesteś człowiekiem, który w ultra siedzi nie od dziś i pełnisz tutaj w naszym polskim świecie ultra dużo różnych funkcji, bardzo ciekawych i takich nieoczywistych, bo biegasz. Oczywiście potrafisz biegać po osiemset kilometrów w miesiącu, jak to miało miejsce w sierpniu, gdzieś tam wyczytałem. 

 

PP: Tak, tak. 

 

BHU: Jesteś organizatorem zawodów i jesteś też tłumaczem. Przetłumaczyłeś chyba w sumie osiem książek. Nie wiem czy wszystkie z zakresu biegania. Tam chyba jest o oddychaniu, jedna, prawda? 

 

PP: Tlenowa przewaga.

 

BHU: Tlenowa przewaga.

 

PP: Tak i były dwie o treningu siłowym. Jakby to taka wypadkowa jeszcze moich wcześniejszych zainteresowań, bo wcześniej jakby kulturystykę uprawiałem przez kilkanaście lat i odświeżyłem sobie troszkę wiadomości, przypomniałem nowe rzeczy. Znaczy nauczyłem się nowych rzeczy i wydawnictwo mi dało też dwie książki. 

 

BHU: Do przetłumaczenia w tym sensie?

 

PP: Tak, tak.

 

BHU: Fajnie, a opowiedz w ogóle, bo jeszcze można zaobserwować na Facebooku to, że masz naprawdę lekkie pióro i zdecydowanie wiesz proza to jest to co jest chyba Twoją gdzieś tam ukrytą albo może nie ukrytą pasją. Po części pewnie realizujesz się jako tłumacz. Opowiedz w ogóle, jak to pisarstwo się pojawiło u Ciebie, czy to od młodych lat przejawiałeś już takie inklinacje? 

 

PP: Tak, już w szkole podstawowej, jakby. Znaczy jeszcze wtedy nie byłem świadomy tego, że to można pod talent literacki podciągnąć, ale już wtedy pamiętam pisałem wypracowania najwyższe w klasie i pani z polskiego nawet to zawsze będę to powtarzał mówiła, śmiała się, że będzie mniej wystawiała dwie oceny. Jedną za treść, a drugą za długość, ale ja lubiłem. Zawsze mi te zdania jakoś tak się układały same. To jakoś tak potrzebowałem chwili na rozpoczęcie i dalej już jakoś szło i te zdania jedno za drugim się pojawiały i te rzeczy. Wypracowania rzeczywiście były długie, ale to też jakby było. Ja też dużo bardzo czytałem. Ja to akurat zawdzięczam tacie, który chyba od małego, odkąd pamiętam podsuwał mi jakieś książki i ja dużo czytałem i to była rzecz, która poza jak już później zająłem się kulturystyką te czytanie też wciąż było ważne i też dużo czasu spędzałem czytając, ale jeszcze do końca szkoły. Dopiero w technikum jakoś tak zaczęłam myśleć o tym, że może z tym pisaniem dałoby się jakoś związać przyszłość. Pomyślałem o dziennikarstwie, ale życie troszkę inaczej się potoczyło, jakby. 

 

BHU: A jak się potoczyło? 

 

PP: Potoczyło się tak, że najpierw pojawiła się praca. To jeszcze były czasy siłowni, kiedy myślałem, że będę drugim Arnoldem i pojawiła się praca na stacji benzynowej i jakby mając pierwsze tam zarabiane własne pieniądze, mogłem przeznaczyć więcej na odzywki i na tego typu rzeczy i jakby mocno się zaangażowałem w tę siłownię i trwało to kilka lat tych pierwszych po szkole, po technikum. Jakby odstawiłem całe to myślenie nawet, bo to jeszcze wtedy nie było nic takiego spisanego literackiego. Odstawiłem to zupełnie na bok. Skupiłem się na siłowni. Wraz z zakończeniem tej pracy i brakiem środków finansowych na kontynuowanie. Ja wtedy w ogóle nie miałem wiedzy takiej. Jakoś to było wszystko tak spontanicznie jakoś nie? Zresztą to były też takie czasy pamiętam siłownię w Łodzi. Nie, nie będę tu mówił, w której. Jak pojechałem to powiedziałem, że chciałbym być zawodnikiem, to po patrzono na mnie i powiedziano: Jeszcze dwa lata brania sterydów i wróć do nas i będziemy coś myśleć. Takie to były czasy. Może nie miałem szczęścia, nie trafiłem na odpowiednią osobę, która by mnie pokierowała, usiadła, powiedziała co trzeba zrobić. Skoro skończyła się praca, nie było pieniędzy na te sterydy, więc mówię: Dobra. To w takim razie kulturystyka nie jest dla mnie. Nie stać mnie na to, żeby być zawodnikiem. 

 

BHU: Tak.

 

PP: I zacząłem pracować i wtedy wróciły, jakby te myśli, moje marzenia na temat pisania i życia z pisania i zacząłem studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. To było dwuletnie studium literacko-artystyczne i to był taki, wydawało mi się, że to już wtedy właśnie będę z tym pisaniem, że to już jest ten moment, że to jest ta szkoła i tam poznałem paru fajnych ludzi: Marka Bieńczyka między innymi, ale jakoś tak po tej szkole zaraz. Nie wiem, może troszkę,  bo koniec tej szkoły, na koniec drugiego roku był konkurs literacki organizowany, bo zbiegło się to z dziesięcio-leciem studium literacko-artystycznego i był konkurs literacki, w którym otrzymałem wyróżnienie i wydawało mi się, że już to wyróżnienie to już złapałem Pana Boga za nogi, że to już zaraz będzie ta książka wydana, bo to była wspaniała przecież powieść, ale okazało się, że poza tym wyróżnieniem tak naprawdę nikogo nie interesuje to moje pisanie wtedy w tym momencie i taki poczułem troszkę zawrót jakby i jakby zbiegło się to jednocześnie z wyjazdem moich znajomych dobrych kolegów do Szkocji. Powiedzieli, znaczy zapytali, czy bo znałem już wtedy angielski na takim poziomie lepszym od nich, bo chcą tam rozwijać firmę i czy nie pojechałbym z nimi? I pojechałem i byłem w tej Szkocji przez prawie trzy lata.  To był kolejny taki jakby moment, w którym przestałem myśleć o pisaniu i skupiliśmy się na rozwijaniu tej firmy i kolejny etap. Taki zostałem od tego pisania oderwany. Gdzieś tam one cały czas się pojawiały, cały czas tam sobie lubiłem czytać, bo przez pierwsze półtora roku roku byłem w Szkocji sam. Magdalena z Oskarem byli tutaj w kraju. Oskar miał wtedy półtora roczku dopiero i czytałem dużo, bo tam nie pracowaliśmy przecież całymi dniami. Czytałem dużo, jakby cały czas myślałem o tym pisaniu, ale te realia życia tam i te zarobki w funtach były na tyle atrakcyjne, że też wydawało mi się, że będę tym hydraulikiem do końca życia w Szkocji i że będzie super, świetnie. Ale życie kolejny raz, jakby przewróciło się na drugą stronę. Musiałem ze względów właśnie osobisto-rodzinnych wrócić do kraju i znowu zacząłem myśleć: OK. Wróciłem do kraju, nie jestem hydraulikiem, nie pracuję na stacji benzynowej. To czymś trzeba się zająć i wtedy właśnie pojawiło się dziennikarstwo. Poszedłem na studia dziennikarskie. Cóż, szybko zrozumiałem, że dziennikarstwo niestety takie codzienne powiedzmy to w jakiejś pabianickiej czy łódzkiej, nawet gazecie takiej codziennej to absolutnie nie jest dla mnie. Ja nie nadaję się do pisania rzeczy takich właśnie nie wiem społeczno-obyczajowych, nazwijmy to czy szukania.

BHU: Tematów,

 

PP: Tematów. Taki punkt, bo odbywałem coś w rodzaju praktyk w jednej z pabianickich gazet i też był taki zaproponowano mi przeprowadzenie wywiadu z pabianickim przedsiębiorcą. I ja naprawdę się w ten temat zagłębiłem. Kilka razy z nim rozmawiałem. Moim zdaniem wyszedł z tego fajny tekst, po czym okazało się, że on przedsiębiorca nie jest zgodny z linią polityczną redakcji i cała praca do kosza na przykład. To był jakby kolejny taki czynnik, który kazał dał mi do zrozumienia, że jednak to chyba nie jest tedy droga, a że jakieś branżowych pism o sporcie czy o bieganiu, jakby wtedy było tylko chyba Ranners world. Nie pamiętam, ale jakby nie było szansy na takie pisanie, więc. 

