TRANSKRYPCJA
#77 JAREK GONCZARENKO
Ktoś kto mógł przebiec, przejść, przejechać to GSB to wie ile to kosztuje sił, energii. Zresztą ja to chcę podkreślić, że ja podziwiam każdego kto to zrobił. Czy to zrobił z rodziną przez 2 tygodnie czy to zrobił sam z plecakiem. Po prostu podziwiałem, myślałem o Romanie Ficku, który to zrobił sam bez supportu. No płen podziw dla człowieka. Aczkolwiek nie oddał bym tego i nie zrobił tego sam z racji tego choćby ile emocji, ile fajnych rzeczy się pojawiło na tym supporcie, ile to ludzi zespoliło, poznali się nasi znajomi, którzy wcześniej mieli okazję się poznać. Te emocje - no nie da się tego na pewno zrobić w pojedynkę tych emocji.
fot. Jarek Gonczarenko
BLACK HAT ULTRA:
To był Jarek Gonczarenko. Ja nazywam się Kamil Dąbkowski i witam w podcastcie BLACK HAT ULTRA. 26 maja w Wołosatem spod czerwonej kropki oznaczającej początek Głównego Szlaku Beskidzkiego wyruszyło dwóch panów. Eee... To znaczy nie do końca. Najpierw o 4 rano ruszył znany i lubiany Rafał Bielawa, który chciał pokonać 500 km czerwoną bestię po raz trzeci. Następnie około 4 godzin później ruszył Jarek Gonczarenko. Nie mniej lubiany, ale zdecydowanie mniej znany. Panowie ruszyli z zamiarem złamania 100 godzin na trasie GSB. Czasem jest tak, że największe emocje generują te wydarzenia ciche, niezapowiedziane, kameralne. Tak było i tym razem. Niejeden festiwal biegowy może pozazdrościć tych emocji, zacieśniętych kciuków, wahania kropek, zaangażowania i wspaniałych kadrów Karoliny Krawczyk i Janka Nyki. To co wydarzyło się w tych dwóch teamach supporterskich Rafała i Jarka na zawsze pozostanie w ich sercach. Takiej solidarności nie doświadczamy często i uświadamia nam to jak bardzo ultra może być sportem ważnym, bo jednoczym nas wszystkich. Jeżeli spodoba wam się to nagranie i zechceci wesprzeć ten podcast to zapraszam na patronite.pl/blackhatultra. Dzisiaj chcę was zaprosić na rozmowę z Jarkiem Gonczarenko, który ustanowił nowy rekord GSB na 95 godzin. Jak usłyszycie, podejście Jarka do biegania i trenowania do tak dużych dystansów jest zupełnie inne od tego co mieliście szansę usłyszeć wcześniej w tym podcastcie. Wielką nieobecną tego nagrania jest Kinga Kwiatkowska - wspaniała biegaczka, partnerka Jarka i szefowa jego supportu. Mieliście szansę poznać Kingę w odcinku #54 BLACK HAT ULTRA. Nie było jej na nagraniu, bo dla niej supportowanie Jarka zaczęło się dużo wcześniej przed biegiem i jeszcze się nie skończyło gdy u Jarka byłem. Jako osoba pracująca w szpitalu musiała nadrobić zaległości dyżurowe przed i po biegu tak aby Jarek mógł spełnić swoje marzenia. Ogromny szacunek dla niej dla, Jarka, dla Rafała i dla wszystkich, którzy przyczynili się do tego całego zamieszania. Siedzimy z Jarkiem na tym samym poddaszu w Radkowie, na którym nagrywałem kiedyś podcast z Kingą. Woda, kawa, ciacho i lecimy. Jak się okazało Jarek lubi mówić dużo i robi to fajnie. Posłuchajcie.
JAREK GONCZARENKO:
Tzn. Generalnie to chyba większość ludzi jest w szoku narazie. Nie wiedzą, nie ogarniają w ogóle co to jest ten Gonczarenko. Jakiś taki biegacz z Ukrainy.
BLACK HAT ULTRA:
No właśnie tak. Jest strasznie dużo takich głosów, że po prostu nagle cię odkrywają i stwierdzają "co to za gość".
JAREK GONCZARENKO:
Ja do tej pory nie wygrałem ani jednych zawodów. Zawsze gdzieś tam byłem. Tzn. Zawsze. Nie zawsze, ale gdzieś tam byłem już drugi, czwarty. Tak już się śmieją, że jestem takim zawodnikiem drugiego miejsca. Nigdy nie wygrałem żadnych zawodów. Skąd mieliby mnie znać. Nie udzielam się w internecie, nie jestem człowiekiem, który jest twarzą jakiegoś Dynafita czy jakiegoś, jakiejś innej marki, która gdzieś sponsoruje biegaczy.
BLACK HAT ULTRA:
To prawda. Dlatego Jarku przyjechałem do Ciebie, żebyś opowiedział trochę o sobie. Niestety to jest wynik tego, że za dobrze pobiegłeś to GSB.
JAREK GONCZARENKO:
No gdybym wiedział to bym rzeczywiście troszeczkę zwolnił. [śmiech]
BLACK HAT ULTRA:
I już oddał Rafałowi ten rekord. [śmiech]
JAREK GONCZARENKO: Tak. Tzn. wiesz, jednak dalej rywalizacja sportowa u mnie jest na takim poziomie, że no śmieją się, że nie potrafię grać w szachy z dzieckiem i dać mu wygrać, tak? Jak mam możliwość rzeczywiście powalczenia o jakiś dobry wynik to to robię. Zawsze byłem człowiekiem, który lubił rywalizację od dziecka. Nie oczywiście, nie za wszelką cenę, ale rywalizacja towarzyszyła mi na pewno od dziecka na każdym etapie mojego życia.
BLACK HAT ULTRA:
Właśnie to jest ciekawe, bo ja jak patrzę na twoje treningi, to, bo sobie na Stravie na szczęście wrzucasz je. Nie udzielasz się w internecie, ale można cię pośledzić na Stravie. To i ja powiem ci, że z wielkim zdziwieniem patrzyłem na to, bo ty trenujesz jak normalny biegacz górski, a nie biegacz pod ultra 500 km. I to też jest ciekawe. Myślę mam nadzieję, że dojdziemy w tej rozmowie do tego dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na taki długi dystans. Powiedziałeś o tym, że ty masz specjalny stosunek do GSB. Jak on się tworzył przez lata?
JAREK GONCZARENKO: Generalnie człowiek ma swoje jakieś marzenia. Na każdym etapie swojego życia gdzieś te marzenia próbuje realizować. Jak zacząłem biegać te sześć lat temu, nie wiedziałem kompletnie nic na temat biegania po górach, na temat biegów górskich. Jeszcze wtedy biegi górskie troszeczkę raczkowały w Polsce. Teraz to już jest jakaś taka potężniejsza machina. Patrząc na przykład na to, że teoretycznie jesteśmy w stanie w górach startować tydzień w tydzień. I nie trzeba jakoś mocno się namęczyć, żeby wybrać jakąś imprezę biegową. Wtedy to jeszcze tak nie wyglądało. Mimo tego, że to jest 6 lat. I jak się wchodzi w coś no to się człowiek szuka jakiegoś zaczepienia. Pierwszym moim zaczepieniem było przebiec dalej niż maraton. To był taki jeden z pierwszych założeń i marzeń. Bardzo szybko go zrealizowałem, bo pierwsze dwa biegi od półmaratonu, maraton na asfalcie, a pierwsza 60 na BUTcie u Michała Kołodziejczyka. To był odstęp czterech czy pięciu miesięcy. I to tak lawinowo bardzo szybko szło, ponieważ moim marzeniem było przebiegnięcie półmaratonu.
BLACK HAT ULTRA:
Ale to marzenie narodziło się wcześniej?
JAREK GONCZARENKO: Tak, tak. Ono było dość wcześnie. To jest .półmaraton żywiecki. Patrzyłem z zazdrością. Generalnie patrzyłem z zazdrością na ludzi moich znajomych, którzy przebiegają ten półmaraton, i tak się zawsze drapałem w głowę "kurczę oni to potrafią zrobić. Dlaczego ja tego nie potrafię?". I bardzo długo odkładałm to marzenie w czasie z bardzo prostego powodu, ponieważ byłem jeszcze zawodnikiem koszykówki. Tak jak Rafał Bielawa grałem w koszykówkę. Pierwszy grałem w klubie, potem grałem amatorsko w Bielsku-Białej i najczęściej kiedy były te długie wybiegania, treningi takie, które przygotowują do takiego wyzwania to były weekendy, więc wolałem brać udział w meczach i być świeży w meczach, niż żeby trenować pod to bieganie, to wyzwanie. Ale w pewnym momencie stwierdziłem "no dobra wszystko stawiam na jedną kartę, przygotowuję się do tego półmaratonu na asfalcie". I na starcie tego półmaratonu przyjaciel, który w ogóle mnie zachęcił do biegania po górach i do treningów, też koszykarz, który już przestał być koszykarzem i zaczął tylko biegać po górach przedstawił mi kolegę i ten kolega mówi: "ty słuchaj, za miesiąc jest maraton w Krakowie. Może byście przyjechali? Mam wolną chatę. Zatrzymacie się u mnie, będzie sympatycznie." Ja się podrapałem w głowę, bo jeszcze nie wystartowałem na półmaraton, jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka, a już miałbym snuć plany o maratonie. No ale przeleciałem ten półmaraton w Żywcu, w jakoś tak bardzo fajnym czasie jak na mnie, jak na moje wyobrażenia i tego samego dnia zapisałem się na maraton w Krakowie, który miał być miesiąc później. A jak już zapisałem się na maraton w Krakowie asfaltowy to bardzo szybko obczaiłem, że we wrześniu, bardziej początek października organizowany jest BUT w Szczyrku, czyli pod nosem.
BLACK HAT ULTRA:
Bo pochodzisz z Żywca?
JAREK GONCZARENKO: Pochodzę z Żywca. Taka w czasie kiedy zacząłem biegać mieszkałem w Bielsku-Białej. Także w górach generalnie.
BLACK HAT ULTRA:
Ten maraton z jakim czasem pobiegłeś?
JAREK GONCZARENKO: Pierwszy był 3'45" tylko. Tylko tak, że przez pierwsze 20 km biegam ze swoimi przyjaciółmi, którzy mnie cały czas trzymali, mówili spokojnie chłopie, jeszcze jest druga połówka. Co ja przyspieszałem, to oni mnie zatrzymywali. Ja nie miałem żadnego wyobrażenia jak może wyglądać przebiegnięcie maratonu, co może mnie czekać po 20, bo 20 już przebiegłem, ale co jest dalej. Nigdy na treningach nie przekraczałem tej granicy. No 20 km to jest maksimum gdzie się przygotowywałem do maratonu. Więc wyobrażenie tego, że jest jakaś ściana po 30 kilometrach, wyobrażenia tego, że jeszcze trzeba potem biec te 10. No bardzo prosto, jak przebiegniesz 10 km i jesteś zmęczony, to musisz szybko pomnożyć, że tak musisz biec jeszcze cztery razy, żeby przebiec maraton. No więc takie przeliczniki, takie mnożenia bardzo często u mnie występowały na tym pierwszym etapie. I drugą dwudziestkę już powiedziałem: "chłopaki niech się dzieje co chce. Ja nie mogę wytrzymać, muszę troszeczkę szybciej przyebiec." I rzeczywiście rzadko się to zdarza podobno, żeby druga 20 była szybsza niż ta pierwsza, a szczególności na pierwszym maratonie. U mnie się to zdarzyło. Ale pytając właśnie o tych marzeniach, do tego chcę wrócić. Gdy masz przebiegnięty maraton to marzysz o czymś więcej, tak? Że do tego ultra i do tego lasu, w którym ja się zakochałem w tych górach. A ja mieszkam w górach. Mieszkałem zawsze od dziecka. Góry były dla mnie dość dużym symbolem i uwielbiałem góry i dawały mi spokój. Ale nie mogę powiedzieć, że byłem człowiekiem,, który spędza w górach bardzo dużo czasu albo żeby się pochylał nad tymi górami w jakiś taki mistyczny sposób. One były obecne. Tak jest trochę jak ktoś mieszka nad morzem, bardzo rzadko bywa nad samym morzem. Tak samo jak ktoś mieszka w górach. I z tymi nartami nie ma takiego kontaktu, i za bardzo nie chodzi po tych górach. Raczej ludzie, którzy czerpią 100% z gór to raczej przyjeżdżają w góry niż w nich mieszkają. To jest taka codzienność dla nas. I jak ja odkryłem te góry, odkryłem te szlaki i zobaczyłem, że asfalt to jest coś co jest nieporównywalne. No bo klepiesz te km, przebiegasz między domostwami. I jakby nie masz tej wartości dodanej, które dają góry. Ja się bardzo mocno zakochałem i powiedziałem, że to jest moje miejsce. Maraton asfaltowy czy jakieś inne imprezy schodzą na drugi plan. Skupiam się na bieganiu i trenowaniu w górach. Jak już stwierdziłem, że w cudzysłowie oczywiście, jestem biegaczem górskim, jestem ultrasem, bo przebiegłem swoje pierwsze ultra.
BLACK HAT ULTRA:
I to u Kołodziejczyka w dodatku.
JAREK GONCZARENKO:
Tak, i to u Kołodziejczyka. I to też fajna historia, bo to pierwsze ultra przebiegł za mną mój przyjaciel, który jest też związany z tym środowiskiem, bo on wywodzi się z Adventure'ów, z tych biegów przygodowych. Teraz co prawda jest triatlonistą, ale lubi dalej góry i biegać po górach, więc biegł ze mną, bo też nie wiedziałem co mi może się wydarzyć na trasie. No bo dalej nigdy niż 42 km nie przebiegłem. I towarzyszył mi na trasie i przebiegliśmy we dwójkę bodajże na dziesiątym miejscu, ale to był taki power. Nie mogłem chodzić później przez tydzień, nie mogłem schodzić ze schodów, wychodzić na schody. No dużo rzeczy się wydarzyło emocjonalnych wtedy, ale stwierdziłem: "nie, to jest ten kierunek, to wszystko minie, ja muszę wrócić na kolejne ultra i szukałem swoich marzeń. No i w tym czasie właśnie pojawił się kiedyś na prelekcji Kamil Leśniak na temat UTMB. I to był już wow, to było pierwsze marzenie do zahaczenia. A dwa, zacząłem słyszeć właśnie o ultra bliźniakach, Rafale Bielawie, który przebiegł GSB. W ogóle ja nie wiedziałem, że ten szlak biegnie tak blisko mnie i to jest jakiś... To nie jest jakiś kawałek, jakaś wycinka. Nie wiem zakładając z Węgierskiej Górki na Rysiankę, tylko to ma jeszcze setki km dalej, aż do Bieszczad. No byłem pełen podziwu dla chłopaków. I sobie myślę, no kiedyś fajnie by było coś takiego zrobić. Dla siebie, spróbować się. Bo jednak jak sobie stawiasz wyzwania "co jestem w stanie zrobić". No i to właśnie spowodowało, że w tym roku wystartowałem.
BLACK HAT ULTRA:
No właśnie czy szykowałeś się specjalnie pod ten bieg? Miałeś szansę w ogóle się przygotować jakos? Czy tak po prostu z twojego normalnego treningu podszedłeś do tego?
JAREK GONCZARENKO:
Tzn. Pewnie zaskoczę. Marzenie jakby już nabierało kształtów w zeszłym roku. Pandemia spowodowała to, że biegi na zewnątrz te organizowane trochę przystopowały. Udało nam się wystartować w paru biegach ale nie było tego dużo. I marzenie było dość mocno podsycane. Ale było też tłoczno na GSB w zeszłym roku. Więc tak nie było się do końca w stanie wstrzelić. Bo najlepszym momentem jest dla mnie wiosna albo jesień. Z racji tego, że wakacje u mnie są mocno pracowite i nie jestem w stanie ani się dobrze przygotować ani zrobić sobie tygodnia wolnego. Ja pracuję na co dzień muszę pogodzić treningi z dość intensywną pracą w sezonie, czyli kwiecień - wrzesień. Jest tego czasu po prostu mało. Nawet rzuciłem hasło do Kingi: "no dobra, jedziemy w październiku". A Kinga powiedziała: "ja z tobą w październiku nie jadę, bo ty jesteś nieprzygotowany na to". Być może fizycznie jesteś, bo trenowałem. Nic jakby się nic nie wydarzyło takiego, żebym przerwał treningi. Ale i logistyka, i taka zimna głowa, która myślę, że mocno mi pomogła właśnie teraz na wiosnę. Kinga powiedziała nie. Czekamy i organizujemy to w przyszłym roku. I tak przygotowywałem się spokojnie od października, już podjęłam decyzję, że to będzie na wiosnę tego roku. Przygotowywałem się, ale moje treningi jak zauważyłeś nie są jakieś takie... Tzn. Inaczej. Chciałbym spotkać trenera, który by mi powiedział jak się przygotowywać pod 500 km. Myślę, że już jest problem z trenerami, którzy powiedzą przygotuj się chłopie na 50 km, a na 100 km. A co dopiero na między 100 a 200. A już nie mówiąc o tym, że trzeba się przygotować na 500. Ja dla siebie jestem trenerem.
BLACK HAT ULTRA:
Dla siebie jesteś. No dobrze, ale to skąd wiedziałeś, że ten trening, który robisz wystarczy ci na 500?
JAREK GONCZARENKO:
Ja zakładałem, że wystarczy. Tzn. Ja nie ukrywam, że nie jestem osobą, która by nie widziała czegoś na temat treningu. Od wielu lat trenuję dla siebie i siebie trenuję. Jest to dość ciężkie. Mamy co prawda bardzo dobry kontakt z trenerem - czyli jest sam ze sobą. Ale on jest zbyt pobłażliwy na moje wyskoki. Nie przyciska śruby i jak trzeba to powie: dobra, no to zrobisz to jutro. Ale to żeby była sprawa jasna na temat treningu mam wiedzę. Może nie aż taką mega dużą, obszerną. Ja po pierwsze kończyłem Akademię Wychowania Fizycznego, więc już tam miałem jakąś tą podstawę. Plus jestem trenerem pływania. Co prawda może trening pływania nie ma nic wspólnego z treningiem biegania, ale ma. Bo pracuje się na pewnych narzędziach takich samych. Oczywiście zakres ćwiczeń i sama technika jest troszeczkę inna. No ale fizjologia jest taka sama. Co prawda tętna są inne, bo ja pracuję mocno na tętnie. Ja mocno się skupiam na pracy od wielu lat. Tzn. od wielu... No tak już od trzech lat. Na pracy tętnie, na nieprzekraczaniu pewnych wartości i do prowadzenia właśnie, żeby nie doprowadzić swojego organizmu na skraj wycieńczenia, a jednocześnie żeby go rozwijać.
BLACK HAT ULTRA:
Czyli w których zakresach zazwyczaj trenujesz?
JAREK GONCZARENKO:
Ja przede wszystkim operuje w strefach nie w zakresach, tak? Wiadomo jeśli chodzi o zakresy no to najlepszy jest ten pierwszy zakres przy takich wysiłkach długotrwałych. To nie znaczy, że nie wchodzę w drugi zakres, i to nie znaczy, że tam gdzieś trzeci zakres organizm nie wchodzi. Ale to są incydentalne i chwilowe wysiłki. Mocno się skupiłem na pewno na sile w tym roku. Tzn. mocno. Mocniej niż zazwyczaj. I tu muszę rzeczywiście powiedzieć, że ten akcent był wyrabiany przeze mnie. Nic nadzwyczajnego dodatkowo nie robiłem, żeby powiedzieć teraz trochę objętość się zwiększyła, tak? Bo gdy przygotowuję się do jakichś zawodów... Nawet jak przygotowywałem się do Siedmiu Szczytów, to mój zakres objętości tygodniowej to było od 80 do 100 km. Teraz troszeczkę wzrósł. I tak było od 90, 100 do 120.
BLACK HAT ULTRA:
Ale to też zaznaczmy, że to głównie większość po górach, tak? Czasem robisz jakieś odcinki płaskie, ale większość tych treningów jest jednak po górach.
JAREK GONCZARENKO:
Jest po górach. Tutaj nie mamy płaskich odcinków. Nawet jak idę na asfalt to się nazbiera 400 metrów przewyższenia. Ale z racji braku czasu często wychodzę na takie odcinki, bo wiem, że jestem w stanie zrobić w półtorej godziny te 20 lub więcej km, a w górach nie jesteś tego w stanie zrobić. Ale tak no, mieszkamy w górach, mamy 300 metrów do parku narodowego. Więc jak tylko jest okazja, no to wychodzę i biegam po górach.
BLACK HAT ULTRA:
A mówiłeś o sile. Ile tej siły robiłeś i jaką? Ciekaw jestem.
JAREK GONCZARENKO:
Przede wszystkim siłę naturalną. Czyli tą biegową, którą się robi na treningach biegowych. To były podbiegi różnego rodzaju i na mniejszych górkach i na większych. Pracowałem przede wszystkim te trzy ostatnie tygodnie przed już takim wluzowaniem. Czyli miesiąc przed startem dużo pracowałem z kijkami. Tu są dość mocne podejścia. Starałem się i wybiegać z kijkami i wychodzić z kijkami w zależności przy którym powtórzeniu, żeby oswoić przede wszystkim ręce do kijków. Plus popracować trochę jeszcze nogami mocno na podbiegach. I raz w tygodniu starałem się latać taką siłę stricte z ciężarami ze sztangą niedużą, żeby to nie były ciężary jakieś pozwalające. To tam bodajże największy ciężar to był 30 kilogramów. I to były podejścia na skrzynie, przysiady to w ten sposób realizowałem swoją siłę. Aczkolwiek jak byśmy zapytali Kingi, bo wczoraj dopiero po raz pierwszy, czyli prawie po tygodniu mieliśmy okazję, żeby porozmawiać jak ona to odbiera, jak ona to odczuwa. Powiedziała, że była przestraszona, bo uważała, że tego wszystkiego za mało. I to chyba jest [...]. Tzn. Ja nie wiem czy to się sprawdziło u wszystkich. Ale uważam, dochodzę do wniosku, że zresztą patrząc na swoje w ogóle treningi i swoje przygotowania do wszystkich biegów wcześniejszych wcale nie ilość tu odgrywa najważniejszą rolę.
BLACK HAT ULTRA:
Jak patrzyłem na Twoje treningi miałem dokładnie to samo wrażenie. Tzn. tak jak ty byś robił bardzo delikatne treningi, natomiast świetnie biegał imprezy. Może to jest rzeczywiście połączone z tym, że powiedziałeś, że lubisz rywalizację i z jednej strony ten trening, który robisz wystarcza ci, żeby zbudować porządną bazę. Ale potem ta cała otoczka biegu, właśnie rywalizacji z innymi pozwala ci... Nie jesteś zajechany i pozwala ci wejść na wysokie obroty. Bo zdarzać ci się oczywiście schodzić z biegów. Nie wszystkie biegi kończysz.
Podziwiałem, myślałem o Romanie Ficku, który to zrobił sam, bez supportu. No pełen podziw dla człowieka, aczkolwiek nie oddał bym tego, i nie zrobił tego sam z racji tego choćby ile emocji, ile fajnych rzeczy się pojawiło na tym supporcie. Ile to ludzi z zespoliło. Poznali się nasi znajomi, którzy wcześniej nie mieli okazji się poznać. Te emocje. Nie da się tego na pewno zrobić w pojedynkę tych emocji.
fot. Jan Nyka
JAREK GONCZARENKO:
Dwa razy.
BLACK HAT ULTRA:
Natomiast jest tak, że rzeczywiście [...].
JAREK GONCZARENKO:
Tzn. ja wiem konkretnie dlaczego to się wydarzyło.
BLACK HAT ULTRA:
To ciekawe.