 

BHU: Ale z tego co mówisz, to właśnie to pisanie i sport cały czas się przewijał gdzieś tam w Twoim życiu. Wiesz, jak ja zobaczyłem, jak Ty piszesz na Facebooku i że masz takie inklinacje do prozy, do opowiadania historii. Potem zobaczyłem tytuły książek, które tłumaczysz to troszeczkę wiesz, miałem taki rozstrzał, bo tłumaczysz bardzo techniczne książki i się zastanawiam. Teraz troszeczkę rozumiem po tym, że powiedziałaś, że ćwiczyłeś kulturystykę. Wiem, że kulturyści mega wchodzą w tematy diety, w tematy znajomości własnego ciała i tak dalej i może tutaj troszkę tam podłapałeś takiej dużo konkretnej wiedzy na temat treningu, ale właśnie w ogóle powiedz - Czy ta wiedza jest Ci potrzebna? Czy Ci się przydaje do tłumaczenia tego typu książek, czy też i tak bardzo dużo czasu spędzasz na researchu niektórych terminów czy słów? Jak to wygląda? 

 

PP: Wiedza nie. Raz, że jakby nie należę do osób, które mają taką pamięć długotrwałą i dużo rzeczy, jakby nie pamiętam. Muszę sobie przypominać, ale z tego mojego uprawiania sportu i najpierw kulturystyki, a teraz biegania od tych paru lat najbardziej w tłumaczeniu przydaje mi się takie wyczucie tematu, jakby. Wiem na przykład, że kiedy należy bardziej w jakiś na przykład aspekt jakiegoś tam akapitu czy zdania, które jest oryginalne, uproszczone troszeczkę. Troszeczkę pasowałoby pogrzebać, bo może tu jednak autor nazbyt uprościł i coś mi tu nie pasuje i zaczynam doszukiwać jeżeli się taka rozbieżność pojawia pomiędzy już nawet nie językowa, bo to są inne jakby aspekty jeszcze, ale pomiędzy przekazem jaki płynie z oryginału, a tym jaki według mnie powinien być dla polskiego czytelnika to zaczynamy tam z panią redaktor i z redaktorem prowadzącym zastanawiać się jak to zrobić, żeby nie, jednak tekst jest tekstem, tak? To jest napisany przez autora. Nie można go za bardzo zmieniać, ale tu jakby właśnie przydaje się to, bo nie sama wiedza, tylko bo ja na przykład nie pamiętam dokładnie jak działa metabolizm tlenowy czy metabolizm beztlenowy. Te mechanizmy są tak skomplikowane, że trzeba byłoby naprawdę się tym tylko tym chyba interesować, jednym wycinkiem fizjologii człowieka, żeby to w każdej chwili móc idealnie wytłumaczyć więc takie rzeczy mocno techniczne muszę sobie przypominać.

BHU: A jak w ogóle postrzegasz tę książkę pod górę? Czy ona rzeczywiście? Powiem Ci szczerze ona mi się strasznie podoba. Ona właśnie opowiada bardzo dużo takich podstaw, o których wiele książek nie mówi dotyczących treningu. Ona właśnie mówi o tym, jak funkcjonuje nasze ciało i to jest niezmiernie fajna wiedza i też przedłożona w dosyć taki sposób dla każdego. Jest to czytelne i zrozumiałe. Powiedz tak jak patrzysz na inne książki te, które tłumaczyłeś i może te, które znasz - Jak oceniasz tę książkę pod górę? Czy ona rzeczywiście jest takim najlepszym kompendium wiedzy w tej chwili o bieganiu po górach? Czy jak dla Ciebie samego, jak Ty ją postrzegasz jako Ty?

 

PP: Nawet nie spośród książek, które ja tłumaczyłem, ale w ogóle wydaje mi się, że spośród książek, które są dostępne teraz w języku polskim to rzeczywiście jest to książka, która chyba najlepiej łączy w sobie tą prostotę wyjaśnienia tych wszystkich mechanizmów z merytoryką. Tam naprawdę jest i tu było bardzo mało takich momentów, w których jakby miałem wątpliwości co do tego, czy autorzy się nie mylą przypadkiem, czy nie idą w złą stronę. Rzeczywiście oni sami zrobili dobry research i to wszystko było zgodnie z tym, jak to rzeczywiście wygląda napisane przez nich. Także ta książka tak naprawdę to jak tam mówiłem ostatnio, ta książka w zasadzie się tłumaczyła sama. Ona była już tak napisana po angielsku, że naprawdę przetłumaczenie jej na polski wymagało. Oczywiście język polski jest językiem zupełnie inaczej skonstruowanym niż język angielski i nie da się słowo w słowo przetłumaczyć żadnej książki, ale naprawdę tu mieliśmy, tu ogromne też podziękowania dla Grzesia Wysoczańskiego, który był konsultantem i który też naprawdę każdą moją wątpliwość rozwiewał w zasadzie, ale tak jak mówię, nie było ich aż tak dużo jak przy innych pozycjach, gdzie rzeczywiście były momenty takie, że zastanawiałem się: Kurczę, chyba tu jest, chyba jest nie tak i z konsultantem musieliśmy się mocno zastanawiać czy to zrobić w ten sposób, czy w tamten. Tutaj rzeczywiście parę tylko takich rzeczy tam o skiturach czy tego typu sprawach, o których mowa. Ja w narciarstwie nie mam za dużego pojęcia. Nawet za dobrze nie jeżdżę na nartach, więc tutaj musiałem się trochę z Grzesiem konsultować częściej, ale cała reszta była napisana tak zgrabnie i zgodnie z tym, zgodnie z wiedzą, jaka jest w tej chwili. Także. 

BHU: Właśnie, ta książka też jest trochę wymagająca, bo jest taka pokusa, żeby od razu przejść do ostatniego rozdziału i zobaczyć jak trzeba trenować, to co ja muszę zrobić, żeby być tym Kilianem? A ta książka właśnie nie za bardzo na to pozwala. Ona jest wymagająca, o tyle, że naprawdę trzeba tą książkę przerobić, a potem można sobie samemu nawet skonstruować plan treningowy, ale jednak tę wiedzę, która jest wcześniej opisana w książce trzeba się z nią zapoznać i trzeba ją dobrze zrozumieć, żeby to zrobić z głową. Bardzo, bardzo fajna pozycja, ale tak nie jest łatwa. To nie jest droga na skróty i jest przez to właśnie bardzo, bardzo wartościowa. Także serdecznie Ci dziękuję, że jesteś tym cichym bohaterem treningów naszych teraz, bo sporo osób się do mnie odzywa i się pyta to jak trenować i ja, odkąd ta książka wyszła. Jeszcze, jak nie było jej po polsku polecałem wersję angielską. Teraz bardzo się cieszę, że jest po polsku i super dzięki za tę robotę.

 

PP: W pierwszej chwili, kiedy Marek Janiak z wydawnictwa galaktyka przysłał mi ten tekst nie chciałem tego. W ogóle, nie chciałem zajmować się tłumaczeniami w tym momencie, ponieważ to była jesień dwa tysiące dziewiętnaście. Ja byłem wtedy w trakcie przygotowań do mojego wielkiego wyzwania, jakim było bieg dwudziestoczterogodzinny. Moja chęć zdobycia kwalifikacji na spartathlon i tak sobie myślałem, że kurczę, ja chcę się skupić na bieganiu, a jednak tłumaczenie książki to jest wyzwanie. Nawet widząc, że ta książka jest napisana tak, powiedzmy bezproblemowo dla tłumacza, że nie będzie to wymagało takiego właśnie co chwilę każda strona nie będzie wymagała sprawdzania tego gdzieś tam w internecie, czy w podręcznikach akademickich to nie chciałem, ale między innymi Grzesio i też ja sam jakby poczytałem o tej książce i mówię: Kurczę. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję, bo to wygląda na pozycję, która będzie naprawdę wartościowa i mówię: Szkoda, byłoby tak troszkę tutaj egoistycznie podszedłem do tematu. Kurczę, ktoś inny będzie później się cieszył tym, że tą książkę przetłumaczył, więc mówię: Dobra, jakoś to pogodzę. Porozmawiałem z Magdaleną, pogadałem w firmie i powiedziałem, że będę potrzebował trochę czasu, jednak tej zimy na tłumaczenie też. Mimo że zawsze zastrzegałem się parę miesięcy wcześniej, że na razie kończę z tłumaczeniem, bo teraz to bieganie jest najważniejsze, ale cieszę się, bo tak jak mówię, ta książka nie sprawiła mi jakiś problemów. Nie musiałem zarywać nocek, żeby ją przetłumaczyć tylko w tym zaplanowanym czasie udało się to zrobić. Publikacja troszkę się przeciągnęła przez sytuację na wiosnę, bo ona miała się ukazać w maju, ale wydawnictwo z powodu pandemii stwierdziło, że przesunie premierę na wrzesień i tak właśnie. Także bardzo się cieszę, że wziąłem do tłumaczenia teraz.