JAREK GONCZARENKO:
Z bardzo prostego powodu. Tak jak powiedziałem biegam na tętnie, znam swój organizm. Jak człowiek próbuje rywalizować w szczególności na pierwszych kilometrach i to były dwa biegi: to był Bieg Granią Tatr i GUT. Gdzie na Biegu Granią Tatr jest 7 km przebierzka doliną gdzie próbowałem biec z najlepszymi chłopakami. Gdzie moje LT czyli ten próg mleczanowy jest na pewno na innym tętnie niż chłopaków i oni to robią w drugiej, trzeciej strefie, a dla mnie już podchodziło to e strefę czwartą. Czyli powyżej drugiego zakresu, już taki mocny drugi zakres. To się niestety bardzo szybko kończy. No nie da się fizjologii oszukać, tak? Mimo, że serce by chciało, mimo, że człowiek czuł, że jest w gazie. I zawsze mówię sobie przed startem, że będę biegł głową. I co moim zdaniem to idealnie zaskoczyło na GSB. Myślę, że akurat na ten temat jeszcze będę mógł powiedzieć. To w tamtym momencie biegłem serduchem i serducho mi podpowiadało 'dasz radę'. Za chwilę będą górki, trochę tętno spadnie. Będzie dobrze. No niestety tak się nie wydarzyło. I ten sam błąd popełniłem na GUTcie. Gdzie jeszcze na GUTcie doszedł problem później delikatnej kontuzji i 14 km przed metą po prostu zszedłem ze 100 km trasy. To było dwa razy. Rzeczywiście nawiązując do tego czy imprezy mi wychodziły dobrze. Na mój taki ogląd tak, ale wydaje mi się, że byłem w stanie wyciągnąć z treningu tego co robię od już paru lat, tzn. Od dwóch trzech lat, łącząc oczywiście z pracą, bo naprawdę nie jestem w stanie poświęcić i nie mam takiego długiego czasu na regenerację, nie jestem w stanie zrobić dwóch treningów w ciągu dnia. Trenuję pięć razy w tygodniu, czasami sześć to będzie fajnie. Przychodzę po prostu ściorany po pracy i Kinga jest świadkiem, że czasami się wypychamy na trening, żeby iść i coś robić. Czasami to ona mnie wypycha. Czasami to ja ją bardziej motywuje do tego, żeby wyjść. I odkąd mieszkam z Kingą rzeczywiście łatwiej mi jest, bo wcześniej jak rozmawiałem ze swoim wewnętrznym trenerem i mówię słuchaj dzisiaj odpuszczamy. A on mówi: no dobra widać, że jesteś zmęczony to odpuszczamy. Teraz dochodzi do tego jeszcze osoba, która wstaje i też wychodzi na trening to cię dodatkowo motywuje, daje dodatkowego takiego kopa. Czy da się przebiec 500 km na takim treningu, który ja robie? Jak pokazuje życie da się. Ja wiedziałem, że wszystko mi pójdzie dobrze. To może tak brzmi teraz po czasie kiedy już możemy sobie siedzieć i analizować to. Ale wiedziałem, że ten trening, który ja robię, realizuję jest wystarczający na to, żeby przebiec 500 km. Oczywiście i to Kinga też zaznaczała wczoraj. Były aspekty, w którym mogą się wykrzaczyć. Po pierwsze znowu nie wiedziałem. Najwięcej przebiegłem 240. Nie wiem co się dzieje z organizmem po kolejnych kilometrach. Nie miałem pojęcia. Nie miałem pojęcia jak organizm będzie reagował na brak snu. Nie miałem pojęcia jak będą wyglądać moje stopy. Nie miałem pojęcia jak mogą się zachowywać mięśnie na dalszym etapie. Ale wiedziałem, że jestem przygotowany fizycznie i teoretycznie w excelu na to, żeby przebiec te 500 km na 100 godzin. Wszystko miałem rozpisane, w każdy postój był dobrze zaplanowany, każda przerwa dobrze obliczona ile to czasu ma zająć. Oczywiście modyfikacje jakieś tam niewielkie były, ale dalej trzymałem się planu. I nie trzeba moim zdaniem, wracając do tego treningu, nie trzeba robić jakichś niewiarygodnych objętości, żeby to zrobić. Jesteśmy w stanie się przygotować do 100 km. A moim zdaniem pobiegnięcie od stu wzwyż to jest przede wszystkim praca głowy a nie treningu. Jeśli jesteś dobrze przygotowany na przebiegnięcie 100 km, to tak jak kiedyś, jak pierwszy raz biegam 100 km nie wiedziałem czy się da to przebiec. Po pewnym czasie jak ktoś mnie pyta czy ty dasz radę przebiec 100 km - ja mówię "dam". To nie jest dla mnie problem. To tak jak przebiegnie 10 km już dla mnie teraz - 100 km. Teraz jest pytanie w jaki sposób to zrobię, tak? Czy zrobię to jakościowo rewelacyjnie czy mnie odetnie? Czy będę w stanie biec przez cały czas? Czy jestem w stanie rywalizować z najlepszymi?
BLACK HAT ULTRA:
Ile to będzie kosztowało fizycznie, prawda?
JAREK GONCZARENKO:
Ale tak, jestem w stanie przebiec 100 km. Dla mnie to już jest przebieżka. No to brzmi może... Oczywiście to tak brzmi teraz, jak ktoś to będzie pewnie słuchał, jak to?! To to samo co 10 km?! Tak, to samo. Czasami przebiegnięcie 10 km kosztuje człowieka więcej niż przebiegnie 100 km. To jest kwestia przejścia tej drogi, tych etapów, tego maratonu, półmaratonu przyzwyczajenia organizmu do pewnych wysiłków. I jak ja stałem na starcie GSB, ja wiedziałem, że jestem w stanie przebiec 500 km. Teraz było pytanie "jak jestem w stanie", tak? I czy nie wykrzaczy się jakiś taki... Taka jedna rzecz, która... A były takich parę rzeczy nawet niezależnych ode mnie, które mogłoby spowodować, że trzeba będzie przerwać ten bieg.
BLACK HAT ULTRA:
Czego się najbardziej obawiałeś?
JAREK GONCZARENKO:
Czego się najbardziej obawiałem? Wiesz co, chyba najbardziej się obawiałem, nawet nie ze strony siebie, a ze strony tego, że Kinga to będzie w stanie wszystko ogarnąć. Tzn. ja wierzyłem w to, że Kinga będzie to w stanie wszystko ogarnąć ten cały support. Jestem pełen podziwu dla Kingi, dla w ogóle dla każdej osoby, która się dołożyła do tego. Bo bo logistycznie dogranie tego, bo to wszystko wyglądało na papierze, ale logistycznie dogranie tego to kosztowało ją na pewno dużo sił.
BLACK HAT ULTRA:
Ona była sama? Jeździła za tobą w samochodzie?
JAREK GONCZARENKO:
Różnie to wyglądało. Bo pierwszy dzień w ogóle odpoczywała z Forestem. I w pierwszy dzień moi przyjaciele właśnie z tym, którym biegłam pierwszy swój ultramaraton, obsługiwali mnie przez całe Bieszczady. I oni byli dla mnie supportem. Później zabrali Foresta Kindze i Kinga do Krynicy była sama. No i później w kolejnych etapach, bo był podzielony na cztery etapy. Kolejne osoby dojeżdżały już ją wspierały i pomagały. Ale bałem się właśnie, że Kinga tak mocno się zaangażuje, że zapomni o osobie, o odpoczynku dla siebie. A to tak się wydaje. Ja niewiele spałem, ale Kinga wcale wiele więcej nie spała.
BLACK HAT ULTRA:
A musi prowadzić samochód.
JAREK GONCZARENKO:
Dokładnie. Ja się mogłem się skupić na samym bieganiu, a ona musiała się skupić i na to, żeby być na danym miejscu, przygotować mi jedzenie, przygotować mi ciuchy, dograć ludzi, którzy przyjeżdżali, którzy się wymieniali gdzieś na każdym punkcie. Jak tak wczoraj rozmawialiśmy na ten temat i mi opowiadała, ile ją to emocji [...]. Tak naprawdę ten podcast to nie powinien być zrobiony ze mną, tylko tam podcast powinien być zrobiony z całą ekipą, która towarzyszyła mi.
BLACK HAT ULTRA:
Powiem ci, liczyłem trochę na to, że Kinga tu będzie. [śmiech]
JAREK GONCZARENKO:
Niestety dyżur dzisiaj uniemożliwił jej tu siedzenie razem z nami. Bo na pewno mogłaby powiedzieć o mnóstwo emocjach, które towarzyszyły. Tak samo pewnie jakbyś siadł z ekipą Rafała Bielawy, to by były całkowicie inne spojrzenia niż samego Rafała. Tak samo są moje inne spojrzenia na GSB niż całej ekipy, która mi towarzyszyła. Oni się dzielą teraz ze mną tymi spostrzeżeniami, jak ja wyglądałem, jak ja się zachowywałem, co ich naprawdę urzekło, co sprawiało, że zakłopotanie [...]. To historia o GSB to historia ich, a nie mnie. Ja miałem prosty cel: przebiec z punktu A do punktu B na podstawie kartki, klepanie i czysta głowa. Hamowanie w Bieszczadach, żeby nie być za szybko, rozpędzanie się, oczywiście w cudzysłowie rozpędzanie się, na kolejnych etapach. I to był mój cel.
BLACK HAT ULTRA:
A opowiedz jak z pogodą. Bo mi się zawsze wydaje, że największe problemy na GSB to może pogoda sprawić. Czy ty biegłeś na prognozę czy jak to było?
JAREK GONCZARENKO:
To wrócimy dalej jeszcze do treningu. Jaką pracę największą chyba wykonałem w tym roku treningowo. Przede wszystkim pracowałem głową. Ktoś powie, że no nie da się pracować tak mocno. Wizualizowałem sobie pewne rzeczy. Bo o tym co wspominałem wcześniej, czyli o stopach, o skurczach czy o mięśniach. Ja wiedziałem, że się to może wydarzyć. Więc ja musiałem sobie to przetworzyć w głowie: co, jakie ja mam rozwiązania na dany problem. Dużo siedziałem, dużo się skupiałem na tym jak to może wyglądać, jak sobie z tym radzić, w którym momencie i jak zareagować. I tak samo było troszeczkę z pogodą. Nie spoglądałem w ogóle na pogodę jaka jest w Bieszczadach, jaka jest w Krynicy. Przypuszczałem, że pada. Ludzie mnie pytali czy sprawdzałem pogodę. Ja odpowiadałem bardzo prosto: po co. Dla mnie to było kolejne obciążenie głowy. Nie miałem na nią kompletnie wpływu. No nie jestem w stanie. Nie jestem szamanem, cudotwórcą, który by pstryknął paluszkiem i zmienił pogodę, żeby była lepsza. Ja miałem się przygotować na to, że może być słońce a może być też deszcz. Wiedziałem, że na deszcz muszę mieć odpowiednią ilość skarpetek, butów, kurtek, ciepłych rzeczy, na słońce jakieś tam filtry, dużą ilość wody, elektrolitów. Ja na to wszystko byłem przygotowany. Nie obciążałem sobie, starałem się przynajmniej nie obciążać, żadnymi dodatkowymi rzeczami, na które po prostu nie mają wpływu. A wszystkie, na które mam wpływ to starałem sobie tak poukładać żeby jak najszybciej na nie zareagować. Przygotowałem stopy do tego, że może być mokro i rzeczywiście było mokro. Pytałeś jaka była w ogóle pogoda na GSB? Ja doświadczyłem wszystkich czterech pór roku. Bo zaczęliśmy w Wołosatym i całe Bieszczady praktycznie były w słońcu. Co też nie ułatwia biegania bo było, tam są połoniny więc odsłonięte tereny, temperatura odczuwalna była między 24 a 28 stopni więc już to daje się we znaki w szczególności przy takim długim biegu. Drugi dzień do Zdyni, czyli to jest jakieś około 200 km, była w miarę przyzwoita pogoda i zaczął się deszcz. Od Zdyni dość intensywne, to był wieczór, więc jak ktoś biegał na Łemkowynie albo jakkolwiek w Beskidzie Niskim to wie, że pogoda jest fajna jak jest fajna. Ale wystarczy, że popada chociaż trochę to wszystko, całe błoto zaczyna się lepić do nóg. A miałem podejście takie pamiętne podejście zaraz pod Zdyni jest na Kozie Żebro, które biegnie się w przeciwną stronę, zbiega się na Łemkowynie a ja tam musiałem wyjść. To było nie lada wyzwanie, żeby nawet z kijkami wyjść na to Kozie Żebro. No i taka pogoda, woda, błoto utrzymywała się już praktycznie do samego końca, przeplatała się z ze słońcem. Bo słońce wyszło na chwilę na Rysiance, ale najbardziej chyba pogoda zaskoczyła mnie na Babiej Górze gdzie dopadła nas śnieżyca i to taka śnieżyca z takim wiatrem i z temperaturą odczuwalną poniżej 0 stopni. Miałem szczęście, bo wtedy zaczął mnie supportować Roman i Michał Kołodziejczyk. Doskonale znają te tereny. Bo przygotowują się tam właśnie teraz w tej chwili jest Stumilak albo kończy się Stumilak. Więc dobrze znają te tereny. Więc to powodowało, że czułem się trochę pewniej. Aczkolwiek zbiegnięcie do Markowych Szczawin nawet przy pięknej, słonecznej pogodzie po tych kamieniach już jest nie lada wyczynem. A przy oblodzonych, zaśnieżonych kamieniach gdzie nie widać kompletnie szlaku było takim momentem dość newralgicznym bym powiedział. Ale wszystko w porządku się udało. No i ostatni dzień to burze, deszcz, mokro, dużo.
BLACK HAT ULTRA:
Czyli miałeś tak połówkę mniej więcej normalną i połówkę w deszczu, drugą połówkę w deszczu.
JAREK GONCZARENKO:
Tak, że pogoda nie była idealna, ale nie zaskoczyła mnie. Może rzeczywiście ta Babia Góra, która mnie rozwaliła. Nie byłem przygotowany nawet. Pożyczyli mi właśnie Michał i jeszcze jeden kolega mi pożyczał spodnie długie. Na to w ogóle nie byłem przygotowany stwierdziłem: co się może wydarzyć? W krótkich spodenkach uwielbiam biegać. Więc nawet jak trochę popada deszcz to rzeczywiście to była rzecz, której nie przewidziałem. Także człowiek i organizm przede wszystkim po 200, 300 km już jest tak wymęczony, że bardzo, bardzo szybko temperatura mu potrafi spaść. I niewielkie załamanie pogody może go doprowadzić do takiego ochłodzenia. Zresztą historię z Chin chyba już wszyscy znają, gdzie załamanie pogody dla nawet najlepszych biegaczy może doprowadzić do tragedii.
BLACK HAT ULTRA:
I to na 20 kilometrze.
JAREK GONCZARENKO:
I to na 20 kilometrze. Ja miałem taką sytuację stresową rzeczywiście, byliśmy z Karoliną Krawczyk z Węgierskiej Górki i wychodziliśmy na Baranią Górę. Ja już miałem wszystkie warstwy ubrane na siebie. Zaczęło mi być zimno a nadchodziła burza nad Baranią Górę. A ja tego Karolinie nie powiedziałem. Dopiero kiedy się dowiedziała o tym później, że miałem wizję różnych scenariuszy co się może wydarzyć jeśli rzeczywiście ta burza nas dosięgnie. I tak przez pół godziny różne nawet chowanie się, schodzenie z trasy gdzieś tam w zakamarkach. I po pół godzinie Karolina mówi: Ty słuchaj, bo jak ci jest zimno to pamiętaj ja jeszcze mam kurtkę puchową w plecaku. I takie ciśnienie i napięcie wtedy zeszło. OK. Teraz to już raczej nic się może nie może złego wydarzyć, teraz jesteśmy w stanie przetrwać ten etap i dobiec do kolejnego.
BLACK HAT ULTRA:
A jak z pożywieniem, udawało ci się normalnie przyjmować pożywienie czy miałeś jakieś kłopoty?
JAREK GONCZARENKO:
Idealnie.
BLACK HAT ULTRA:
Tak? Zarówno na punktach jak i na trasie?
JAREK GONCZARENKO:
Tak. To generalnie miałem podzielone etapy. Te etapy rzeczywiście były podzielone na temat tego gdzie ktoś może dojechać. Te etapy mogły być albo najmniejszym bodajże miał 12 km, najdłuższy 30 km. Było to w ten sposób zawsze podzielone, że na tych krótszych... Między etapami czyli taka przelotówka jak była, to miałem 10 minut przerwy. I na tych dziesięciu minutach starałem się zawsze zabrać jakiegoś naleśnika, coś na szybko: naleśnik, jakiś banan, jakiegoś pieroga czy kanapkę. Coś co jestem w stanie szybko zjeść. Dwa takie etapy miałem 40 minutową przerwę i starałem się zawsze 40 minut siedzieć mimo tego, że nie było co robić to siedziałem i wtedy zawsze było coś przygotowane na ciepło. Kasze, były makarony, to były ryże, to były zupy zmiksowane, żeby coś ciepłego zawsze organizm przyjął. To rano była jajecznica, jakieś pierogi. Generalnie ciepłe jedzenie. Nie miałem kompletnie z tym problemów. Na dłuższych odcinkach, które trwały do 30 km dodatkowo zabierałem ze sobą żele. Jeśli były krótsze odcinki tych żeli starałem się nie używać. 5 - 6 żeli maksymalnie w ciągu dnia, nie więcej. Więc nie posiłkowałem się żelami, żele były raczej dodatkową opcją paliwa niż podstawową. Podstawą było jedzenie, jedzenie, jedzenie, jedzenie przede wszystkim wszystko wchodziło. Nie było żadnych problemów jakichś tam większych żołądkowych. Czasami się w duchu śmiałem, że ten GSB to taka nieustanna feta gdzie się po prostuje je i biegnie, je i biegnie.
BLACK HAT ULTRA:
Nie miałeś jakiejś takiej stałej rutyny, że co pół godziny musisz coś przekąsić?
JAREK GONCZARENKO:
Nie, nie, nie.
BLACK HAT ULTRA:
Myślę, że twój żołądek tego by nie wytrzymał.
JAREK GONCZARENKO:
Też starałem się oczywiście nie zjadać jak miałem całą kupę makaronu to nie starałem się nie zjeść go na raz i raczej to sobie rozdzielać. Później już zaczęli ze mną ludzie biec i mi towarzyszyć, bo na pierwszych 2 etapach czyli do około 250 km trasy czyli do Krynicy miałem tylko raz Wojtka na 30 km. To była osoba, która też nie była zaplanowana i ona doszła w trakcie tego biegu. Dopiero za Krynicą, w Rytrze to był pierwszy moment kiedy ktoś zaczął ze mną biec. Te osoby zawsze miały naleśnika ze sobą czy jakąś kanapkę, którą nawet mi wciskały. Tak, ale to już był taki etap gdzie takie przyjmowanie jak nam nie mogłem tego robić na pierwszym etapie. Nie chciałem, nawet mi się nie chciało jeść na tych pierwszych etapach. Tak na tych etapach późniejszych nie ukrywam, że jadłem częściej, mniej ale częściej. Jedzenie było tu zagrało rewelacyjnie.
BLACK HAT ULTRA:
Picie jakie miałeś ze sobą?
JAREK GONCZARENKO:
Zawsze miałem wodę i zawsze miałem izotonik. Na punktach dodatkowo było od czasu do czasu piwo bezalkoholowe, które bardzo dobrze zmieniało smak i było zimne, no i też budziła coca-cola. Oczywiście kawka, która też robiła dobrą robotę.
BLACK HAT ULTRA:
Opowiedz jeszcze trochę o stopach, bo wspomniałeś o nich kilkukrotnie. Jaki miałeś plan na stopy, bo to potrafi zniszczyć kompletnie taką wycieczkę 500 kilometrową. Jakie miałeś wcześniej doświadczenia z tym jak twoje stopy się zachowują w takich warunkach? Jak ci z nimi poszło?
JAREK GONCZARENKO:
Mogę przyznać, że rewelacyjnie poszło ze stopami. Dużo pomógł mi twój podcast z Michałem Kołodziejczykiem.
BLACK HAT ULTRA:
Kupiłeś Noka?
JAREK GONCZARENKO:
Tak, tak. Kupiłem Noka. Zaskoczyło mnie to, bo nie wiedziałem o tym wcześniej. Tak słuchałem go jakiś miesiąc temu. Podcast właśnie na temat tego Noka i to bodajże te dwa produkty i zacząłem używać trzy tygodnie przed GSB. Nieufnie, bardzo nieufnie, bo jakby ja wierzę, że Michał nie opowiadał by głupot. Więc zresztą jak potem zacząłem dopytywać nie tylko Michała, Romana czyli osobę, która tam jest blisko Michała i organizuje razem te imprezy, a jest moim przyjacielem. Potwierdził i mówi, że stosuje to już od jakiegoś czasu i to pomaga. Więc przygotowanie było tym środkiem, a później miałem ze sobą seckin skin i obowiązkowo za każdym razem kiedy, a robiłem to dość, często, zmieniałem buty i zmieniałem skarpety profilaktycznie zawsze szedł seckin skin. Był taki moment rzeczywiście kiedy bałem się o stopy. To było ze Zdyni do Krynicy, to jest jakiś odcinek 50 kilometrów, gdzie było bardzo dużo strumyków, mokro i zaczęły się robić kalafiory. Te stopy były takie rozmiękłe, tak? Ale bardzo szybko wróciły do pierwotnej formy. I gdyby nie przygoda w Zdyni to bym powiedział, że no idealnie stopy wyszły, i że różnicy nie ma od pierwszego kilometra do ostatniego. A przygoda ze Zdyni wyglądała w ten sposób, że tam był zaplanowany dwugodzinny nocleg. I generalnie noclegi nie mieliśmy zaplanowane w żadnych pensjonatach, żadnych jakichś hotelach raczej to miało być wszystko na dziko albo na zewnątrz albo w samochodach i zaczął padać deszcz. Więc na zewnątrz już odpadało. Mimo tego, że wcześniej była ładna pogoda. Samochód to nie najlepsza opcja taka, żeby się przespać na dwie godziny. Kinga zatrzymała się koło sklepu. Okazało się, że kobieta, która prowadzi sklep ma też pokoje do wynajęcia, więc stwierdziłam ok, to wykąpię się, już 200 km minęło to się troszkę odświeżę, przebiorę, w czystej pościeli się położę, dwie godziny pośpię. Będzie sympatycznie. I przy wejściu na tę stancję, już rozebrałem buty, byłem w klapkach. Wchodząc drzwi były troszkę zablokowane i mocniej pociągnąłem te drzwi i uderzyłem mocno tymi drzwiami o palucha prawej stopy rozwalając połowę paznokcia. Rozwalając przód tego palca. Kinga jeszcze coś robiła przy samochodzie, a ja zakrwawiony, naprawdę z zakrwawionym paluchem przychodzę do niej na spokoju, mówię: Kinga, potrzebuje twojej pomocy. Kinga jest doświadczoną osobą, która jest w stanie udzielić pomocy, więc nie bałem się. Mamy problem, ale jesteśmy w stanie rozwiązać. Myślę, że nie jest złamany, więc nieźle. Zastanówmy się czy odrywamy paznokieć czy go zostawiamy. Zostawiliśmy go, obkleiliśmy go tylko, szedłem pod prysznic okazało się, że jest zimna woda, więc to też taka ciekawa historia. Nie mogłem zasnąć przez te dwie godziny. Już zostało mniej, bo półtorej godziny nie mogłem zasnąć na tej stancji. Ale cieszyłem się, że Kinga może w końcu odpocząć, więc też dla mnie było ważne. Więc taka przygoda z palcem i ze stopami. I co było konsekwencją później bo 2 - 3 razy mnie zabolał ten palec. Na szczęście tam nie było problemu o dziwo z tym paluchem podczas biegania, bo bałem się, że będzie tam gdzieś w butach uciskał, że będzie mnie naciskał, będzie bolał. Zdarzyło się rzeczywiście, że potknąłem się dwa razy i ból był nie do zniesienia. Ale nie taki, żeby mógł uniemożliwić mi kontynuowanie biegu. Jedyne co potem się wydarzyło to z racji tego, że miałem plaster na paznokciu to palec obok zrobił się ogniat, który też pękł w pewnym momencie. Więc to też się tak wszystko ułożyło. Więc jak mam zdjęcie stóp na mecie to praktycznie takie same jak na starcie.
BLACK HAT ULTRA:
No fajnie, no to dobrze ci poszło. Skarpetki miałeś jakieś normalne, jakich normalnie używasz?
JAREK GONCZARENKO:
Jedyne co mówię wziąłem buty. To też historia z butami, bo trochę się rozkrzaczyły buty przed samym startem. Na szybko mocno kupowałem buty przed samym biegiem. To nie była zbyt dobra decyzja. Więc kupiłem dwie pary nowych butów, z których jednych zrezygnowałem całkowicie. Zabrałem je ze sobą ale wiedziałem, że one będą tak już naprawdę na wszelki wypadek, bałem się ich używać. Ale zabrałem ze sobą wszystkie buty jakie miałem dziurawe i niedziurawe, zjechana podeszwa. Wszystko co generalnie byłbym w stanie przybierać na suchą nogę z racji pokonywania km w wodzie. I to się sprawdziło. Buty, które już nawet na treningi nie zabieram bo są gdzieś tam rozwalone. Tak, rewelacyjnie się sprawdzały na takim długim dystansie. Jednak sprawdzona rzecz, sprawdzony sprzęt nawet już poniszczony jest o niebo lepszy niż niesprawdzony tzn. przebiegłem tam w nich 100, 150 km ale dalej to jest jak coś nie gra w sprzęcie to ma to znaczenie. To tak jak kamień, który masz w bucie. Jesteś w stanie w 10 km przebiec z kamieniem w bucie. To tutaj od razu jak czujesz kamień to ci nawet nie zastanawiasz tylko go wyrzucasz, ponieważ to nie w tej chwili, ale może to mieć konsekwencje swoje po 200, 300 kilometrów.
BLACK HAT ULTRA:
Wielokrotnie zmieniałeś buty?
JAREK GONCZARENKO:
W pierwszych przebiegłem 100 km. Z racji tego, że tak jak wspominałem Bieszczady były suche. Do Komańczy jak zbiegałem tam było trochę błota taki bagnisty teren i one się zmoczyły, więc po ostatnim kilometrze na 94 w Komańczy jest bodajże. To tam zmieniłem po raz pierwszy buty, a potem już tak naprawdę regularnie.
BLACK HAT ULTRA:
Regularnie za każdym razem jak Kingę spotkałeś?
JAREK GONCZARENKO:
Nie, nie. Jeśli były suche to nie zmieniałem i biegło mi się w nich dobrze. Jeśli były mokre nawet się nie zastanawiałem. Jeden właśnie ze Zdyni do Krynicy był taki moment. Bo ja nie zmieniałem, bo wiedziałem, że jak wyjdę z punktu odżywczego Mochnaczka. Tak się chyba nazywa ten punkt. Zaraz przed Krynicą ktoś biegł w drugą stronę to wie, że to jest pierwsza miejscowość i wie, że tam trzeba przekroczyć 2 strumyki i nie ma szans praktycznie je zrobić suchą nogą. Ja stwierdziłem, że to bez sensu, bo ja wybiegnę 500 metrów i mam mokre buty. Więc zostawiłem już te buty na sobie, zostawiłem te skarpetki. Ten odcinek miał tam bodajże 12 czy 13, to był jeden z krótszych odcinków, więc stwierdziłem, że spokojnie dam radę go pokonać. A w Krynicy już na mnie czekali i czekali już z nową parą butów, już suchą. Wiedziałem, że już tamta część, czyli Beskid Sądecki jest o wiele suchszy niż Niski.
BLACK HAT ULTRA:
Dobrze co tam jeszcze z tych takich punktów, o które się obawiałeś. To czego jeszcze się obawiałeś przed biegiem?
JAREK GONCZARENKO:
Starałem się nie obawiać mocno, starałem sobie je przepracować.
fot. Karolina Krawczyk
BLACK HAT ULTRA:
Ale jesteś realistą i starasz się być dobrze przygotowanym.