BHU: A ile czasu w ogóle zajęło Ci tłumaczenie tej książki? Ona jest dosyć obszerna.

 

PP: Ciężko to wyliczać. Znaczy tam od momentu, kiedy powiedziałem, że biorę tą książkę do zakończenia wszystkich prac, czyli już złożenia końcowego Pdf-a i wysyłania go, który był już gotowy do druku minęło sześć miesięcy. Około tak mniej więcej, ale mojej pracy takiej czysto tłumaczeniowej tam były może cztery miesiące, z tym, że tak jak mówię tłumaczenie nie jest pracą na pełny etat jeszcze cały czas, tylko jakby moim dodatkowym zajęciem. 

BHU: A na cały etat co robisz? 

 

PP: Na cały etat nic nie robię. 

BHU: Najlepiej. 

 

PP: Na cały etat też nic nie robię. Jestem jak to się mówi copywriterem w firmie w dużym sklepie Wolfmoto - duży sklep motoryzacyjny w Łodzi i tam jestem odpowiedzialny za aukcje. Trochę w social mediach działam, ale to też nie jest pełny etat.

 

BHU: Ale dzięki temu masz czas na tłumaczenie i na bieganie.

 

PP: Tak. 

 

BHU: Bo trochę biegasz. Opowiedz troszeczkę o swoim bieganiu, bo tak przeglądając Twojego Instagrama zauważyłem tam zmagania, które masz i z dystansami, i z dietą, różnorakie zmagania. Raczej skupiasz się na dłuższych dystansach niż na krótszych i chciałem się Ciebie zapytać. Zauważyłem gdzieś tam, że pierwsze zawody pobiegłaś w dwa tysiące trzynastym roku. Dobrze pamiętam?

 

PP: Nie, nie, nie. Dwa tysiące czternasty zaraz początek trzynasty chyba. Tak, tak. Ja zacząłem biegać w listopadzie dwa tysiące trzynastego roku tak regularnie już. Wcześniej właśnie w Szkocji miałem troszkę zacząłem obserwować ten rosnący brzuszek i w Szkocji zacząłem troszkę biegać. Tam kupiłem sobie jakieś buty biegowe i tam sobie troszkę po tym Edynburgu biegałem, ale to były takie zrywy bardziej. Tam tydzień, dwa, ale tak regularnie od właśnie listopada dwa tysiące trzynastego roku. Nawet wtedy pamiętam, poprosiłem rodzinę, żeby kupiła mi pakiet startowy na łódzki maraton w dwa tysiące czternastym roku w kwietniu żebym miał jakąś motywację do utrzymania tych treningów i jakby wciągnąłem się w to bieganie, ale szybko, właściwie od razu wiedziałem, że te uliczne biegi takie na tych krótszych dystansach, powiedzmy to nie jest to, co chciałbym robić i już w lipcu na początku wystartowałem w Transurze. To była ostatnia jak się okazało edycja na sto kilometrów. Większość tam wiadomo po pół roku biegania większość przeszedłem z tego dystansu i później strasznie cierpiałem, ale to był ten pierwszy moment, kiedy obcowałem z ultra takim prawdziwym. To było sto kilometrów. Dzisiaj się wydaje, że sto kilometrów OK, ale wtedy to była dla mnie podróż życia i ja tam przeszedłem wszystkie etapy cierpienia chyba i tej euforii doznałem na koniec, kiedy te ostatnie kilkaset metrów w Częstochowie już przebiegłem i później to zmęczenie i to mieszające się z tą radością i jakby to w tym momencie chyba narodziła się moja miłość do ultra. Przy czym na początku przez pierwsze dwa - trzy lata myślałem, że to będzie bieganie po górach. Próbowałem tam różnych tych Łemkowyna, w Krynicach, ale jakoś pamiętam, że wtedy po którymś tam starcie w Krynicy na dystansie stu kilometrów, kiedy znowu mnie tam odcięło na którymś kilometrze i szedłem, stwierdziłem, że to chyba jednak góry też. Wydawało mi się wtedy, że mieszkając w Pabianicach, gdzie jest stosunkowo płasko, nie da się przygotować do gór, a chciałbym jednak te wyniki mieć trochę lepsze niż gdzieś tam w połowie stawki zawsze lądować. Stwierdziłem, że zainteresuję się tymi płaskimi biegami w czym pomogła mi kaliska setka. Pamiętam, bardzo mi się pomimo tego, że trasa wydała mi się okropna, jak tam musieliśmy biegać wzdłuż z tej wąskiej uliczki. Te tiry jechały na nas z naprzeciwka, zrzeszając w ogóle to jakoś ten dystans wydał mi się taki bardzo atrakcyjny, a później jakoś pojawiło się to dwunastogodzinne, jakoś tak nawet nie pamiętam. To moje przejście od gór do asfaltu jakoś tak się odbyło. Tak niepostrzeżenie. W zasadzie tego sezonu biegałem po górach, a na następny sezon już wydawało mi się, że asfalt to jest jedyne miejsce, gdzie ja powinienem być i biegałem i zacząłem te dwunastogodzinne Ruda Śląska czy gala biegów ultra w Krakowie. Jakoś tak.

BHU: A czemu w ogóle teraz jak sobie wspominasz to? Czemu to ultra Ciebie tak od razu pociągnęło?

 

PP: Ponownie jakby chyba główną rolę odegrała moja egoistyczna chęć zaistnienia.

 

BHU: OK.

 

PP: Zrozumiałem, że w takim maratonie ulicznym czy w ogóle już nad taką dychę, żeby pokazać, i żeby mnie ktoś zauważył czy ze znajomych, czy żeby pochwalić się dobrym wynikiem, to już jestem trochę za stary i chyba nie z tymi młodymi, młodszymi nie dorównam. Źle znosiłem. Pamiętam zawsze nie podobało mi się. Te cierpienia i ten wysiłek, który trzeba było na jakiś interwałach czy na czymś, a to bieganie ultra jakieś takie na tym powiedzmy ten poziom intensywności przez większość zawodów jest stosunkowo niski i stwierdziłem, że tu jest nie tylko łatwiej, ale i znaczy łatwiej, bo jest i właśnie to tempo jest łatwiejsze do utrzymania. Takie, żeby zrobić dobry wynik, ale też jest dużo, dużo mniejsza konkurencja. Tak, ja mam wiesz w kilku tysięcznym tłumie biec, a wśród kilkudziesięciu osób to jest trochę inaczej. Łatwiej jest zostać dostrzeżonym i łatwiej jest zabłysnąć.

BHU: A do dzisiaj, który z Twoich biegów uważasz za swój największy sukces w takim razie?

 

PP: Bezapelacyjnie to jest super maraton stulecia sprzed dwóch lat z dwa tysiące osiemnastego roku, który wyszedł mi w stu dziesięciu procentach, ponieważ celem, moim marzeniem, odkąd jakoś tak w zasadzie nie wiem skąd to się pojawiło, było złamanie dziesięciu godzin na sto kilometrów i wydawało mi się to takim, coś takim jak dla ulicznych biegaczy jest trzy godziny w maratonie tak tu mi się wydawało, że jak te dziesięć godzin to jest taki próg wejścia na wyższy poziom jakby tak w ultra.

 

BHU: Tak.

 

PP: I wtedy ja nawet specjalnie w dwa tysiące siedemnastym roku właśnie z myślą o tym 

zapytałem Romana Alwarta, który wygrał pierwszą edycję mojej leśnej doby właśnie w dwa tysiące siedemnastym roku i później, kilka miesięcy później, napisałem do niego: Romku. Czy byś mi nie udzielił jakiś wskazówek, bo chciałbym przygotować się do następnej setki, która będzie właśnie w Warszawie, bo do tej pory byłem dwa razy w Kaliszu na kaliskiej setce u Mariusza Kurzajczyka, ale tam nie byłem jeszcze dobrze przygotowany. Zawsze to około jedenastu godzin się tam kręciłem, a nawet troszkę dłużej i Roman powiedział, że ok, spokojnie. Tylko tam udzielą Ci wskazówek, ale zostanę Twoim trenerem, będę Ci rozpisywał plan treningowy i po tych kilku to było, zaczęliśmy od czerwca i w listopadzie wystartowałem w tym super maratonie stulecia i nie tylko te dziesięć godzin udało mi się złamać, ale też blisko dziewięciu się wtedy zakręciłem, bo było dziewięć dwanaście.

 

BHU: A ten wynik umożliwiał wejście na Spartathlon czy jeszcze nie?