JAREK GONCZARENKO:
Tak, dlatego staram się nie mówić sobie w głowie co mnie może spotkać. Raczej staram się analizować, że one się wydarzą i je odtrącać. Ja nie będę się martwił na zapas, że zaczną boleć nogi, bo będą mnie boleć nogi, tak? Ja wiedziałem, że to będzie wyzwanie. To nie jest wyzwanie w stylu przebiegnę 100 km. Tylko to jest coś więcej. I wiedziałem, że będę zmęczony, wiedziałem, że będę senny. Wiedziałem, że mogę mieć jakieś tam skurcze czy bóle. Przede wszystkim skurczy się mnie nie obawiałem przy takim tempie jakim biegłem. Ja mam skurcze bardzo mnie często dopadają ale wiem, że one dopadają przy większym tętnie przy większym zmęczeniu organizmu niż tutaj. To było zmęczenie innego rodzaju, długotrwałe. Ale prędkość, którą robiłem nie była taka jak na zawodach. Na zawodach jest dzida jak jesteśmy w stanie biec na zabój to biegniemy na zabój. Powiem szczerze, że mam bardziej nieprzyjemne skojarzenia z niektórymi zawodami niż z GSB. Częściej przeklinałem jakieś zawody i przeklinałem w ogóle bieganie i chciałem schodzić, i miałem dość niż na tym GSB. Tutaj z racji tej prędkości przelotowej, z racji tych odpoczynków, z racji tej głowy, że wiedziałem jaki mam cel i gdzie chcę się znaleźć za jakiś czas, było mi po prostu łatwiej. Wiedziałem, że będę walczył ze zmęczeniem. Wiedziałem, że będę walczył ze snem. Zresztą gdzieś tam pojawiły się jakieś tam komentarze w internecie i rozmawialiśmy tam między sobą, że bardzo mało spałem. Rzeczywiście mało spałem.
BLACK HAT ULTRA:
Ile łącznie spałeś?
JAREK GONCZARENKO:
Ile się położyłem czy ile spałem? [śmiech]
BLACK HAT ULTRA:
To jest dobre pytanie, bo często nie można zasnąć.
JAREK GONCZARENKO:
To tak jak mówię z dnia odpadły mi całkowicie. Miałem zaplanowane dwa odpoczynki po dwie godziny na sen, zaplanowane. Wiedziałem, że pierwszej nocy nie chcę spać. Bo jestem na świeżości, jestem w stanie to przebiec. Bez sensu się zatrzymywać, żeby się przespać. Aczkolwiek Kinia umożliwiła mi to spanie, ponieważ zakopała się na jednym z punktów w błocie i gdyby nie pomoc Krzyśka Gandziskiego to nie wiadomo jak to by się dalej potoczyło, bo przyjechał i ją wyciągnął. Ale dzięki temu miałem 40 minut, bo zostałem z Kingą na tym punkcie, 40 minut pierwszej nocy, żeby się przespać. Nie planowałem tego. To na pewno miało to jakiś potem wymiar na kolejnych etapach. Zdynia tak jak już wspomniałem była takim nieprzewidzianym punktem, bo dużo rzeczy się wydarzyło, które nie przewidziałem w tym palec plus wiedziałem, że Kinga jest zmęczona. Ba, obawiałem się o nią i rzeczywiście to był jeden z tych punktów, które ci mówiłem, że się najbardziej obawiam, bo nie mam na niego wpływu. Więc tam może mi się udało coś zasnąć, ale raczej z tego co pamiętam przeleżałem te półtorej godziny. Wiadomo, że to przeleżenie jest to jakiś odpoczynek, ale to nie był sen. Najlepszy sen już był potem w Rabce, gdzie spałem w busie Sebastiana. Dzięki ci bardzo Sebastian. I tam w mgnieniu oka zasnąłem.
BLACK HAT ULTRA:
Na jak długo?
JAREK GONCZARENKO:
Dwie godziny. To chyba było mniej, dwie i pół godziny było z wyjściem, z jedzeniem ze wszystkim. Gdzieś około dwóch godzin. I ostatnie na Kubalonce, ostatni sen pół godzinny to jest 30 km przed metą. Gdzie ja już byłem spokojny, wiedziałem gdzie jestem, w takim momencie i ile mam czasu do mety i czy jestem w stanie to zrobić, w jakim czasie, więc pozwoliłem sobie odpocząć jeszcze głowie, żeby tam przed Czantorią jeszcze dać trochę organizmowi siłę. Więc suma sumarum gdzieś koło sześciu godzin leżałem. Z tego cztery - cztery i pół godziny spałem. Co oczywiście przekładało się na zmęczenie organizmu i każdy etap nocny między godziną drugą a czwartą, piątą to była walka ze snem. I to taka walka typu, że zamykają mi się oczy gdy miałem kijki w ręce. Jak zbiegałem i był jakiś taki teren techniczny było w porządku. Wystarczy, że brałem kijki do rąk, opierałem się na nich, czułem, że gdzieś odlatuje na prawo albo na lewą stronę. Ale udało mi się to przełamać. Później w kolejnych etapach już ludzie mi towarzyszyli, więc była to rozmowa. Czasami jak z Karoliną jakaś taka nawet poważniejsza dysputa, co powodowało, że człowiek się bardziej koncentrował i zapominał o tym zmęczeniu.
BLACK HAT ULTRA:
Mówiłeś, że trenowałeś głowę.
JAREK GONCZARENKO:
Tak.
BLACK HAT ULTRA:
Wspominałeś o tym, że różne scenariusze sobie zapodawałeś i myślałeś o nich jak sobie radzić z problemami. Ale czy coś jeszcze z takiego treningu mentalnego mógłbyś nam opowiedzieć?
JAREK GONCZARENKO:
Generalnie to moja praca jest takim treningiem mentalnym.
BLACK HAT ULTRA:
To opowiedz chwilę o swojej pracy.
JAREK GONCZARENKO:
Prowadzę ośrodek dla dzieci i młodzieży. Więc tu jest dużo zmiennych, które się wdarzają i trzeba zachowywać spokój i wyprzedzać pewne rzeczy. Generalnie bycie sportowcem, bo nie nie uważam się za jakiegoś mega sportowca ale ktoś kto uprawia sport, a uprawiałem go od dziecka, może się nazywać jakimś sportowcem. I to powoduje, że doświadczenie, które się zbiera przez te wszystkie lata i doświadczenie z boiska, gra w koszykówkę. Ja też pływałem trochę, też grałem w siatkówkę w swoim życiu. Teraz zacząłem biegać. Więc te różne sporty uprawiałem. Zawsze starałem się je uprawiać na tyle na ile jestem w stanie jak najlepiej. Raczej nie podchodziłem rekreacyjnie do żadnego sportu. To moja wada. Co prawda. Z drugiej strony to jest rzecz, która pomaga gdzieś tam teraz na tym etapie mojego życia. To doświadczenie powoduje, że jesteś w stanie sobie jakoś wyprzedzać pewne problemy. Na pewno trochę poświęciłem czasu na oddychanie to też mi pomogło.
BLACK HAT ULTRA:
W trakcie biegu czy statycznie?
JAREK GONCZARENKO:
Ostatecznie medytacja. Nie nazwałbym tego medytacją, bo to już dla mnie jest jakieś takie mocniejsze pojęcie, ale na pewno starałem się na tym skupiać na treningach. Chyba to też dlatego, żeby dać sobie uspokojenie po pracy, uspokojenie po treningach. Muszę się przyznać, że nienawidzę treningów tych core, nie lubię treningów siłowych, zawsze mi to wchodzi bardzo trudno, więc jak jestem jeszcze w stanie dołożyć tam 10 minut ćwiczeń oddechowych czy rolowania do takiego nazwijmy to treningu półtoragodzinnego, godzinnego to lubię, bo to zawsze mi powoduje, że czas mija. Jest jakiś taki poziom wykonywania pracy, także nie odhaczam, że jednak coś wykonałem. Co się też jednak przekłada później. To tak się wydaje, ale to pomaga.
BLACK HAT ULTRA:
Czyli trenujesz generalnie w pracy i na co dzień taki wewnętrzny spokój?
JAREK GONCZARENKO:
Jak moi pracownicy mówią, że rzeczywiście czasami mógłbym wybuchnąć to staram się to rzeczywiście robić na spokojnie. Bo wiem, że niektóre, czyli to nie znaczy, że jestem takim mega spokojnym człowiekiem, że nie wybucham, że nie mam nerwów, że czasami nie popełniam błędów komunikacyjnych, bo to też mi się zdarza. Ale staram się zawsze podchodzić na chłodno do pewnych sytuacji. Praca z dziećmi, bo jestem pedagogiem z wykształcenia to jest praca, nie to co się dzieje teraz tylko to co się może wydarzyć za chwilę. Jakie konsekwencje dana rzecz może przynieść za chwilę. Jeśli dziecko bierze zamach z piłką to czy on sobie zrobi krzywdę albo czy zrobi krzywdę komuś innemu. To jest ta praca, tak się wydaje, że to nie jest ważne, ale jest ważne i tak samo przynosi efekt później przekładając na bieganie. A w szczególności przy takim długim dystansie. Ja zapominam przy krótszych dystansach albo na zawodach o tym. Tak jak wspominałem: ja biegnę za często sercem niż głową. To oczywiście czasami daje pozytywy w postaci tego, że robię tak jak stwierdziłeś, wynik lepszy niż by się to wydawało. A czasami przynosi efekt odwrotny. Czyli jednak serce by chciało, ale organizm mówi dość i niestety nie da się pogodzić jednego z drugim. I się gdzieś tam schodzi, albo rezygnuje, albo zwalnia. Dla mnie najważniejsze i to też na zawodach i to też tutaj było. Ja widziałem, że ja walczę z jednym zawodnikiem, jednym jedynym, czyli ze sobą i ze swoimi słabościami. Tak samo mam na zawodach. Może to też jest minus mojej rywalizacji. Może to dlatego nigdy nie byłem na najwyższym stopniu podium. Że ja skupiam się przede wszystkim na sobie i że nie jestem w stanie pójść tak w odcięcie, do takiej granicy a już takiej totalnej, zero paliwa, zero jakiejś możliwości, ale idę na zabój, bo tam jest zawodnik, którego jestem w stanie dogonić. Zawsze mówię sobie spokojnie, rywalizuj z samym sobą. A jeśli to ci da pozycję taką i taką to rewelacyjnie. Jeśli nie, to biorę w ciemno drugie, czwarte, szóste miejsce. Nigdy z tym nie miałem problemu, żeby przegrać. To nie jest złe słowo, bo jest jeszcze parędziesiąt osób za mną.
BLACK HAT ULTRA:
Ale żeby uzyskać gorszą lokatę.
JAREK GONCZARENKO:
Tak. Jest to niewątpliwie cecha, która z jednej strony pozwala na chłodno podchodzić, ale z drugiej strony być może jak to mówią: kto nie ryzykuje nie pije szampana. Nie potrafię ryzykować.
BLACK HAT ULTRA:
Ale ciągle lubisz tę rywalizację?
JAREK GONCZARENKO:
Uwielbiam to. Nie, słuchajcie no ja bym skłamał gdybym gdybym powiedział, że nie lubię rywalizacji. I oczywiście ona ma jakiś aspekt. No po to staje na starcie zawodów, żeby rywalizować, żeby zobaczyć gdzie, na jakim etapie jestem i kogo jestem w stanie pokonać. Ale jak już staję fizycznie to ja nie walczę z imionami czy nazwiskami, walczę ze sobą. Ja muszę pokonać siebie, żeby to mi pokazało, w którym miejscu ja jestem na skali czy na liście startowej pozostałych osób. I to dla mnie było ważne. Być może to jest tłumaczenie mojej słabości. Jarek zostaw go, on gdzieś tam się męczy później, on może osłabnie, ty go dogonisz, ty walcz ze sobą. Jak teraz przyspieszysz może to konsekwencje przynieść na 20 km przed metą czy 10 km przed metą. Ty masz zrobić dobrą robotę i skup się tylko i wyłącznie na sobie. Ale wracając jeszcze do treningu mentalnego. Ja bardzo dużo siedziałem z kartką i z Excelem, rozpisałem sobie warianty. Każdy wariant i jak to wygląda czasowo, ile mam podejścia, ile mam zbiegu. Wiedziałem, w którym momencie mam zabrać kijki, kiedy kijki odłożyć. Co prawda już później te kijki już mi towarzyszyły cały czas przy ostatnich etapach. Ale na pierwszych dwóch etapach odkładałem wtedy kiedy nie musiałem, bo stwierdziłem, że nie będę zbyt bardzo przemęczał rąk. Dużo siedziałem nad tym. Na papierze było to rewelacyjne, na papierze byłem już rekordzistą. Tzn. Rekordzistą. Że łamię te 100 godzin. Dla mnie to już było fantastyczne. Zresztą zakładając. Dla mnie moim wyzwaniem i podkreślę to jeszcze raz, nawet nie było to 100 godzin, nawet nie był to rekord. Ja chciałem przebiec GSB, przebiec. A co to przyniesie? Oczywiście na początku zakładam już jakiś cel. Ciężko też jest przebiec, bo ja bym mógł to zrobić w 12, 14, 20 godzin dłużej i też bym przebiegł. Patrząc na tą nutkę mojej rywalizacji, o której rozmawialiśmy przed chwilą, to owszem cel był przebiec, ale w jakimś konkretnym czasie. Oczywiście ja swoje priorytety jestem w stanie zmieniać. Czyli jeśli bym widział, że to nie wypala to co przygotowałem sobie na kartce, to trzeba zmienić trochę priorytety. Już nie jest to 100 godzin, ale np. 107, bo taka była opcja. Jeśli nie jest to 107 to niech to będzie przynajmniej 115, żeby przebiec a nie zejść. Była tylko taka jedna nić, która mogłaby to przerwać. To znaczy musieliśmy być w Krakowie w niedzielę wieczorem. Więc jeśli bym czuł, że nie jestem w stanie zdążyć, to pewnie bym powiedział OK. Nawet jakby to było 20 km przed metą to trzeba byłoby skończyć, bo mieliśmy inne prywatne rzeczy, które nas zobowiązały do tego, żeby być w Krakowie na wieczór.
BLACK HAT ULTRA:
Czyli życie potrafi też czasem dogonić i ci zmienić te epickie plany.
JAREK GONCZARENKO:
No to niesamowite było. Nawet jak z terminem tego GSB, bo trochę się przesuwał. Mocno byłem uzależniony od Kingi. Bo Kinga pracuje w szpitalu. Pracowała też na oddziale covidowym. Dostała informację, że nie ma szans na urlop w maju. Na szczęście tam udało tak pozamieniać dyżury, poprzesuwała. Właśnie dlatego teraz robi maraton dyżurów. Dlatego robiła wcześniej maraton dyżurów po to, żeby mieć okienko bez dyżurów w ciągu tygodnia. Więc jak tylko dostałem taką informację to było dosłownie cztery tygodnie przed startem. Bo to tak mocno przesuwało, że to miał być środek maja, to miała być końcówka maja. Zresztą trochę też nam pomógła w tym pandemia, że odwołano zawody na Węgrzech, bo tam w Salomonie mieliśmy Hungary Ultra Trail startować. I jak odwołali to też wiedziałem, że mam okienko w pracy gdzie już mam urlop zaplanowany, ja przynajmniej. Teraz dopasować do tego Kingę i to też niewątpliwie nam ułatwiło później organizację tego biegu.
BLACK HAT ULTRA:
To powiedz jeszcze słówko jak ci się biegło z Rafałem Bielawą? Bo to jest bardzo fajny, fajny motyw, że wystartowaliście w tym samym terminie. Ty wystartowałeś cztery godziny później. Teraz z tego co opowiadasz to widzę, że w żaden sposób nie łączyliście swoich planów, bo ty walczyłeś o termin, on pewnie też ma swoją skomplikowaną historię, żeby dograć support, żeby dograć wolne itd. Kiedy wiedziałeś, że Rafał też wystartuje?
JAREK GONCZARENKO:
W ogóle zakładaliśmy kiedyś z Rafałem zrobić to razem. Z racji tego, że każdy z nas ma swoje priorytety i swoje marzenia. Było wiadomo, że ciężko to zrealizować. Wiadomo, że jeśli byśmy chcieli to zrobić na lajcie i przebiec tak ot, żeby tylko zaliczyć to pewnie bylibyśmy w stanie połączyć. Ale tak naprawdę myślę, że Rafał przede wszystkim też nie wiedział na co mnie stać bo nie mieliśmy okazji nawet trenować w ostatnim czasie. Rafał zna swój organizm. Zresztą ja też wiem, że ciężko byłoby mi z kimkolwiek zgrać. Bo każdy na takim długim dystansie to kryzysy przychodzą w całkowicie innym momencie. Każdy inaczej reaguje. Jeden chce spać teraz, drugi chce spać inaczej. Więc jakby rozjechało się to i powiedzieliśmy sobie, że nie startujemy razem. Więc każdy szukał swojego dogodnego terminu, żeby wystartować. I właśnie jakiś miesiąc temu, trzy tygodnie temu mówię; Rafał, ja już mam termin on mówi ja też. To mów, dawaj, kiedy? Ja mówię: dwudziesty szósty. On mówi: ja też. Tak w ogóle kompletnie nie zaplanowaliśmy tego, że będziemy biec razem a wyszło razem. Wyszło razem, że spotkaliśmy się tego dnia, tzn. No nie spotkaliśmy się, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy razem na trasie i razem startujemy. Rafał rzeczywiście wystartował wcześniej. Przede wszystkim z tego co mi Rafał opowiadał. On chciał jak najszybciej uniknąć połonin, bo źle reaguje na ciepło. Ja miałem gdzieś w planach rzeczywiście od 8 wystartować z racji tego, że mieszkałem w Komańczy. Spędzałem pierwszą noc a nie w Wołosatym, więc miałem jeszcze do przejechania półtorej godziny. Więc zanim się obudziłem, spakowałem, zjadłem, przejechałem te półtorej godziny. Dla mnie dogodnym terminem było właśnie poranek ósma rano. I powiem tak jeśli chodzi o Rafała wiadomo, że gdzieś w podświadomości jak wiesz, że ktoś tam biegnie przed tobą to nie wiem, może to pomóc może to zaszkodzić. Jeszcze raz podkreślam. Ja starałem się całkowicie wyrzucić to, że Rafał biegnie przede mną. Dostałem informację w Cisnej, że Rafał zrobił 20 minut szybciej ten odcinek i wtedy była prosta informacja dla mojego supportu. Nie chcę wiedzieć kompletnie jak biegnie Rafał. Nie chcę, bo to może mieć wpływ na mnie. Bo ja będę albo próbował jak będę czuł, że Rafał ucieka to ja będę przyciskał. Bardziej się bałem przyciskania niż zwalniania, no umówmy się.
BLACK HAT ULTRA:
Nie chciałeś, żeby to miało na ciebie jakikolwiek wpływ.
JAREK GONCZARENKO:
Tak. To ma wpływ. Tego się nie da tak za pstryknięciem uwolnić. Ja mówię, nie chciałem wiedzieć. Wiadomo, że tam gdzieś się pojawiały jakieś osoby, gdzieś tam się supporty mijały. Krzysiek Dołęgowski gdzieś tam życzył powodzenia, więc ja wiedziałem, że nie da się go całkowicie wyrzucić z trasy, z mojej głowy. Ale ja nie wiedziałem nawet, o której on wystartował. Nie wiedziałem dokładnie godziny bo wiedziałem, że między czwartą a piątą. Bo Rafał mi mówił, że będzie startował między czwartą i piątą ale dokładnie, o której godzinie nie miałem pojęcia, nie miałem pojęcia ile jest przede mną. Starałem się całkowicie tonować i ktokolwiek jak próbował mówić na ten temat ucinałem to. Nie interesuje mnie ta informacja. I po raz pierwszy na Kubalonce, czyli 30 km przed metą zapytałem wprost: dobra słuchajcie, teraz już nie ma kalkulacji, nie ma tutaj zastanawiania się. Lubię Rafała. Przyjaźń przyjaźnią ale sport i rywalizacja jest najważniejsza. Ja teraz już możecie mi powiedzieć gdzie on jest, ile mi zostało czy ja mam nie spać. Bo tam właśnie była ostatnia noc i czy mam zaryzykować i iść w trupa i spróbować go doganiać bo jest różnica między nami. Bo ja wiedziałem, że tak naprawdę przez cały czas mniej więcej ta różnica się utrzymywała. Ja nie wiedziałem, że ja go doganiam. Ale mniej więcej wiedziałem, że tam z tych informacji i tam ktoś coś mówił, ktoś coś opowiadał na tych punktach, więc tam siłą rzeczy tam coś dochodziło do mnie. Ale to były jakieś takie szczątkowe wypowiedzi i na tej Kubalonce dowiedziałem się, że mam dwie godziny 40 minut już zapasu nad Rafałem. Już go dogoniłem, przegoniłem. Więc ja mówię: dobra, no to ja spokojnie sobie idę się położyć. Ja nie będę tutaj szedł w trupa, żeby komukolwiek udowadniać, że nie wiem, że jeszcze jestem w stanie tam coś dołożyć. Ja się wyspałem, wyspałem w cudzysłowie 30 minut, wystartowałem po czym się okazało, że Rafała minąłem. Nie wiedziałem o tym. Dostał mój support informację, że Rafała kropka stoi. Więc musiał gdzieś się położyć. To już potem wiedziałem, że się położył w schronisku. Więc już z Czantorii zbiegałem przed nim, aczkolwiek na Czantorii zauważyliśmy, że jest poruszenie, zbliża się jego support. Stwierdziliśmy, że też Rafała. Ale to kompletnie ani nie przyspieszałem ani nie zwalniałem. Robiłem swoje. Zatrzymałem się w Polanie to jest już 8 km przed metą. Miałem mokre buty, zmieniłem buty. W tym momencie Rafał mnie wyprzedził. To też dla mnie było, nie ukrywam, ważne. No i wyruszyłem już na ostatni etap za Rafałem. Czekając właśnie mój support. Część osób zaczęła ze mną biec. Sympatycznie osiem km i na trzy km przed metą Rafała dogoniłem. No i już te trzy km biegliśmy razem. Rafał wbiegł szybciej przede mną, przyspieszył przed metą. I to dla mnie było bardzo ważne. Nie ukrywam, że się trochę za smuciłem jak się dowiedziałem, że Rafała przegoniłem. Bo chciałem, żeby Rafał był przede mną. Jednak mimo wszystko to dla mnie jego powrót trzeci raz, że się zaklinał, że nie będzie na GSB, trzeci raz na ten dystans. Ktoś kto mógł przebiec, przejść, przejechać to GSB to wie ile to kosztuje sił, energii. Zresztą ja tu chcę podkreślić, że ja podziwiam każdego kto to zrobił. Czy to zrobił z rodziną przez 2 tygodnie czy to zrobił sam z plecakiem. Podziwiałem, myślałem o Romanie Ficku, który to zrobił sam, bez supportu. No pełen podziw dla człowieka, aczkolwiek nie oddał bym tego, i nie zrobił tego sam z racji tego choćby ile emocji, ile fajnych rzeczy się pojawiło na tym supporcie. Ile to ludzi z zespoliło. Poznali się nasi znajomi, którzy wcześniej nie mieli okazji się poznać. Te emocje. Nie da się tego na pewno zrobić w pojedynkę tych emocji.
BLACK HAT ULTRA:
To właśnie. Ten wymiar społeczny też jest niesamowity.
JAREK GONCZARENKO:
Nie zamieniłm tego. Mi się podoba taka rywalizacja z samym sobą i organizacja wszystkiego. Ale ja zakładam od początku, że tego nie jestem w stanie zrobić tak jak to Roman zrobił i naprawdę wyczyn pierwsza klasa. Dla mnie coś co bardzo często mi przychodziło w głowie. Jak człowiekowi dużo dodaje, że są bliscy obok niego. To są rozmowy, to są wsparcia, to choćby radość, że ktoś taki jak Karolina przyjeżdża na ostatnie etapy z Warszawy, Janek. Zresztą nie tylko oni bo i Mariusz z Poznania i moi bliscy, którzy mieli bliżej, ale to nie jest ważne jaka odległość, bo każdy poświęcił część swojego życia na to, żeby mi towarzyszyć. I tych emocji, które nam towarzyszyły. Te emocje, o których oni opowiadają dzisiaj i pokazują mi jak to tam wyglądało. Jak mówię ja mam klapki, ja miałem klapki biec a oni wszystko to jakby czuli tę rywalizację między mną a Rafałem, która gdzieś tam mimo wszystko była. Ja tego nie odczuwałem. Oni tak. To czy ja jestem zmęczony czy dobrze wyglądam czy teraz coś zjadłem albo nie zjadłem, zmienił buty, nie zmienił czy on dobiegnie, teraz za szybko, jest za wolno. Opowiadałem im o tym teraz po czasie. Niedługim, bo tak jak powiedziałem wczoraj dopiero z Kingą po raz pierwszy mogliśmy rozmawiać. To nie zamienił bym tych emocji, tych ludzi na to, żeby pokonywać samemu. Mimo tego, że podziwiam Romana. I to nie chodzi o kwestie strachu, że logistycznie trzeba byłoby to dopracować, ale myślę, że właśnie dlatego. To tak samo jak z tymi zawodami. Zawody teraz w czasie pandemii są fajne, sympatyczne ale brakuje tego aspektu społecznego czyli tych spotkań przed, spotkań po, integracji, zabawy, uścisku. Ludzie patrzą na siebie z dystansem, nie spotykają się w większych grupach. I owszem ultra dalej będzie ultra ale już trzeba chyba odpisać w ultra te zawody, właśnie aspekt społeczny, który jest bardzo, bardzo ważny. Że tak mówię: Krzysiek Gandziski, który w nocy o pierwszej w nocy wsiadł w samochód i przyjechał wyciągnąć Kingę. Nie zastanawiał się. Kinga jest pierwsza w nocy. A może kogoś tam bliżej znaleźć. Wsiadł w samochód i przyjechał. Są osoby, które gdzieś tam się witało. Miło mi się rozmawiało na trasie. Ludzie, którzy dojeżdżali ludzi, którzy pisali, bo nie mogli przyjechać. To są rzeczy, które niewątpliwie dodają do tego co najmniej 30, 40 proc. do tego biegania. Czy da się to od odciąć ale to już nie jest to samo.