 

PP: To był. Znaczy mogłem wziąć udział w losowaniu i oczywiście wziąłem, bo wydawało mi się, że przecież kurczę, skoro mogę, to czemu nie? Ale nie wylosowali mnie wtedy i chyba dobrze, bo teraz już wiem, że przebiegnięcie stu kilometrów w takim czasie to nie gwarantuje już nie tyle ukończenia, bo ukończenie jest sumą wielu czynników i nawet najlepszym może coś nie wyjść w czasie startu, ale nie gwarantuje dobrego wyniku, tak? Ten to nie jest aż taki poziom, żeby można było ten Spartathlon przyzwoicie pobiec. Wiadomo, to było kilka miesięcy na przygotowania, ale w kilka miesięcy aż tak nie poprawi się wszystkich tych parametrów, całej tej wydolności. Także nie wylosowali mnie i cały ten dwa tysiące dziewiętnasty rok powiedziałem sobie, że następna moja próba wzięcia udziału w Spartathlonie to już będzie z automatu, czyli muszę wykręcić taki wynik, który mi da ten automatyczny, tak? To automatyczną kwalifikację. Uznaliśmy z trenerem, że najłatwiejszym do osiągnięcia będzie ten dystans dwudziestoczterogodzinny, czyli dwieście dwadzieścia pięć i cały praktycznie dwa tysiące dziewiętnasty rok to była praca ukierunkowana na to, aby w styczniu dwa tysiące dwudziestego roku w Atenach te dwieście dwadzieścia sześć kilometrów przebiec. Nie wyszło krótko mówiąc, nie wyszło i ani w Atenach, ani podczas dwóch kolejnych prób, czyli w Belgii i teraz całkiem niedawno we wrześniu w Holandii. Coś się dzieje, coś po kilku godzinach, tak mniej więcej dziewięciu – dziesięciu coś się dzieje. Odcina mnie, tracę siły. Nie wiem. A teraz jest w jest w ogóle już jakoś bardzo dziwnie, bardzo, bardzo kiepsko, bo o tyle o ile te miesiące wszystkie mogłem biegać i trenowałem i tak jak wspomniałeś w sierpniu nawet te osiemset kilometrów wykręciłem i czułem się świetnie i jeszcze zorganizowaliśmy ultra park na koniec sierpnia to teraz nie mogę nawet pięciu kilometrów przebiec. Coś jest. Tętno momentalnie już na pierwszym kilometrze tętno jest pod sto pięćdziesiąt, a kończę te pięć kilometrów z jakimiś bólami, z jakimś osłabieniem strasznym. Także trzy tygodnie w zasadzie nie. Są różne, różne są tutaj. Jakby próbuję cały czas skonsultować tą kwestię. Badam się. Dzisiaj nawet miałem EKG serca robione. Wczoraj robiłem, przedwczoraj przepraszam robiłem krzywę cukrową, żeby zobaczyć, czy czasem insulino oporności się nie nabawiłem, bo jeszcze nie wspomnieliśmy - Ja przez trzy lata byłem przekonany, że ketoza jest jedynym słusznym sposobem odżywiania w ultra i że dieta wysokotłuszczowa da mi tą energię potrzebną do utrzymania tego wysiłku na takim poziomie poniżej progu tlenowego, tak? Przez te dwadzieścia cztery godziny i że to jest rozwiązanie.

BHU: Nie siadło?

 

PP: Coś nie siadło i jest podejrzenie takie, że mogłem sobie tymi trzema latami ograniczenia węglowodanów trochę tam rozregulować tą gospodarkę węglowodanową i że teraz to nie chce zaskoczyć z powrotem. To minęły dopiero trzy miesiące tej diety węglowodanowej, a jutro idę na przeciwciała, bo jest też to kolejna jakby tutaj sugestia z różnych stron, że mogłem, ponieważ najprawdopodobniej miałem styczność z covidem. Także to, ale nie miałem typowych objawów, żadnych. Także jutro zrobię te przeciwciała i zobaczymy, a później jeszcze zostanie jeszcze borelioza i kręgosłup także.

 

BHU: Czyli takie rozległe badania robisz i starasz się dojść do tego, co się wydarzyło? 

 

PP: Naprawdę jestem. Bardzo chcę znaleźć przyczynę i spróbować jeszcze raz, tak? Zobaczymy, jaki będzie przyszły sezon, ale może gdzieś pod koniec dwa tysiące dwadzieścia dwudziestego pierwszego roku uda się znowu tą próbę dwudziestą czterogodzinną gdzieś podjąć i spełnić to swoje marzenie i wtedy zobaczyć dalej.

 

BHU: A w tej chwili jaką masz dietę? Wróciłeś rozumiem do normalnej, tak? Mięsa, mięsno, warzywna, węglowodanowa wszystko jeść czy?

 

PP: Wszystko, wszystko. Znaczy niestety mam problem olbrzymi i już rozczarowałem dwóch dietetyków tym, że ja nie potrafię odżywiać się z wagą i nie potrafię odżywiać się według planu, tak? Ja jedyny plan, jaki udaje mi się zrealizować w życiu, tak naprawdę to jest plan treningowy Romka, bo wszystkie inne moje. Naprawdę wszystkie inne plany to jest taki słomiany ogień. Ja sobie robię plan albo dostaję jadłospis i to są dwa dni. Później jak zrobić jakieś śniadanie według tej rozpiski to już mówię nie, dobra. Przecież jak zrobię sobie zwykłą owsiankę czy tego batonika zjem więcej jednego, bo strasznym jestem łasuchem, niestety. Jakby nie chcąc przedłużać niepotrzebnych frustracji tych dwóch wspaniałych dietetyków, z którymi współpracowałem. Pozdrawiam. Stwierdziłem, że dam sobie spokój, bo pytają mnie na przykład po dwóch tygodniach, jakie są efekty, jak się czuję, a ja muszę powiedzieć, że, przepraszam Cię, ale nie zrealizowałem tej diety, więc jakby.

 

BHU: Tak.

 

PP: Także to mija się z celem i teraz tak się staram odżywiać według tych według zaleceń, po prostu tak, żeby te zdrowe tłuszcze były w diecie, żeby nie szaleć jednak z tym zwykłym białym cukrem i żeby ta czekolada też się za często nie pojawiała.

 

BHU: Czekolada, masło orzechowe widziałem Twoje.

 

PP: Ja cały zapas masła orzechowego ostatnio sprzedałem, bo to naprawdę jest na tej zasadzie, dopóki stoi gdzieś tam głęboko w szafce to jest ok, ale jak tylko otworzę i zobaczę. O już nie daj Boże poczuję na języku czy podniebieniu to potrafię się obudzić za pół godziny stukając łyżką o a dno tego pojemniczka, więc naprawdę.

 

BHU: Znaczy masło orzechowe jest świetne, ale jednak w rozsądnych ilościach, prawda? 

 

PP: Tak, a później się dziwię, że oponka wokół talii ciągle nie chce zniknąć. 

 

BHU: Fajnie, fajnie posłuchać wiesz o zmaganiach prawdziwego człowieka biegacza, a nie wiesz supermenów. Także super. Fajnie.

 

PP: Dzięki.

BHU: Myślę, że Twoja opowieść będzie bliska, wielu, wielu z nas. Także super.

 

PP: Nie zazdroszczę w takim razie, bo to jest straszna sprawa. 

 

BHU: To jest ludzkie.

 

PP: Ludzkie.

 

BHU: Słuchaj, a opowiedz w takim razie skąd się u Ciebie pojawiła chęć organizacji zawodów? Czy tutaj też chciałeś zabłysnąć na polu ultra i się wyróżnić? 

 

PP: Czy to już jest tak widoczne? Tak, tak.

BHU: Nie, wiesz co dwukrotnie o tym powiedziałeś. Słuchaj, ja tylko cytuję.