BLACK HAT ULTRA:
Takie coś jednak traci. Ludzka natura jest taka, że lubimy doświadczać. Ale w momencie kiedy potrafimy i mamy szansę się podzielić tym z kimś innym.
JAREK GONCZARENKO:
To właśnie to było też piękne, że mogliśmy z Rafałem wbiec razem tymi dwoma ekipami. Gdzie na pewno też była rywalizacja między jego ekipą a naszą. Tego się nie da odciąć. Tak możemy sobie mówić teraz co bądź. I skończyło się fantastycznie. I bardzo mi się podobała jak to w ogóle wyszło. Ale to dalej jest rywalizacja, to dalej jest jakiś sport. Bicie rekordów to jest sport. To nie jest wyprawa towarzyska gdzie sobie siadamy w każdym schronisku wypijamy piwko i oglądamy widoki, tylko to jest praca, którą świetną pracę wykonał Rafał. To praca, którą ja włożyłem ale tą pracę, którą włożył nasz supportu, który zrobił wszystko, żebyśmy się dostali do Ustronia w jak najszybszym czasie. To jest motywacja, to jest popychanie to jest w cudzysłowie, motywacja, podawanie ubrań, zabieranie ubrań, zabieranie kijków, podawanie kijków. To są setki rzeczy, które powodują, że my mogliśmy stanąć na mecie z takim a nie innym czasem. To jest ta wartość, której bym nie zamienił w żaden inny sposób, na żadną inną rywalizację mimo tego, że podziwiam Romana. I to podkreślę. Naprawdę gość zrobił niesamowity wynik. Ktokolwiek czy Rafał Kot czy Maciek Więcek czy ktokolwiek wcześniej próbował to robić. Czy Kamil Glik razem z Rafałem. Czy ludzie, których mijałem, którzy to robią w pojedynkę czy z rodzinami wychodzą. Dla mnie są po prostu zwycięzcami i dla mnie są rekordzistami. To jest niesamowite. Bo ktoś kto podejmuje takie wyzwanie, ktoś kto realizuje swój cel, swoje marzenia i je zrealizuje jest na mecie the best i jest zwycięzcą. A to czy ktoś tam parę minut przebiegł szybciej czy wolniej. To jest fajne. To jest rzecz, która daje może nie prestiżu ale daje jakiejś wartości dodanej ale chyba nie jest najważniejsza. To czy ja bym przybiegł za Rafałem czy przed Rafałem. Chodzi mi o czasowość. Tak to dla mnie było niesamowite to, że jestem w stanie to zrobić, przybiec, klepnąć kropkę i powiedzieć tak; fajnie a jeszcze jakbym złamał 100 godzin okazało się, że złamałem trochę więcej niż 100 godzin. To też pokazuje ci, że robisz dobrą robotę. Wcale nie jest powiedziane tak jak rozmawialiśmy o treningu, że trzeba się zjeżdżać, że jesteś w stanie zrobić tyle ile możesz na dane warunki ale robisz to dobrze, z głową.
BLACK HAT ULTRA:
Absolutnie. Trzeba też znać swój organizm dobrze prawda? Niektórzy potrzebują mocniejszych bodźców.
JAREK GONCZARENKO:
Oczywiście.
BLACK HAT ULTRA:
Pamiętam jak rozmawiałem z Rafałem Bielawą 3 lata temu to on mówił, że on właśnie robił takie treningi po 80, 90 km biegania. Ty najwyraźniej tego nie potrzebujesz.
JAREK GONCZARENKO:
Nie wiem co miałoby to mi dać. Z mojego punktu widzenia nie przygotowuje cię kompletnie do niczego. Ja testowałem siebie na zawodach. To jest dla mnie test te 5 lat, 6 lat to było przygotowanie do GSB. To wszystko idzie pod GSB. Każdy oczywiście nie myśląc nawet o tym, że to robisz pod GSB. Każde zawody 240, 160 to wszystko co jest powyżej 100 km, bo my nie mówimy o krótszych dystansach. Wszystko jest pod GSB. Wiesz, jak się twój organizm zachowuje, jak reaguje na słońce, jak reaguje na noc bo to było przede wszystkim takim kluczowym moim wyznacznikiem. Wiem, że uwielbiam wyrypy, że uwielbiam doprowadzać się do granicy wytrzymałości. I wiem, że jak sobie postawię cel to jestem w stanie go realizować i trudniej mi jest realizować np. na GUTcie gdzie wiem, że już przebiegłem 100 km. Dla mnie to nie jest wyzwanie przebiec czternaście km, które mi zostało. Nie jest to dla mnie wyzwanie, bo już to zrobiłem. Inne aspekty wchodzą. Wchodzi do tego zdrowie, wchodzi do tego regeneracja, kolejne zawody. Więc mój organizm i moja głowa mówi; Ok możesz zrezygnować i to jest ciężkie dla ciebie ale jest to do zaakceptowania. A tutaj był konkretny cel. Ja mam przebiec tam i robię to najprawdopodobniej pierwszy i być może ostatni raz więc musi się naprawdę walić coś, że ja zrezygnuję. Musi być naprawdę coś takiego newralgicznego, że ja powiem dość. Takim aspektem w mojej głowie podczas biegania była tak naprawdę tylko i wyłącznie praktycznie Kinga. Kinga, że to będzie dla niej zbyt trudne i ja sobie wtedy tak mówiłem, że przerwę bo to będzie zbyt niebezpieczne dla mnie. Na szczęście się to wszystko ładnie poukładało. Na szczęście szło to w dobrym kierunku. Im bliżej Beskidu Żywieckiego i Śląskiego tym więcej znajomych przyjaciół, którzy mają blisko i weekend to był taki, że każdy mógł już więcej poświęcić trochę czasu. I to już spowodowało, że moja głowa była coraz bardziej spokojna. Ludzie, którzy mi towarzyszyli w rozmowach, które przeprowadziliśmy. Nie da się tego tak łatwo opowiedzieć i powiedzieć co dla mnie znaczyły.
BLACK HAT ULTRA:
To super przygoda, przygody przeżyłeś. Powiedz, pewnie troszkę za wcześnie teraz trochę ciebie pytać o plany? Poświęcasz się pewnie pracy teraz, przyszedł sezon i masz sporo roboty. Ale może na jesień? Jedziesz na UTMR. Planujesz?
JAREK GONCZARENKO:
Tak. No nie tu w moich planach nic się zmieniło. Ja myślę, że jeszcze wcześniej będzie Chudy Wawrzyniec.
BLACK HAT ULTRA:
Mistrzostwa Polski?
JAREK GONCZARENKO:
Ale raczej dystans 100 km. I moje plany biegowe nic się nie zmieniły. Ja myślę, że na tę chwilę, za chwilę wrócę do treningu. Już mnie kusiło wczoraj z powodu pracy nie mogłem sobie na to pozwolić ale być może dzisiaj, niewątpliwie jutro. Bo fizycznie już czuję na tyle, że jestem w stanie biegać. Wiadomo, że to nie będzie jakieś tam mocne obciążenie ale takie rozruszanie. Zresztą zaraz po biegu miałem dwa takie dłuższe spacery, które powodowały, pomagają w regeneracji. Więc pomału będę wracał do treningu. Zobaczę jak to będzie wyglądało w kolejnych tygodniach. No i mam ochotę powalczyć na Monte Rosie.
BLACK HAT ULTRA:
Powiem ci, że mój pierwotny plan na nasz podcast był taki, że po biegu, bo ja też tam będę biegł razem z tobą tylko pewnie przybiegnę dziesięć godzin później, że sobie usiądziemy i na zmęczeniu opowiemy o tej trasie. Ale wyszedł ten kwiatek z GSB więc przyjechałem wcześniej do ciebie.
JAREK GONCZARENKO:
Właśnie tak. Widzę, że sobie strzeliłem w kolano z łuku. [śmiech] Nie ukrywam, że to właśnie to jest trochę z marzeniami, jak rozmawialiśmy. Bo pierwotnie moim marzeniem było UTMB, ale te marzenia trochę są weryfikowane i przez to, że ciężko się dostać na UTMB. Ilość punktów, które posiadam powodują, że mógłbym wystartować na CCC albo TDSie bez losowania. Z tego zrezygnowałem. Byłem brany pod uwagę w losowaniu na UTMB, nie dostałem się. Dowiedziałem się właśnie o Monte Rosie, która jest mniej wyeksponowane w sensie takim medialnym. Plus podobno ma o wiele ładniejsze krajobrazowo widoki. Jest troszkę trudniejsza, bo jest o dwa tysiące więcej przewyższenia. Stwierdziłem dlaczego nie? Dlaczego nie? I spełniam moje marzenia troszeczkę zmodyfikowane bo będę po raz pierwszy w Alpach. Nigdy nie biegałem w Alpach. Będę praktycznie w górach bardzo wysokich. Mam swoje obawy już na tą chwilę ale też mam pomysł na trening. Mam nadzieję, że w wakacje uda mi się go realizować. No z miłą chęcią usiądę z tobą i podzielę się swoimi wrażeniami. Być może bez mikrofonu ale na pewno będziemy mieli o czym opowiadać bo jeśli się ten bieg uda.
BLACK HAT ULTRA:
Jeśli jeszcze będziesz na mecie jak ja dobiegnę. Bo ja planujemy jakieś dwie doby.
JAREK GONCZARENKO:
Planuję tam być dłużej, więc mam nadzieję, że tak. To się robi też właśnie bardzo fajny wyjazd już zaplanowany, który może spowodować tą wartość dodaną. Nawet nie sam bieg, ale sam wyjazd będzie to fajną przygodą.
BLACK HAT ULTRA:
Na pewno. Powiedz spełniłeś marzenie jeśli chodzi o GSB. Jak to jest spełnić takie marzenie?
JAREK GONCZARENKO:
Słuchajcie chyba chęć spełnienia marzenia jest lepsza niż samo spełnienie marzenia, bo zaczyna być taka pustka po marzeniu. Oczywiście ja ją gdzieś zaraz zapełnię kolejnym marzeniem. Ale ta droga, to co się często mówi o tej drodze do celu jest fantastyczna. I już jakby samo przybiegnięcie na metę nie dało mi tyle radości jak dobiegniecie do mety. I oczywiście być może jeszcze to dojdzie do mnie i ten czas, który nikt nie obstawiał. Nawet Kinga nie wierzyła w ten czas. W ogóle nie wierzyła. Kinga tak nie wierzyłaś w to, że po moich [śmiech] treningach uda mi się to zrobić. Ale z trenerem ustaliliśmy priorytety. I trener był naprawdę bardzo dobrej wiary we mnie. On wiedział jaką robotę wykonaliśmy i jak nam to szło na treningach. I tak ta pustka jest taka trochę może niewielka, ale jest pustka, którą gdzieś trzeba będzie kolejnym marzeniem zastąpić. Jest niesamowite spełniać swoje marzenia. Ja zachęcam wszystkich do tego, żeby sobie dawać marzenia. Oczywiście marzenia trzeba weryfikować i zmieniać i dostosowywać do danej sytuacji. No bo wiadomo, że jak byśmy sobie dali takie marzenia, które ciężko nam zrealizować to byśmy się zapętlili i byśmy czuli frustrację. Cieszę się bardzo, że to w końcu zrobiłem. Nie ukrywam, że trochę pomógł w tym wszystkim Covid. Bo normalnie to bym się przygotował do kolejnych zawodów. Ja lubię tę rywalizację na zawodach. Tak jak w zeszłych latach gdzieś 8 - 9 startów miałem w ciągu sezonu. W zeszłym roku tam chyba były trzy czy cztery. W tym roku tylko jeden. Mimo tego, że było tych zawodów więcej zapisanych. Przez GSB na pewno spowoduje to, że tych zawodów będzie mniej. I teraz, żeby się dobrze przygotować do Monte Rosy. To też nie jestem w stanie wystartować na takiej dużej ilości zawodów jak jakbym chciał. Bo ja lubię tę rywalizację. Nawet mówię przede wszystkim lubię się spotykać z ludźmi. I to jest też fajne. Idziemy teraz na Mardułę, ale ja już w roli kibica bardziej. Ale będzie mi brakowało jak będę widział, stał tam na mecie czy gdzieś na jakimś punkcie to będę cholernie zazdrościł ludziom, którzy koło mnie przebiegają. Nie lubię dlatego jeździć na zawody jak nie mogę wystartować. To jest dla mnie bardzo ciężkie.
BLACK HAT ULTRA:
Kinia startuje?
JAREK GONCZARENKO:
Kinia Mardułę. Ona odbędzie w jakiej formie. Bo wiemy, że Kasprowy jest mocno zasypane. Czekamy na komunikat. Dla Kingi to też będzie bardzo ważny start, bo to pierwsze szlify. Pod koniec teraz czerwca jedzie w Dolomity gdzie jest główny start i potem Monte Rosa tylko 100 km. To też dla niej będzie ważne ale będę starał się odwdzięczyć za to co ona zrobiła dla mnie na GSB.