 

PP: Tak, tak. To znaczy tu jakby cała nie wiem, czy nazwać to zasługa. Tak wiesz myślę, że bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie organizacja Łemkowyny i tutaj pierwsze moje. Znaczy to oczarowanie. Tak, to pierwsze to doświadczenie ultras jakiego doświadczyłem na Transurze. Później połączyło się z wrażeniem, jakie zrobiła na mnie organizacja Łemkowyny. Ja byłem na pierwszej edycji i na drugiej w dwa tysiące piętnastym roku i naprawdę już wtedy Krzysztof Kardziński, już wtedy byłem kurczę, jak to jest fajnie zorganizowane, mimo że ten punkt do prysznica musieliśmy tam gdzieś iść jakiś tam długi, długi kawałek po tych stu pięćdziesięciu kilometrach przebytych wtedy, bo drugi raz wystartowałem na tym dystansie stu pięćdziesięciu kilometrów to już wtedy i te bluzy i to wszystko mówię: Kurczę, jak to jest? Jak to jest fajnie, Musi być fajne i później czytałem w internecie, jak ludzie chwalą, tak? I mówię kurczę, ja też chcę być tak pochwalony. Ja też chcę coś takiego fajnego zrobić, a przy okazji, jeżeli uda się samemu, jakby połechtać swoje ego, a jeszcze przy okazji pokazać paru osobom jakie to ultra jest fajne i jakie to może być świetne przeżycie to ok i kolejny szczęśliwy traf, bo byłem wtedy jeszcze członkiem. Teraz zostałem już wybrany wiceprezesem Stowarzyszenia Wszystko Gra Pabianice, które organizuje od dziesięciu. Teraz miała być dziesiąta edycja półmaratonu w Pabianicach i jakby usiedliśmy któregoś dnia i opowiedziałem o zawodach ultra, o w ogóle o dystansie ultra, jakie to jest świetne przeżycie i że to w ogóle jest zupełnie coś innego niż dziesięć kilometrów i że powinniśmy coś takiego zorganizować. Tak patrzyli na mnie troszkę z niedowierzaniem, że to może. Tym bardziej, że ja przedstawiłem, jakby wstępny zarys, tak? Stwierdziłem, że nie, nie mamy tutaj terenów wokół Pabianic takich, które by nam pozwoliły zrobić fajny bieg z punktu A do punktu B, więc najlepiej, gdyby to było na pętli. A jeszcze tutaj duże wrażenie. Znaczy jakby pomysł sam podsunął mi ZUK. Przepraszam nie ZUK tylko Zamieć. Też brałem dwukrotnie udział w zamieci i spodobała mi się ta idea tego biegania, jakby w kółko, tak? Na pętli i powiedzieli mi tutaj w stowarzyszeniu, że OK. Możemy spróbować tylko jakby wymyśl coś tutaj takiego, które coś co nie będzie możliwe do zrealizowania w naszych warunkach i wymyśliłem leśną dobę, czyli bieg na dwunastokilometrowej pętli tutaj w lesie (ns.40:13) pod Pabianicami. W dwa tysiące siedemnastym roku zorganizowaliśmy pierwszą edycję. Tam przyjechało wtedy sto osób wystartowało i chwyciło, tak? Spodobało się tam. Jakby chciałem, ponieważ od początku wiedziałem, że chciałbym zrobić zawody dla każdego, nie tylko dla takich osób, które są już naprawdę wytrenowane i wykręcą jakieś wyniki tylko, żeby to mogło być, też derby dla osób, które nigdy jeszcze ultra nie posmakowały, tak? Coś takiego jak Transiura była takim przeżyciem, jakim była dla mnie Transjura, żebym ja też mógł dać komuś możliwość przeżycia czegoś takiego i stąd ta cała też formuła, którą wymyśliłem ultra dla każdego i to się sprawdziło. Przyjechało dużo osób, które po raz pierwszy z takim dużym dystansem. Już o całej dobie nie wspominając w ogóle się mierzyły i to chwyciło. Szkoda. Nie udało nam się teraz czwartej edycji niestety zorganizować, ale zapisy były krótkie, kilka minut trwały.

 

BHU: Przez pandemię nie udało Wam się?

 

PP: Przez pandemię, tak. Dwa dni przed terminem, czyli siedemnasty, osiemnasty października miała być czwarta edycja. Dwa dni przed nasz powiat został objęty strefą czerwoną i jakby teoretycznie wciąż nie było zakazu, bo tam cały czas były te imprezy sportowe do dwustu pięćdziesięciu osób. 

BHU: Tak.

 

PP: Myśmy tyle miejsc w tym roku mieli udostępnione dla osób, ale to już troszkę przekraczało nasze poczucie odpowiedzialności, tak? Już nie chcieliśmy już tutaj jakby tych ludzi tu.

 

BHU: Gromadzić, tak?

 

PP: Gromadzić w jednym miejscu. Tym bardziej, bo gdyby właśnie były te zawody z punktu A do punktu B, gdzie moglibyśmy ich jakimiś tam falami puszczać na przykład i oni by się nie spotykali to tak. Jeszcze pewnie byśmy to zrobili, ale tutaj największą siłą leśnej doby jest ta baza zawodów, którą mamy w remizie, do której po każdej pętli każdy zawodnik może zejść, może sobie odpocząć i tam się toczyły jakby. Tam było drugie życie leśnej doby na wszystkich trzech dotychczasowych edycjach. Walka na trasie walką na trasie, ale dużo osób tych właśnie początkujących czy takich mniej wytrenowanych, takich osób, które całą dobę biegały, mieliśmy zawsze tylko kilka, tak? 

 

BHU: Tak.

 

PP: Większość, jednak połowę tego czasu jedną trzecią spędzała w bazie na rozmowach, na odpoczywaniu i jakby nie chcieliśmy im tego odbierać, tak? 

 

BHU: Tak, rozumiem. To na pewno najprzyjemniejsze fragmenty takiego typu biegu, prawda? Zwłaszcza, że właśnie on był skierowany do ludzi, którzy zaczynają biegać te długie dystanse, więc na pewno tam wymiana myśli i emocji musiała być niesamowita.  Super, fajny pomysł, fajny pomysł. A jak z ultra parkiem opowiedz, bo ja nawet byłem zapisany na ultra park, ale coś mi wypadło i nie dojechałem. Już nie pamiętam co, ale też miałem ochotę na stówkę po płaskim pobiec u Ciebie. Jak się zaczęła historia z ultra parkiem?

 

PP: Historia z ultra parkiem zaczęła się od mojego wyjazdu na kaliską setkę. W dwa tysiące siedemnastym roku jechałem wtedy razem z Jackiem Berkowskim. Tutaj naszym delegatem, naszym przedstawicielem właściwie i on podczas, kiedy wracaliśmy z tego Kalisza powiedział mi, że nie ma kto zorganizować Mistrzostw Europy w biegu dwudziestoczterogodzinnym i ja mu powiedziałem wtedy mówię: Słuchaj.

 

BHU: To ja. Ja mogę zorganizować, tak? Mam tu ładny park. Super. Fajnie.

 

PP: Mam tu wspaniały park, w którym dopiero co wylano piękny asfalt na pętli około liczący tysiąc pięćset metrów i tak to zaciekawił ten park, że zamiast praca czy od razu do Warszawy przenocował u nas w Pabianicach i na drugi dzień tutaj razem z panią wiceprezydent Pabianic poszliśmy ten park mu pokazać i stwierdził, że to jest świetne miejsce na przeprowadzanie tego typu zawodów, ale niestety, kiedy nam zaczął opowiadać o budżecie, jak jest potrzebny do przeprowadzenia Mistrzostw Europy to jakby od razu stwierdziliśmy z panią wiceprezydent, że jeszcze nie teraz, że nie uda nam się takich środków uzbierać, że to w zasadzie byłaby praca na pełen etat, tak jak dla mnie, dla jednej osoby i musiałbym zrezygnować z wielu innych rzeczy, żeby to wszystko pospinać, logistykę dla tych zawodników, dla tych wszystkich ekip i jakoś to wtedy nie zostało zrealizowane, jakby ten pomysł ale cały czas ta idea tych zawodów tutaj w parku, gdzieś mi tam w głowie się kołatała i kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że mam wśród znajomych Piotrka Kardasa który też jest ultrasem z zamiłowania i opowiedziałem mu o tym pomyśle i zaraziłem go w zasadzie tą ideą całą i to właśnie Piotrek powiedział, że chciałby też, żeby takie zawody w Pabianicach się odbyły i przejął cały ciężar, jakby zorganizowania najpierw i później wymyśliliśmy nazwę, wspólnie logo i tak pomału, pomału i Piotr jakby ze swoim stowarzyszeniem, ze swoim klubem sportowym, z którym biega to przejął. Ja zostałem koordynatorem tych zawodów, jakby prawą ręką Piotra, ale tu cały jakby splendor to jemu się należy, ponieważ ja jestem tylko pomysłodawcą, tylko można tak powiedzieć i wspieram go oczywiście i robimy to wspólnie, ale tu jest Piotr. To jego zasługa, że ultra park się odbył pierwszy, że był taki sukces i że teraz był drugi, który też naprawdę fajnie wyszedł. Także, ale mogę gdzieś tam poświecić z boku przy Piotrku, tak. Gdzieś na zdjęciu jestem i mogę uścisnąć tym niesamowitym naszym ultrasom i ultraskom rękę, więc jest fajnie. OK. Bardzo się cieszę, że te zawody u nas też są tutaj. 

 

BHU: A biegłeś te zawody? Miałeś okazję biec ultra park czy zawsze zajęty? 

 

PP: Nie, ja za dużo wiesz za dużo jest rzeczy do zrobienia, do przypilnowania.

BHU: Tak.

 

PP: Przy takich zawodach tak samo jak zresztą dobą. To też są zawody, w których chciałbym pobiec tak naprawdę i też nie mogę, bo tu jest, tu jeszcze więcej mam do zrobienia i tytuł jakby będąc dyrektorem leśnej dobry nie wyobrażam sobie sytuacji takiej, że też nie wiem przebieram się w ciuszki i sobie biegam zamiast być w bazie i być cały czas do dyspozycji nie tylko zawodników, ale też wszystkich innych osób, wolontariuszy. Ktoś musi za to odpowiadać.

 

BHU: Oczywiście, a powiedz, jak pokonasz swoje problemy zdrowotne to co będziesz biegał i co masz ochotę pobiec?

 

PP: Cały czas marzy mi się ten moment, w którym otrzymam powołanie do kadry Polski w biegu dwudziestoczterogodzinnym. Tego nie ukrywam.

 

BHU: OK. 

 

PP: Może to wygórowane ambicje, ale mówię: Wolę spaść z wysokiego konia niż ciągle gdzieś 

tam na kucykach sobie truchtać gdzieś w połowie stawki.

BHU: Fajny plan. 

 

PP: Tak to jest. 

 

BHU: Jaki jest limit teraz żeby się dostać na kadrę?

 

PP: Dwieście trzydzieści. 

 

BHU: Aha.

 

PP: Dwieście trzydzieści daje miejsce może w tej podstawowej szóstce, ale chyba w tej dziewiątce to już na pewno, czyli poniżej sześciu te dwieście trzydzieści tak. Wiadomo, że to jest.

 

BHU: Ciężka sprawa.

 

PP: Ciężka sprawa. Jeszcze daję sobie, jak tylko rzeczywiście uda mi się rozwiązać te problemy zdrowotne, jeżeli znajdziemy przyczynę i uda się ją wyeliminować tak, że nie będzie się to wiązało z rezygnacją na przykład nie wiem nie powie mi ktoś, że przez przepuklinę na lędźwiową czy pępkową nie mogę biegać, bo zrobię sobie krzywdę już taką bardzo mocną to będę próbował jeszcze na pewno raz.

 

BHU: A opowiedz mi - A spróbujesz jeszcze coś napisać kiedyś? Jakbyś miał coś napisać swojego tak od serca to co by to było?

 

PP: To byłoby o kimś takim, jak to byłoby o facecie, który musi zmagać się z własną wybujałą za bardzo chęcią zaistnienia kosztem wszystkiego wokół, a tym, co najbardziej mnie jakby tutaj martwi, jest przyczyną mojego największego smutku, jest kosztem kontaktu z dzieciakami. To nie ukrywam, że jakoś to skupienie się na sobie przez te wszystkie lata sprawiło, że teraz ze starszym synem Oskarem, który ma siedemnaście lat jakoś taki, wydaje mi się, że szanujemy się. Znaczy, że on mnie szanuje na tyle, że nie mam powodów do narzekania, słysząc historię niektórych rodziców, ale chciałbym ten kontakt mieć trochę lepszy i o tym byłaby ta książka. Właśnie o tym, czy w życiu faceta ważniejsze jest zaspokajanie własnych ambicji? Nieważne, czy to sportowych, czy artystycznych, czy zawodowych kosztem kontaktu z dzieckiem, bo to powiem. To jest to co najbardziej mnie gdzieś tam gryzie z tyłu zawsze cały czas, kiedy nie wiem wychodzę na drugi trening czy wiesz, czy wyjeżdżam na kilka dni na jakieś zawody, czy to jest właśnie to co ja bym chciał, ale nie umiem sobie na to odpowiedzieć. Nie znam odpowiedzi, tak? Takiej. 

 

BHU: Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie, bo to jest też niesprawdzalne w ogóle, prawda? Nie można jednoznacznie nawet z perspektywy czasu stwierdzić, co by było dla Ciebie lepsze. A powiedz jak? 

 

PP: No ok. Chodzi mi właśnie o to dla mnie i dla niego, tak? Bo to na pewno jakiś wpływ na to jakim on będzie w przyszłości facetem też ma, tak? Mnie się wydaje, że mój kontakt z moim tatą też był troszkę zbyt mały i że to też właśnie wpływa na to moje poszukiwanie poklasku gdzieś tam, bo może tej ojcowskiej miłości zaznałem trochę mniej niż powinienem. Jest taki mechanizm. Tak rozmawiałem kiedyś z psychologiem na ten temat. To się nawet nazywa zdradzony przez ojca i tak się zastanawiam czy to jakby jest w porządku względem niego. Jakby jest już teraz troszkę za późno, żeby cofnąć czas i nie da się cofnąć czasu i pewne rzeczy gdzieś już mu się tam utrwaliły. Próbuję w każdej wolnej chwili, gdzieś tam porozmawiać, ale też do tego dochodzi jego wiek. Siedemnaście lat teraz to jest: Tata, daj mi spokój. Ja tu gram. Idź sobie. OK. Jest wszystko w porządku. Kocham Cię, Tak, tak. Daj mi już spokój.

 

BHU: Tak, tak, tak.

 

PP: Także OK, ale staram się być na tyle dobry, na ile pozwala mi mój charakter i chociaż tyle mam na własne usprawiedliwienie, że staram się. 

BHU: A powiedz, ile czasu Ci zajęło wtedy w sierpniu przebiegnięcie tych osiemset kilometrów na treningach? Liczyłeś może ile godzin?

 

PP: Siedemdziesiąt sześć godzin to było około. Także ja cały czas starałem się tych właśnie tego zakresu tętna i tego tempa trzymać, tak? Więc to, ale czasami było troszkę szybciej, bo jakby czułem się dobrze, więc tam sobie pięć trzydzieści leciałem czy pięć dwadzieścia pięć, ale to były takie. Starałem się nie szaleć, więc tam wyszło około siedemdziesięciu sześciu godzin wtedy.

 

BHU: To trochę tego czasu poświęciłeś rzeczywiście, prawda.

 

PP: Właśnie.

 

BHU: Tak. To jest to zawsze pytanie, czy zwłaszcza w takiej dyscyplinie, jaką my uprawiamy, czyli te biegi długie zawsze jest ta chęć wydłużenia się, prawda? Ale wtedy to się kończy tym, że trzeba podjąć decyzję kosztem innych i to już nie jest takie fajne plus to jest też kwestia zajawek. Wiesz, Ty mógłbyś ten sam czas poświęcić na napisanie jakiejś super rzeczy, która Ci zawsze chodzi gdzieś po głowie, a tę pasję swoją gdzieś spychasz widzę na drugi – trzeci plan. Troszeczkę się spełniasz jako tłumacz, ale tak jak mi opowiadałeś na początku to, jak byłeś młodym chłopakiem, to te chęci pisarskie bardzo często do Ciebie wracał.  Jak to teraz wygląda? Coś tam sobie do szuflady piszesz własnego wieczorami?

 

PP: Nie. Znaczy pomysły, które mi się pojawiają na jakieś sceny z książki tej jednej czy drugiej sobie tam notuję. Mam taki katalog z takimi właśnie notatkami, ale spełniam się pisarsko na swoim Facebooku na razie.

BHU: Tak. To widać. Fajnie, że się tym dzielisz.

 

PP: Tak. Jakby tutaj staram się ani też nie ukrywać za bardzo są rzeczy, które tam ludzie się dziwią, że piszę na przykład czasami o swoich słabościach czy o tym, że właśnie tam mamy jakiś problem związany z czy z dzieckiem, czy z dietą, czy z moim skrzywieniem na punkcie właśnie tej wagi startowej wiecznej, którą gonię od już nie pamiętam, jak długiego czasu i to jest, jakby ten mój taki zawór bezpieczeństwa i chociaż nie jest to do końca. Wolałbym napisać książkę. Wiadomo tą powieść i zobaczyć ją wydaną i tylko żeby moje nazwisko było na okładce, a nie gdzieś tam na stronie tytułowej jako tłumacza. To to daje mi trochę możliwość literackiego wyżycia się na co dzień, ale to nie jest planowane jakby, tak? Jest moment taki, że widzę coś albo przychodzi mi jakaś myśli i sobie o kurczę, można o tym fajnie napisać. Ja tam sobie coś tam piszę, tak? To nie jest zaplanowane. Znaczy, jakby jestem cały czas sobą na tym Facebooku, więc wydaje się to się osobom niektórym, że to jest planowane, że ja sobie wymyśliłem siebie, że to jest kreacja i że to ja sobie realizuję jakieś tam mam tak jak pisanie książki, tak? Że to jest fikcja, że coś. Nie ja na Facebooku jestem sobą i to jest wszystko tam w miarę tak ani nie nieoszlifowane. Czasami dopiero później czytam, mówię, o kurczę, przecież to jest jakaś literówka albo jakieś zdanie takie gdzieś tam źle się czyta na przykład czy coś.

 

BHU: Tak.

 

PP: Ale to nie jest to ani tamto nie podlega redakcji ani nic. Naprawdę to jest siadam, piszę i wrzucam, tak? Chyba że przyjdzie mi coś rano do głowy, a ja nie lubię rano wrzucać na Facebooka jakoś ten wieczór mi się dobrze kojarzy i sobie na przykład tam kilka zdań, a później to rozwijam i dopiero wrzucam. Także. 