BLACK HAT ULTRA:
Niesamowita robota.
JAREK GONCZARENKO:
Konkretna, konkretna i naprawdę wierzcie mi. Więcej chyba pracy niż samego biegacza. Bo biegacz jest na to przygotowany. Biegacz wie co ma robić, biegacz klepie km a tyle rzeczy, które się wydarzy po drodze dla supportu to tylko może wiedzieć ktoś kto supportował na długich biegach, które trwają powyżej doby. Zmienna pogoda, żeby się wykąpać, przebrać, żeby umyć naczynia. Niesamowita robota.
BLACK HAT ULTRA:
Także dziękujemy bardzo, bardzo. Dziękujemy Jarku tobie. Cieszę się, że słuchacze coś więcej o tobie się dowiedzieli, dzięki tej audycji.
JAREK GONCZARENKO:
Mam nadzieję.
BLACK HAT ULTRA:
Dziękuję, że znalazłeś czas i pozdrawiam gorąco. Do zobaczenia we wrześniu.
JAREK GONCZARENKO:
Dziękuję bardzo.
fot. Karolina Krawczyk
BLACK HAT ULTRA:
Postanowiłem, że na zakończenie przytoczę kilka słów od Kingi, która napisała piękny post na Facebooku. Posłuchajcie:
"Minęło już parę dni od zakończenia projektu GSB a ja wciąż wracam wspomnieniami do tamtych dni. Te kilka dni to zupełnie inny wymiar rzeczywistości postrzeganej przez wielu niezwiązanych ze środowiskiem ultra jako czyste szaleństwo. Ale ja to też rozumiem, bo w rzeczy samej tak jest. Pewnie Jarek w ciągu najbliższych dni sam napisze jak to wyglądało w jego odczuciu, ale ja go wyprzedzę i napiszę z czym się spotkałam kompletnie się tego nie spodziewając, a już na pewno nie w takim rozmiarze. Podczas tych czterech dni wsparcia Jarka nie sądziłam, że tak mocno zaangażuje się w ten projekt. Rozmawialiśmy wiele na ten temat z Jarkiem. Wiedziałam co mam robić i na co zwracać uwagę. Znam go na tyle, że potrafię czytać w myślach albo tak mi się wydaje. I w końcu sama biegam, więc wiem na co zwracać uwagę. Miałam swoje trzy priorytety zadbać o Jarka, Foresta naszego psa i zrealizować swoje treningi. Nie udało się zadbać o wszystko. Moje treningi przez te cztery dni zeszły na dalszy plan. Można powiedzieć, że do połowy zrealizowane. Forest też pewnie miał zamiar więcej pobiegać ale nie wszędzie było to możliwe. Za co zobaczył się ze swoimi starszymi psimi kolegami. GSB to dla mnie historia nie tylko o przemierzaniu czerwonego szlaku w jak najszybszym czasie, o złamaniu 100 godzin. Z mojego punktu widzenia to strefa gdzie takie wartości jak zwyczajna przyjaźń, nadzwyczajna chęć wsparcia Jarka i mnie przerosły oczekiwania i jeszcze bardziej podkreśliły to co dla mnie jest istotne w życiu. Dziękuję za każdy rodzaj wsparcia za to, że byliście ze mną i stawaliście na głowie, żeby mi pomóc, że towarzyszyli Jarkowi na trasie. Dziękuję Aga i Pablo za cały pierwszy dzień. Za to, że mogłam być w waszej chacie i natchnąć przygotowywane jedzenie dobrą energią. Za to, że opiekowaliście się Forestem. Krzysiek dziękuję za to, że w środku nocy odholowałeś mnie z Przybyszowa z niewiarygodnej ilości błota i przekreśliłeś moją wizję pozostania tam. Dziękuję Wojtek za wsparcie Jarka na trasie na tak długim odcinku, że pomogłeś mu przetrwać kryzys. Fajnie, że choć przez chwilę mogłam z wami. Dziękuję Mariusz, że przyjechałeś po 24 godzinnym dyżurze z niewielką przerwą, a potem odbył już długą podróż z Poznania do Zdyni. Bałam się, ale cieszyłam, że będziesz. Dziękuję za dłuższe rozmowy. Przystanek w Łącku, który pomógł mi uniknąć mandatu, ale też pyszną kawę, której tak bardzo mi brakowało i za to, że przez chwilę mogłam spać spokojnie. Dziękuję Natalia i Arek za mega wsparcie i za gościnność w waszym kamperze. Za to, że byliście blisko i zawsze jesteście w ważnych dla nas momentach. To skarb. Dzidziuś w twoim brzuszku mimo tego, że dopiero za niecałe dwa miesiące powinien być z nami, to myślę, że równie mocno to wszystko z nami przeżywał. Wasze poświęcenie nadało większy wymiar temu wydarzeniu. Dziękuję Marcin, Marek i Jacek, że dołączyliście do nas i towarzyszyliście nam w tej pięknej drodze. Na chwilę przed waszym spotkaniem Jarek zapytał mnie na szczycie Lubania czy zostanę z nim na zawsze? A może nawet na dłużej. Odpowiedziałam - tak. Dziękuję Sebastian, że dojechałeś, że znalazłeś dla nas czas i dostosowałeś się jak mogłeś, że użyczyłeś mi swoje auto na krótką drzemkę, że pociągnąłeś Jarka szybciej. Za te nocne rozmowy w Jordanowie i chwilę później z Wiesiem. Dziękuję Sabina i Mirek oraz Wiesiu, że byliście z nim w środku nocy momentami w strugach deszczu. Dziękuję Romek i Michał, że towarzyszyliście Jarkowi w najtrudniejszym odcinku całej trasy. Myślę, że to Jarkowi dodało skrzydeł. Dzięki Marcin, że ze względu na trochę niespodziewaną nawierzchnię terenu zamieniłeś się butami z Jarkiem. Dobrze, że macie taki sam rozmiar. Dziękuję Karolina, Zocha i Michał, że tak pozytywnie mnie zaskoczyliście. Po prostu spontanicznie. Tak bardzo zależało wam, żeby nam pomóc, że byliście blisko nas i przyjechaliście z tak daleka. Wzrusz. Dziękuję za piękne zdjęcia, za zaangażowanie za to, że Zocha wzięła w swoje ręce Foresta, że biegła z nami z samego rana to ostatnie 8 km w lekkim deszczu. Że bluza, w której biegła postanowiła, że to będzie pamiątka, której nie należy prać. Dziękuję Jan, twój telefon również spowodował u mnie wzruszenie. Wiem teraz jakie to wszystko było dla mnie ważne i jaką ogromną porcję energii w tym samym od was otrzymałam. Już nie wspomnę o Jarku. Karolina i Janek wasze kadry wspaniale opisują tę historię. Dziękuję wszystkim, którzy tak mocno wspierali nas zdalnie, a było tych osób wiele. To jest obraz tego jakich wspaniałych, i jak dla mnie wyjątkowych ludzi mamy blisko. Wiem, że niektórzy bardzo chcieli być z nami, ale czasami jest to fizycznie niemożliwe."
BLACK HAT ULTRA:
Myślę, że te podziękowania napisałam w dużym skrócie. Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Choć na pewno nie wspomniałam o tym jakie pyszne przywoziliście ze sobą rzeczy do jedzenia. W końcu gratuluję ci Rafał, mój przyjacielu. Cieszę się, że tam się spotkaliśmy. Cieszę się, że wasze podejście pokazało piękno sportu. Pokazało to co w życiu naprawdę się liczy.
Dziękuję serdecznie za wysłuchanie tego podcastu. Podcast ten można wspierać w mediach społecznościowych udostępniając informacje o nim w postach, relacjach i na tablicach. Ale przede wszystkim podcast ten funkcjonuje dzięki mentalnemu i finansowemu wsparciu słuchaczy. Jeżeli chcesz dołączyć do tego grona zapraszam na patronite.pl/blackhatultra. W tej chwili podcast na Patronite wspiera 128 osób, ale chciałbym wymienić tutaj alfabetycznie nazwiska tych, których miesięczny wkład jest największy. Są to:
Agnieszka Barczyk, Krzysztof Bednarz, Adam Bogdał, Magdalena Czernicka, Agnieszka Dudek, Andrzej Gąsiorowski, Krzysztof Grzęda, Bieta Chryń-Morawska, Michał Janiak, Tomasz Kacymirow, Paweł Kaczmarek, Szymon Kubicki, Agnieszka Łęcka, Marek Maj, Wojtek Mąka, Agnieszka Minniki, Wojciech Pietrzok, Marcin Stefaniak, Marzena Stanek, Przemysław Strąk i Edyta Winnicka.
Dziękuję wam serdecznie kochani. Naprawdę to tylko dzięki wam chyba wszystko się toczy, dzięki wam na pewno jestem w stanie nalewać benzynę do mojego samochodu i ruszać przez kraj, żeby nagrać rozmowy z tymi wspaniałymi osobami. To wszystko dla was i dzięki wam.
Ten odcinek podcastu BLACK HAT ULTRA przygotowali:
Kamil Dąbkowski prowadzenie i montaż oraz
Piotr Krzysztof Pietrzak transkrypcja i media społecznościowe.
A autorem muzyki jest AudioDealer.
A jeżeli jeszcze tu jesteś?
Niesamowita jest ta historia biegu na GSB. Niesamowite jest to jak ten wysiłek dwóch wspaniałych osób połączył całe rzesze ludzi, którzy tam byli na miejscu. Którzy ich wspierali ale również tych, którzy obserwowali całe wydarzenie w internecie. To są piękne chwile pomimo tego, że oczywiście mieliśmy do czynienia z rywalizacją, to jednak była to rywalizacja na najwyższym sportowym poziomie. Rywalizacja z takim totalnym szacunkiem, łagodnością, dobrem, ale też oczywiście determinacją. Jest to po prostu coś wspaniałego. Życzę wam takiej determinacji na co dzień. Takiego dobra, uśmiechu i wysiłku.
Jeżeli macie chwilę zamknijcie oczy. Weźcie trzy głębokie oddechy.
Opowiadaliśmy o GSB, więc dzisiaj będzie długo. Zwróćcie uwagę jak wasze ciało styka się z powierzchnią, na której siedzicie, leżycie bądź klęczycie. Co odczuwa Wasze ciało? Prześledźcie swoją uwagą całe ciało od czubka głowy. Czoło, nos, okolice ust, brodę, szyje, ramiona. Powoli skanujcie, całe ciało w dół. Badajcie jak się czuje wasze ciało. Czy znajdujecie jakieś miejsca, które was bolą. Może w jakichś miejscach jest wam szczególnie przyjemnie. Może gdzieś odczuwacie jakiś niepokój, słabość. Pomyślcie o tym. Przejrzycie się, wsłuchujcie się w swoje ciało. Teraz powoli. Skupcie się tylko na oddechu. Wciągajcie powietrze nosem i wypuszczajcie nosem. Jak powietrze pracuje w waszym ciele, jak klatka piersiowa unosi się przy wdechu. Jak całe ciało opada i mięknie przy wydechu. W swoim tempie. Nigdzie się nie spieszcie ani nie zwalniajcie specjalnie. Zwracajcie uwagę na to jak czuje się wasze ciało gdy oddychacie. Skupcie się w 100% na odczuciach waszego ciała. Jeżeli wasze myśli odpłyną, a głowa zacznie myśleć o czymś innym, powoli ściągnijcie uwagę na oddech. To, że wasze myśli odpłynęły nie jest absolutnie niczym złym. Jest to część procesu. Wróćcie do oddechu. Do skupienia na oddechu. W każdym wydechu jest taki moment, ułamek sekundy kiedy już nie macie powietrza, a jeszcze nie zaczęliście wykonywać nowego wdechu. Ułamek sekundy. Spróbujcie śledzić swoją uwagą. Momenty kiedy wydech się skończył, a wdech jeszcze nie zaczął. Nasza uwaga spokojnie podąża. Przez cały ten cykl oddechu, od punktu nic do wdechu, do punktu nic. Jeżeli twoja głowa gdzieś odpłynęła, przywróć ją spokojnie do obserwacji oddechu. Przez chwilę staraj się myśleć o tym tylko co jest tu i teraz. Teraz masz swoje ciało. Masz swój oddech. Pracuj z nim chwilkę. Niech twoja głowa odpocznie. Powoli zacznijcie wracać do przestrzeni, w której siedzicie. Nie otwierając jeszcze oczu rozprostujcie, rozciągnijcie swoje barki. Usłyszcie dźwięki, które was otaczają. Może jesteście w stanie poczuć zapachy. Teraz powoli otwórzcie oczy. Uśmiechnijcie się do siebie.
Fajnie, że popracowaliśmy razem nad sobą, nad oddechem, nad głową. Przez chwilę daliśmy jej wytchnąć. Przez chwilę daliśmy jej spokój, że przez krótką chwilę nie krążyła i nie myślała o wszystkim.
Ściskam was mocno. I do usłyszenia następnym razem.
Buźka.
PRZEJDZ DO ODCINKA:
https://www.blackhatultra.pl/podcast/episode/78a99b8e/77-jarek-gonczarenko-biegacz-gorski-ultra-gsb-95h-razem-lepiej-black-hat-ultra-podcast