 

BHU: Ale wiesz to tak, to jest niesamowite cenne to co mówisz, bo po pierwsze to, że się dzielisz swoimi słabościami to jest super, bo to też pozwala ludziom jakoś lepiej się połączyć z Tobą na pewno i też to daje otuchę wielu osobom, bo, każdy się zmaga z życiem, niezależnie od tego kim jest i co robi w życiu, więc taki autentyczny głos z Twojej strony jest fajny. Szkoda też, że to, co mówisz, że ludzie czasem nie wierzą w autentyczność tego, co się prezentuje na social mediach. To jest fascynujące, że gdzieś tam ludzie czytając pewne artykuły zaczynają się zastanawiać nad tym oceniać Cię bardzo po prostu. Wiesz jak komuś coś wychodzi, to od razu ktoś myśli, że on to robi profesjonalnie i że właściwie w związku z tym, że robi to profesjonalnie, to nie powinien popełniać błędów. Nie wiem, powinien to robić bardziej regularnie albo cokolwiek. Tymczasem Ty po prostu się tym bawisz i pokazujesz swoje serducho. Jest część osób, które jakoś nie doceniają tego, ale większość na szczęście docenia. Większość docenia. 

 

PP: Tak, większość docenia. Jakiś czas temu sobie zdałem sprawę z tego, że znaczy, że nie można ani moich jakby tekstów, czy tego, czym się dzielę, ani też pewnie wszystkiego co się pojawia w internecie oceniać tylko pod kątem reakcji czy liczby komentarzy, bo jest naprawdę dużo osób, które czytają. Zresztą ja sam tak mam, że czytam coś co jest naprawdę fajne i jakoś tak jestem oszczędny w rozdawaniu serduszek czy lajków czy w komentowaniu i tak samo jest z tymi moimi wpisami, że też później się na przykład dowiaduję od kogoś w prywatnej rozmowy czy gdzieś: Ale wiesz co tam przeczytałem to co napisałeś i później przez tydzień chodziłem i myślałem o tym co tam na temat tam relacji z tatą napisałeś w dniu ojca czy o przyjaźni i tam jak był jakiś Międzynarodowy Dzień przyjaźni, tak? Ale jakby nie zostawiła ta osoba ani razu żadnego śladu po sobie, i byłem zdziwionym. Mówię: Naprawdę to Ty czytasz, co ja piszę? Czytam każde coś tam co piszesz. Tak, super. 

 

BHU: Wiem, wiem dokładnie o czym mówisz. Tak, ale Ty co myślisz? Ty chciałbyś, żeby więcej osób komentowało Twoje Posty? 

 

PP: Chciałem na początku, jak sobie wymyśliłem, że tego Facebooka będę traktował w taki a nie inny sposób, czyli właśnie takie bardziej jako mój pamiętniki i takie miejsce, w którym właśnie spisuję, zmagam się ze swoimi demonami, tak? A, że robię to publicznie OK. W porządku, to nawet może być bardziej motywujące. To na początku wydawało mi się, wchodziłem i mówię: Jak? Pięć lajków tylko? Przecież minęła już godzina. Bez sensu. Nie robię tego, ale to było tak przez kilka miesięcy takie coś trwało, a teraz właśnie po tych rozmowach z paroma osobami zdałem sobie sprawę, że to właśnie OK. Fajnie byłoby zobaczyć nie wiem tysiąc lajków i sto pięćdziesiąt. Znaczy komentarzy, to może nie bo ile to byłoby czasu na odpowiadanie trochę. Ja też mam nawet w tej chwili czasami się zastanawiam i tak na siłę coś już odpowiadam, bo martwię się, że jakaś osoba, która skomentowała to chciałaby jakiejś reakcji z mojej strony, tak?

 

BHU: Tak.

 

PP: To chociaż tego lajka temu komentarzowi zostawiam, ale już przestałem zwracać uwagę na to, ile mam reakcji pod tekstem. Absolutnie mnie już to w tej chwili nie interesuje.

BHU: Jest to dosyć te algorytmy w tej chwili tak działają, że niestety jak Ty wrzucasz posta to on jest od razu widoczny dla pięciu procent Twoich followersów i dopiero jak widać, że ktoś zareaguje, zalajkuje, skomentuje to jest to puszczane dalej i szerzej i to jest takie. Rzeczywiście warto lajkować. Także kochani, jeśli słyszycie, to warto lajkować. Jeszcze bardziej warto komentować, bo wtedy głos Piotra roznosi się szerzej, a już najlepiej zaszorować u siebie na (ns. 1:00:41). Także ja Was serdecznie namawiam. Piotr twierdzi, że nie, ale wiemy, jaki jest skromny ludzi. Poznaliśmy od tej strony. Dobrze. Dobrze Piotrze i co? Twoja książka będzie o Tobie po prostu, jeśli powstanie.

 

PP: Pierwsza.

BHU: Pierwsza oczywiście. Pierwsze rzeczy zawsze są najbardziej osobiste. Dopiero po tym człowiek idzie dalej. 

 

PP: Tak. Ja jeszcze potrzebuję. Wiesz jedną z rzeczy poza czasem powstrzymującą mnie przed takim powiedzeniem sobie OK. Siadam i piszę jest lęk przed porażką na polu literackim też jakby. Myślę, że jakby boję się, że mogę tylko już nie przeżyć w sensie takim przestanę być trochę sobą. Także, jeżeli jeszcze na przykład nie wiem poświęcę się teraz tak jak bieganiu się poświęciłem przez ostatnie dwa lata i nie wyszło i teraz mam taki kryzys. Wiem, że będę jeszcze próbował, ale naprawdę przez chwilę mocno się zastanawiałem nad tym czy to bieganie ma sens, w takiej formie poświęcenie temu tyle czasu tak samo jest trochę teraz z napisaniem tej książki. Boję się, że udowodnię sobie, że to też nie jest rzecz, którą nie wiem mogę robić, albo robię na tyle dobrze, że będzie wydana i później się dobrze, jeszcze w miarę sprzeda, tak? Boję się. Wolę żyć chyba na razie chwilowo takie mam wrażenie i ta świadomość tego też jest trochę obciążająca. Wolę żyć w takiej niewiedzy. Zawsze mogę sobie powiedzieć. No nie wydałeś książki? No to nikt Ci nie może powiedzieć, że jesteś kiepskim pisarzem, tak? 

 

BHU: To prawda.

 

PP: Właśnie, więc zawsze mogę. 

BHU: Jest to ciężki wybór, ciężki wybór. Oczywiście wiesz, jak Cię słucham to mam ochotę Ci powiedzieć: Stary, próbuj i walcz, ale wiesz mi jest to łatwo powiedzieć, a rzeczywiście, jeśli coś pójdzie nie tak to dla Ciebie może być duży problem, żeby to w sobie przegryźć, żeby przegryźć, a wiesz ja podobnie tak jak i Ty jesteśmy równolatkami prawie. Ja też mam za sobą zimny chów i też wiesz moje poczucie własnej wartości nie jest jakieś ogromne, więc ta chęć prezentowania się i ciągle to w nowych sytuacjach i ciągłe wiesz sprawdzanie się i pokazywanie siebie to jest ogromne ryzyko i nie zawsze też mam na to ochotę i też się boję czasami odbioru, więc rozumiem Cię tutaj doskonale.

 

PP: Ale to jakby spróbuję teraz jeszcze pobiegać. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale też jakby na pewno spróbuję. To jest zbyt silne pragnienie i zbyt mocne. To jest zbyt duża część mnie gdzieś tego pragnie, żebym ja tej książki nie napisał. Także to jest tylko kwestia czasu. 

BHU: Fajnie i myślę, że te takie puszczanie jej w mini formie na Facebooku też chyba mogłoby Ci pomóc troszkę, takimi małymi wiesz fragmentami sprawdzasz reakcję ludzi i patrzysz jak to jak. Wiesz to jest teraz super sposób. To jest trochę mi to przypomina taką teorię w uruchamianiu firm startupowych tak zwaną Lean startup, czyli że wypuszczasz swój produkt w bardzo małych cząstkach i bardzo szybko dostajesz feedback, w związku z czym finalny produkt może być dużo bardziej dopracowany dzięki temu właśnie się przetestowało jakieś małe fragmenty, więc może podejdziesz tak Lean startupowo do swojej książki dzięki social mediom i odniesiesz sukces od razu BAM. Życzę Ci tego stary. 

 

PP: Dziękuję bardzo. Jest to jakiś. 

BHU: Jest to jakaś koncepcja?

 

PP: Jest to jakaś koncepcja, Tak, warto się zastanowić.

BHU: A Ty w ogóle jak social media postrzegasz? Czym one są dla Ciebie? Są czymś dobrym, złym i czym są dla Ciebie i jak z nich korzystasz? Czy potrafisz z nich korzystasz tak, że potem nie masz poczucia, że Jezus mitrężyłem pół dnia? 

 

PP: Nie, nie. Znaczy dla mnie Facebook, bo jakby social media w moim przypadku to tylko jest Facebook i Instagram. Przy czym Instagram jest taki typowo biegowy. Znaczy, dopóki biegałem, to w zasadzie był tylko biegowy. Teraz troszkę tam przemycam takich właśnie poza tych spraw takich poza biegowych, czyli tam tak jak dzisiaj byłem na badaniu czy wczoraj, przedwczoraj przepraszam, ale Facebook jest jakby dla mnie narzędziem takim pozwalającym zaistnieć nieco bardziej, tak? Wiem, że jest ileś tam tych osób, które przeczytają ten mój wpis i wiem, że wybijam się trochę ponad tą przeciętność gdzieś tam, że udostępniając, nie biorąc udziału w łańcuszkach jestem takim. Znaczy mój Facebook jest moim odbiciem. Myślę, że osoba taka psychiatra czy psycholog. gdyby tam posiedział, poczytał to dowiedziałby jakim Jestem człowiekiem, tak? To jest moje takie i ja to traktuję to jako takie przedłużenie wirtualno - cyfrowe samego siebie. Także mogę gdzieś w tą przestrzeń wirtualną się załadować, że tak brzydko powiem i przenieść się na ten właśnie istnieć w tym w tym wymiarze wirtualnym, tak? Ne tylko tutaj jestem sobie Piotrkiem w Pabianicach mieszkającym tylko właśnie gdzieś tam w tej sieci krążę jako ja, bo nie mam żadnego.

BHU: Właśnie.

 

PP: Nie chciałbym jako tam nie wiem Piotr sześć sześć czy coś w tym stylu krążyć, bo nie po to jakby nie zaspokoiłbym wtedy. Co z tego, że Piotr sześć sześć byłby najpopularniejszym blogerem na YouTube czy gdzie indziej, skoro wychodząc przed blok nikt by nie wiedział, że to ja jestem tym Piotrem sześć sześć sześć. Jaki to sens jest?

BHU: Tak.

 

PP: Także tak traktuję te social media właśnie, że to mogę się gdzieś tam. 

BHU: Fajnie. Fajnie, że właśnie, że to jest z Twojej strony bardzo autentyczne i myślę, że bardzo potrzeba nam takich kont, które nic nie udają. Także super. Dziękuję Ci serdecznie. Życzę Ci spełnienia Twoich marzeń biegowych i pisarskich i rodzinnych, i spełnienia i dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas. 

 

PP: Ja dziękuję za zaproszenia. Naprawdę cieszę się, że mogłem się tu pokazać. Dzięki wielkie, naprawdę bardzo dziękuję. 

BHU: Fajnie. Ja też dziękuję. Było niezmiernie miło z Tobą rozmawiać i do zobaczenia może gdzieś na jakiś zawodach w takim razie.

 

PP: Do zobaczenia.

BHU: Trzymaj się. Dziękuję serdecznie.

 

PP: Dzięki. Cześć.

BHU: Pozdro. Cześć. Pa.

 

PP: Hej. 

BHU: Powiem Wam szczerze, że uwielbiam takie rozmowy. Ten podcast nie jest pomyślany jako przedsięwzięcie komercyjne. Jest bardziej próbą stworzenia portretu polskiego środowiska biegaczy górskich i ultra i bardzo się cieszę, że Piotr znalazł się częścią tego portretu. Piotr zdecydowanie nie jest osobą, która chce się w jakiś sposób kreować. Jak usłyszeliście, robi w życiu sporo rzeczy, aby być zauważonym i można by pomyśleć, że jest to próżne, prawda? Ale czy to właśnie nie tak działamy? Czy chęć akceptacji u innych nie jest dla nas jednym z głównych motorów działania? Nawet jeśli myślicie, że tak nie jest, to pomyślcie jeszcze raz szczerze przed lustrem. 

 

Dzięki Ci Piotrze za Twoją szczerość i dystans do siebie i wiem, że mój jeden głos Cię nie przekona do podjęcia prób literackich, ale zachęcam wszystkich słuchaczy do wysłania Piotrowi zachęty. Może jak poczuje wsparcie to się zdecyduje na ten niełatwy krok. Strach przed porażką niejednego z nas paraliżuje. Mam nadzieję, że stawisz mu czoło. 

 

Dziękuję serdecznie za wysłuchanie tego podcastu. Jeśli podoba Wam się to co robię gorąco namawiam do wsparcia podcastu finansowo na patronite.pl/blackhatultra. Jedynym finansowym źródłem wsparcia tego podcastu jesteście Wy słuchacze, dlatego bardzo doceniam każdy wkład, a najniższy próg wsparcia to tylko pięć złotych. Dokładny link znajdziecie w opisie odcinka. 

 

Podcast można również wspierać w mediach społecznościowych, udostępniając informacje o nim w postach, relacjach i na tablicach. W tej chwili podcast na patronite wspiera już ponad sto osób, ale chciałbym wymienić tutaj alfabetycznie nazwiska tych, których wkład miesięczny jest największy. Są to Agnieszka Barczyk, Krzysztof Bednarz, Adam Bogdał, Magdalena Czernicka, Agnieszka Dudek, Andrzej Gąsiorowski, Bieta-Hirń- Morawska, Michał Janiak, Paweł Kaczmarek, Przemysław Kozłowski, Szymon Kubicki, Agnieszka Łęcka, Marek Maj, Wojtek Mąka, Michał Mężykowski, Wojciech Pietrzok, Łukasz Różanowski, Kamil Sowiński, Marcin Stefaniak, Przemysław Strąk i Edyta Winnicka. Powiem Wam moi drodzy patroni, że dzisiaj przyszły do mnie czapki z logiem BlackHtatUltra. Te czapki są przeznaczone tylko i wyłącznie dla Was, dla patronów podcastu i niedługo dostaniecie maila i spróbujemy się jakoś umówić na przekazanie tych czapeczek. Także oczekujcie na kontakt ode mnie. Chciałem się podzielić z Wami jeszcze jednym nowym projektem - Stworzyłem kurs nagrywania podcastów. Jest to projekt komercyjny skierowany do osób anglojęzycznych. Na razie opublikowałem darmowy mini kurs, żeby stworzyć wokół kursu społeczność, zebrać ocenę uwagi i sugestie. Jeżeli interesuje Was ten temat, albo jeśli bylibyście tak mili, aby podzielić się tą informacją o tym kursie z Waszymi znajomymi, to byłoby wspaniale. Kurs nazywa się (ns.1:11:12). Jest to skrót od podcast dr. Pewnie nazwa mogłaby być lepsza. Teraz myślę, że chyba niepotrzebnie wyrzuciłem z nazwy BlackHata, ale na razie jest jak jest więc zapraszam na stronę www.(ns.1:11:26).com i serdecznie dziękuję z góry za zainteresowanie i za wsparcie.

 

Jeżeli jeszcze tu jesteś to powiedz, jak się czujesz? Właściwie jak się nad tym zastanowić to zawsze jest dobrze. Pada Ci na głowę? Nie. Jest Ci ciepło? Jest. Masz co jeść? Masz. Budzisz się rano? Tak. Każdy nowy dzień. Nawet każda nowa chwila to szansa na rozpoczęcie życia od nowa. W każdej chwili możesz zmienić wszystko dlatego, że Twoje nastawienie do rzeczywistości jest wszystkim. Zaczynasz od nastawienia i obdarowywania świata wokół siebie wibracją na wyższych częstotliwościach. Co to jest zapytasz wibracja na wyższych częstotliwościach? Ja bym to zdefiniował jako chwile pozbawione strachu, agresji, niepewności, osądzania, chorych pragnień, pragnień wygórowanych, które zazwyczaj nie są Twoje. To chwile, gdy czujesz się orzeźwiony, pozytywnie pobudzona, myślisz i widzisz klarownie. To chwile, w których kochasz siebie i kochasz innych, odczuwasz empatię, współczucie i akceptację dla wszystkiego i wszystkich dookoła. Na pewno miewasz takie chwile. Wiesz, o czym mówię. Zdarzają się rzadko, ale jak już się wydarzą to się zastanawiasz, jak można było przejmować się tym całym bałaganem, który jest wokół nas? Skoro wszystko jest takie proste. Wystarczy zaufać sobie, kochać siebie, kochać innych, robić swoje i utrzymywać wyższe wibracje, kiedy tylko się da. A świat? Świat się ułoży pod te wibracje. Nie ma innej możliwości. Buźka.

bottom of page